wtorek, 5 września 2017

Kacze pióro niesione wiatrem - rozdział 1

Cześć i czołem. Przedstawiam historię będącą moją własną, (anty)twórczą interpretacją spoilerów z "Przeklętego dziecka". Jeśli ktoś nie czytał, a chciałby, to tutaj może znaleźć sporo nawiązań ; )

Od razu zaznaczam, że to FF powstało zanim PD zostało wydane w formie książkowej.

Można przeczytać również na FFnet 


Pogoda w listopadzie nigdy nie napawała optymizmem, dlatego ten miesiąc należał do jedynych, kiedy to uczniowie Hufflepuffu nie narzekali na brak umiejscowienia pokoju wspólnego na jednej z wysokich wież, gdzie Gryfoni czy też Krukoni mogli obserwować niebo i tym samym chłonąć naturę. Chociaż, nie można ukrywać, ten miesiąc i tak nie napawał ich optymizmem. Zanim słońce zdążyło porządnie zaświecić, już kryło się za chmurami. Wszyscy uczniowie wyglądali wtedy jak zaniedbany kwiat w doniczce. Stąd też nikt nie oczekiwał żadnych fascynujących wydarzeń, jedynie skreślał dni na tablicy, oczekując nadejścia zimy (jakkolwiek grudzień składał się głównie z nocy, nawet niewielka ilość śniegu potrafiła rozprowadzić światło po całym zamku).

Jednak ta historia nie będzie dotyczyć takiego sobie dnia w Hogwarcie, bo nikogo nie interesuje taki sobie dzień w Hogwarcie. Skupmy się więc na wydarzeniu, które wypełniło zdumione czaszki Puchonów zdziwieniem. Chwili, która zmieniła życie nie jednego nastolatka, w tym i szalonego jak profesor Binns, uroczego jak Jęcząca Marta i rozsądnego jak każdy w jego rodzinie zielonookiego chłopaka.
Na tablicy ogłoszeń tuż przy Wielkiej Sali wywieszono bowiem komunikat, na który uczniowie spoglądali z minami upodabniającymi ich do Rubeusa Hagrida tuż po szalenie skutecznej terapii uświadamiającej, że sklątki cholibka nie są wcale śmiszne.

Uprzejmie informujemy wszystkich uczniów, że o godzinie 17 w Wielkiej Sali odbędzie się przesłuchanie do już wkrótce wystawianej sztuki „Przeklęte dziecko". Obecność zainteresowanych obowiązkowa.

Albus Severus Potter, podobnie jak pozostali, stał z szeroko otwartymi oczami. Próbował przyswoić informację zawartą na ścianie, po dłuższej chwili jednak wzruszył ramionami i ruszył żwawo na śniadanie, omijając po drodze Scorpiusa Malfoya z jego wysoką, niezbyt urodziwą dziewczyną. Zapewne nawet nie zwróciłby na nich uwagi, gdyby jego przygłupi kolega Wall nie nazwał niedawno Beatrice Blaise „cebulą", prze co wkrótce został wyzwany na pojedynek przez jej chłopaka… i przegrał. Jego sekundantem musiał być oczywiście Al, który w sumie też przegrał. „Chryste, Potter, twój stary jest szefem biura aurorów. Trochę godności" powiedział mu Scorpius.

Albus miał godność, ale zachował to dla siebie, skoro już i tak wyszedł na ofermę. Zwłaszcza że kilka dni później jego starszy brat powiedział dokładnie to samo.

– Witam, panie Potter – z zamyślenia wyrwał go nowy profesor od transmutacji, którego imienia Al nigdy nie potrafił zapamiętać.

– Dzień dobry? – odpowiedział chłopak, próbując rozpoznać zamiary tego szalonego człowieka.
Był to bowiem mężczyzna stosunkowo młody, bo trzydziestoletni, o szczególnie urodzie romantycznego amanta, trochę wzruszającego, trochę tragicznego, prawie zawsze odzianego w staromodną szatę wyjściową, która przypominała tę, którą wujek Ron trzymał na dnie zamkniętego kufra w piwnicy. Jednak to nie wygląd sprawiał, że owy profesor zwracał na siebie szczególną uwagę (jeśli w to uwierzycie naiwniacy, bo serio – widzieliście kiedyś gościa wystrojonego niczym Werter na łożu śmierci?), lecz wyjątkowa osobowość. Otóż nauczyciel ten lubił rozmawiać… ze sobą. Romansować… ze sobą. Grać w szachy… ze sobą, a przy tym wszystkim uznawał siebie za artystę, który musi ukrywać talent przed światem, żeby nie zostać zepsutym przez współczesną degradację społeczeństwa. Uważał zresztą, że jego sztuka powinna pozostać odporna na wpływy z zewnątrz, ponieważ swoje źródło czerpała z wirujących w powietrzu cząsteczek duchowości. Przynajmniej tak Albus słyszał od Lily, bo sam nie zamienił z nim ani jednego słowa od trzeciej lekcji pierwszej klasy, kiedy profesor stwierdził, że brązowe barwy Hufflepuffu w ogóle nie pasują do głębokiej zieleni jego oczu.

– Jak tam mija dzień? – zagadał profesor, kompletnie niezrażony podejrzliwością chłopaka. – Czy czujesz moc nadchodzących w twoim życiu zmian?

– Jakich zmian? – Albus próbował przypomnieć sobie, czy jakiekolwiek wydarzenie zwiastowało cokolwiek szczególnego, ale po chwili dał sobie spokój.

– Zamknięty krąg przeznaczenia – mężczyzna chwycił jego dłoń, by w zaraz potem westchnąć teatralnie. – Dokładnie to widzę! Linia przeżycia długa jak…

– Riddikulus! – usłyszał znajomy głos za plecami.

– … hipogryfa. Otacza cię aura niekończących się… – zamilkł na chwilę, najwyraźniej sam zagubiony w przemowie. Po chwili jednak obdarował go prawie szczerym uśmiechem i kontynuował. – Jesteś jak niesione wiatrem kacze pióro, którym wypełniasz swoje pergaminy! – Albus zamrugał z niedowierzaniem. – A ten wiatr wieje wprost do Wielkiej Sali, dzisiaj o siedemnastej – skończył rzeczowo.

Wokół nich panowało zamieszanie, w którym oczywiście brał udział jego przyjaciel, Wall. Chłopak miał niewyparzony język, przez co często wpadali w kłopoty. Jednak nie widział jeszcze, żeby Puchon używał zaklęć przy nauczycielach.

– Przecież przyjść mają tylko zainteresowani – zauważył Albus, spoglądając kątem oka na Puchona, który tłumaczył coś dziewczynie Malfoya.

– No właśnie. A ty jesteś głównym zainteresowanym! – Profesor poklepał go zachęcająco po plecach. – Wiem, że walka o samicę wśród rówieśników może napawać cię nieśmiałością, zwłaszcza z twoją aparycją – dodał ze zrozumieniem, a Albus chrząknął w odpowiedzi. – Dlatego niech będzie, że jeśli nie przyjdziesz, dostaniesz szlaban, co ty na to? Możesz tak im powiedzieć!

– Ale ja nie chcę nic im mówić!

– Oczywiście, żeby nasza intryga doszła do skutki, w razie twojej nieobecności naprawdę musiałbym ci go dać – zaśpiewał, obejmując chłopaka ramieniem. - Albo nie! Ja zabroniłem ci przybyć, a ty, zbuntowany i gotowy walczyć z przeciwnościami losu i tak się zjawisz! – Mężczyzna w zachwycie zaczął klaskać w dłonie. – Wtedy ja, doceniając twą odwagę, zwolnię cię z prac domowych do końca roku! Z gracją!

– Naprawdę? Wystarczy, że przyjdę? – Albus musiał podnieść głos, bo jego słowa tłumił dźwięk tłuczonego szkła tuż przed oczami kompletnie niezainteresowanego zamieszaniem profesora.

– Niech Wisza i Szinwa będą z tobą – rzucił na pożegnanie i ruszył w stronę stołu nauczycielskiego, nadeptując po drodze leżącego na ziemi Walla. Albus wywrócił oczami i podszedł do kolegi. Pozbieranie go do kupy zajęło mu co najmniej kilka minut, przez które musiał znosić kpiące uśmieszki Ślizgonów i mordercze spojrzenie Scorpiusa.

– Kim są, kurde, Wisza i Szinwa? – wybełkotał Wall, kiedy Al wytargał go z Wielkiej Sali.



Dwójka chłopaków przemierzała korytarze, unikając po drodze niepotrzebnego towarzystwa. Młody Potter mógł poprosić brata o użyczenie Mapy Huncwotów, ale wtedy James z pewnością odkryłby jego plany i dręczył do końca życia. Musiał wobec tego zaufać własnym zdolnościom, co nie należało do łatwych, skoro zainteresowanie sztuką, ku zdumieniu Albusa, było wręcz ogromne, szczególnie wśród dziewczyn.

– Naprawdę obiecał ci zwolnienie z prac domowych do końca roku? – lamentował Wall. – To jest, kurde, niesprawiedliwe. Będziesz robił je ze mną, matko, co za dziecko szczęścia!

– Co w tym takiego wyjątkowego? Wolę transmutację niż rozmowy z nim o przyrodzeniu hipogryfów – jęknął Albus, zaglądając ukradkiem w kolejny korytarz.

– Pomyśl inaczej. To jest koleś, który im zaglądał między kopyta i przeżył, a ja za każde słowo obrywam jak jakiś baran ofiarny.

– Kozioł – poprawił go Al. – Nie zamieniaj się w tego wariata, Sziwna Wisza. Co właściwie znowu nagadałeś Beatrice?

– Boję się takich brzydkich kobiet, a ona wygląda jak mój bogin. Chciałem ją zamienić w coś zabawnego, ale to zaklęcie nie zadziałało.

– Wall, ty naprawdę jesteś taki głupi? – zapytał Albus, ale nie doczekał się odpowiedzi. – Nic dziwnego, że ciągle dostajesz, należy ci się, twoja obita twarz to tylko sprawiedliwość społeczna… a ten żart nawet nie był zabawny.

– Jaki żart? To horror, chciałbyś zobaczyć swojego bogina podczas śniadania?

– Szkoda, że Malfoya się tak nie boisz, chociaż ze trzy razy połamał ci żebra.

Obydwoje w końcu dotarli do Wielkiej Sali, gdzie czekał na nich wielki tłum zainteresowanych. W gruncie rzeczy ukrywanie swojej obecności nie miało już żadnego sensu. Chciał skorzystać z peleryny-niewidki, ale pożyczył ją Hugo, więc nie pozostało mu nic innego, jak z pochyloną głową wkroczyć do pomieszczenia, gdzie zaplanowano przesłuchania.

Na całe szczęście, Albus nigdzie nie dostrzegł Jamesa, chociaż gdzieś przed oczami mignęła mu ruda głowa Lily. Tym, czego jednak za nic się nie spodziewał, była obecność Scorpiusa. Jasnowłosy chłopak siedział na samym końcu stołu Ślizgonów, ze skrzyżowanymi na piersi rękami. O dziwo, nie towarzyszyły mu ani Beatrice ani żadnej inny uczeń z jego domu. Chcąc uniknąć konfrontacji, Al przemknął szybko do miejsca przeznaczonego dla osób z Hufflepuffu, kiedy spostrzegł, że ława Puchonów została usunięta. Zdezorientowany, omiótł spojrzeniem otoczenie.

W pomieszczeniu oprócz stołu Slytherinu nie pozostawiono żadnego z tradycyjnego wyposażenia Wielkiej Sali. Zamiast tego, po przeciwnej stronie wybudowano coś na kształt sceny, otoczonej magicznymi reflektorami, na której stał dumnie profesor Szinwa, jak go w myślał nazywał Al. Tuż pod tą dziwaczną konstrukcją ustawiono podłużne biurko, przy którym siedziało trzech czarodziejów, ubranych w ciemne szaty.

– Witam was, moi mili czujący magię – zaczął dramatycznie nauczyciel. – Jak doskonale wiecie, w tym roku…

Albus ziewnął potężnie i zajął miejsce przy ścianie. Sądząc po licznie osób na przesłuchaniu, nie wszystkimi kierowała chęć wzięcia udziału w sztuce. Sam postanowił dołączyć do grona obserwatorów… przy czym nieszczególnie wnikliwie oceniał wydarzenia mające miejsce tuż przed jego nosem.

Tak naprawdę już od kilku lat w gazetach tworzono artykuły na temat brak zajęć kulturalnych dla uczniów Hogwartu, przez co, wedle autorów, wyrastali oni na ubogie wewnętrznie gumochłony. Albus dostrzegał rację w ich nastawieniu, w końcu magiczna rozgłośnia radiowa puszczała w kółko te same hity, w przeciwieństwie do wyjątkowo rozwiniętego przemysłu muzycznego wśród mugoli. Pochodząca z tego niemagicznego świata Constance, przyjaciółka jego brata, często wdawała się w dyskusje na temat fotografii czarodziejów, uznając ją za bezsensowną i pozbawioną serca. „Zdjęcie ma uchwycić piękno chwili. Żeby móc pewnego dnia po nie sięgnąć i spojrzeć wstecz, na to, jak było kiedyś" mówiła rozeźlona. Albus nigdy nie poświęcał temu uwagi, uznając taki porządek rzeczy za naturalny. Jednak muzyki to mu brakowało. Gdyby każdy mugolski sprzęt nie ostawiał dzikich pląsów w Hogwarcie, być może sprawiłby sobie jakiś odtwarzacz.

– Albus Potter! – zawołał profesor, przez co chłopak podskoczył w miejscu, rozglądając się dookoła. – No podejdź tutaj, nasza gwiazdo!

Puchon, zbity z tropu, ruszył ostrożnie w stronę podestu. Na samą myśl, że mogliby kazać mu odgrywać jakieś role na przesłuchaniu, miał ochotę zwymiotować. Jednak teraz było już za późno.

– Właśnie tak, moi mili – kontynuował profesor, kiedy Albus stanął przy wzniesieniu, nie znajdując odwagi, by stanąć na górze. – To właśnie on zagra główną rolę w przedstawieniu!

– Ja? – wymamlał wysokim głosem. – A kogo niby?

- Jak to kogo? SIEBIE.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz