wtorek, 29 sierpnia 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 10

W ramach wstępu chciałabym tylko napisać, że ta historia powstawała jeszcze zanim mieliśmy okazję zobaczyć mapę JKR dotyczącą poszczególnych szkół magii. Dlatego też to co mam tutaj będzie się znacząco różnic od świata w Fantastycznych Zwierzętach.



Główna siedziba Szpitala Świętego Munga znajdowała się wysoko w górach, chociaż jego poszczególne oddziały rozsiane były po całej Wielkiej Brytanii. Nie ulegało wątpliwości, że taki stan rzeczy nie sprzyjał leczeniu pacjentów, jednak z roku na rok sytuacja wiecznie niedofinansowanych uzdrowicieli poprawiała się. W marcu rozpoczęto nawet budowę nowego szpitala, który miał mieścić się w centrum Londynu. Jego ukrycia przed mugolami podejmowała się Julie McNaner – znana mistrzyni zaklęć, autorka książki "Przed ciekawym wzrokiem niemagicznych". Nikt nie wiedział doprawdy, czym będzie kierowała się ta ekscentryczna kobieta, ale każdy wierzył w jej nieprzeciętny umysł. W obecnej chwili nie miało to jednak znaczenia – droga do szpitala pozostawała długa i nużąca.

Kiedy Syriusz i James pojawili się w jaskini, w której ukryto oddział wypadkowy, większość uzdrowicieli wzięła ich za pacjentów. Nic w tym dziwnego – zarówno jeden jak i drugi mężczyzna miał liczne zadrapania, które w dodatku przykrywała gruba warstwa pyłu. Z trudem udało im się wyjaśnić, że chcą jedynie dowiedzieć się, jak wyglądała sytuacja Emmeliny Vance.

Mimo to nie zostali wpuszczeni na oddział z powodu własnego wyglądu, które stanowiło dla chorych siedlisko zarazków. Udało im się tylko zdobyć informacje, że Lina dojdzie do siebie w ciągu kilku tygodni, a teraz po prostu śpi. Po drodze spotkali o wiele czystszego Franka Longbottoma, który doprowadził się do porządku w Ministerstwie Magii. Pozostali postanowili nie robić sztucznego zamieszania, Alicja jedynie powiadomiła rodzinę czarownicy.

– Lećcie już do domu – powiedział auror, kiedy Syriusz skończył przeklinać na nieubłaganych uzdrowicieli. – Niedługo będzie tutaj Apolonia Vance. Wyjaśnię jej wszystko, lepiej żeby was nie widziała. Wyglądacie dosyć... dramatycznie.

– Ale z Liną wszystko w porządku? – naciskał Syriusz, wciąż nieprzekonany do tłumaczeń otaczających go ludzi. Miał wyrzuty sumienia, że od dłuższego czasu nie kontaktował się z koleżanką, która przecież wiele razy mu pomogła.

– Jej stan jest stabilny, a ty i tak jej nie uzdrowisz – rzekł Frank, walcząc ze zmęczeniem. Syriusz poruszył się jeszcze kilka razy niespokojnie, ale w końcu skapitulował.

– Będziemy w Dolinie Godryka – powiedział do aurora James. – Dasz nam znać za jakiś czas, czy coś się zmieniło?

– Dobrze – odpowiedział krótko. Po tych słowach pożegnali się niezbyt wylewnie i każdy udał się we własną stronę, żeby powoli powrócić do rzeczywistości po tych niezbyt przyjemnych wydarzeniach.
Syriusz i James teleportowali się pod dom tego drugiego, chociaż nie mieli wielkiej chęci na rozmowę. Młody Potter był wyraźnie zamyślony i jakby nieobecny, a jego przyjaciel wciąż walczył z rozdrażnieniem, które od kilku miesięcy nie ustępowało prawie w ogóle.

Black usiadł na kanapie w salonie i wbił spojrzenie w okno, przez które mógł bez problemu dostrzec osoby, które z jakiegoś powodu chciałby się dostać do środka. Nagle przed oczami stanęła mu Natalie, opowiadająca tajemniczą, chociaż nazbyt ckliwą historię o Surgach. Nie potrafił zrozumieć wydarzeń, które miały miejsce w ciągu ostatniego roku. Wszystko jakby było ze sobą powiązane, ale w taki sposób, że Syriusz nie potrafił znaleźć tego punktu wspólnego dla każdej historii. Śmierć Caradocka, Leonoscars, porwanie Liny – już sam nie wiedział, w jakim dąży kierunku i czy ta historia w ogóle ma jakikolwiek sens. Czasami czuł się jak ślepiec, który błądzi po omacku wśród obcych... bez różdżki mogącej wskazać mu drogę. Zastanawiał się, czy Lord Voldemort zdawał sobie sprawę z jego poczynań, a jeśli tak, to kiedy zareaguje? Śmierć wydawała mu się tak bliska i odległa jednocześnie.

– Myślisz, że to kiedyś się skończy? – zapytał James, stojąc przy parapecie i podrzucając w brudnej dłoni jabłko.

– Wojna? Kiedyś musi – odparł Syriusz. – Tylko co wtedy będziemy robić? Sprzedawać kapustę?

– Nie wiem, czy podołałbyś tak skomplikowanej pracy– zaśmiał się i odłożył jabłko na stolik. – W końcu do tego trzeba potrafić liczyć.

– To był żart na poziomie podłogi, Rogaczu. Może lepiej zajmij się Quidditchem, bo myślenie słabo ci idzie...

Obydwoje wybuchli śmiechem, ale po chwili zamilkli i pogrążyli się we własnych myślach.
Jak będzie wyglądało ich życie po skończeniu wojny? Syriusz właściwie nigdy nie zastanawiał się nad tym "na poważnie". Koniec walki wydawał mu się równie odległy jak starość, tak jakby miał pokoju w ogóle nie dożyć. W siódmej klasie Hogwartu chciał doprawdy wybrać się na szkolenie aurora, ale ostatecznie ta kariera wydała mu się nazbyt skomplikowana w obecnych czasach. Samo szkolenie trwało trzy lata, a on nie mógł tyle czekać na podjęcie działań zmierzających do unieszkodliwienia Śmierciożerców. Sama działalność w Zakonie Feniksa wydawała mu się o wiele bardziej pożyteczna niż ta, w Ministerstwie Magii… a od kiedy uwziął się na niego Dorian Rogers, w ogóle nie miał chęci na kształcenie się w jakimkolwiek kierunku. W przypadku Jamesa sprawa była o wiele prostsza, bo ten nastawiał się do przyszłości bardzo pozytywnie. Wiele razy mówił o sobie jako o znanym zawodniku w jakiejś angielskiej drużynie, a w porywach szalonej fantazji nawet wyobrażał sobie siebie, jako zwycięzcę Mistrzostw Świata w Quidditchu. Oczywiście w jego życiu pierwsze skrzypce grała Lily, chociaż nie zabrakło miejsca dla Syriusza, Remusa i Petera. James ogólnie dużo mówił, chociaż w ostatnim czasie stał się bardziej milczący niż kiedyś. Być może było to wynikiem ich sporów, może po prostu stali się dojrzalsi... albo zwyczajnie Potter coś ukrywał.
Zdecydowanie coś ukrywał...

– No powiedz to – rzucił Syriusz, bo w końcu ile można czekać na wiadomość, która przecież i tak w końcu będzie musiała zostać zaakceptowana przez jego świadomość.

James spojrzał na niego jakby niepewnie, ale po chwili westchnął ciężko i powiedział:

– Lily jest w ciąży.

Syriusz nie zareagował. Przez dłuższą chwilę czekał, aż ta informacja zostanie przetrawiona przez jego układ pokarmowy.

– Kiedy? – zapytał zdawkowo, starając się ukryć jakiekolwiek emocje.

– Koniec sierpnia, może początek września – odparł James, przeszywając go spojrzeniem.

Syriusz westchnął ciężko i wyczarował przed sobą butelkę ognistej whisky i szklankę.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytał James jakby rozdrażniony.

– Upiję się, to chyba jasne – powiedział Black.

– To ja zostanę ojcem, nie? Więc w zasadzie to ja powinienem...

– Masz rację – przerwał mu Syriusz, wyczarowując bez większego problemu kolejną szklankę. – Upijemy się razem.



Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że jego najlepszy przyjaciel w wieku dwudziestu lat będzie wychowywał syna... czy tam córkę, nieistotne... nigdy by nie uwierzył. Nie wynikało to z samego zachowania Jamesa, po prostu on, Syriusz Black, nie był gotowy, żeby jego prawie brat został tatą. Brzmiało to absurdalnie, ale czuł się tak, jakby sam zrobił komuś dziecko.

Chociaż nie... w tamtym momencie liczył się tylko porażający ból głowy, wywołany nadmierną ilością alkoholu spożytego minionego wieczoru wraz z Jamesem. Właściwie nie miał pojęcia, co w ogóle robił... a z pewnością było to głupie. Jakim cudem znalazł się w kilka godzin wcześniej czystej i pachnącej, a obecnie brudnej i śmierdzącej pościeli w sypialni. Być może powinien zastanowić się, gdzie leżą "zwłoki" jego najlepszego przyjaciela, ale wciąż miotał się między bolesną jawą, a wielobarwnym i wirującym snem.

– Nie wierzę – usłyszał kobiecy głos, który z łatwością zidentyfikował. Było w nim trochę złości, ale na szczęście nie zabrakło również rozbawienia, co w tamtym momencie ratowało jego skórę.

Otworzył oczy i zobaczył rozmazany obraz Lily w ciemnozielonym płaszczu, który najwyraźniej bała się ściągnąć. Podeszła z niechęcią do okna, przeskakując po drodze przez kupkę rozwiniętego papieru toaletowego, którego istnienia nie potrafił zrozumieć. Szybkim ruchem rozsunęła zasłony, a do pomieszczenia wdarły się promienie porannego słońca. Zmrużył oczy, rozpoznając u siebie objawy światłowstrętu, ale też powoli wracał do rzeczywistości.

– Bez urazy, Syriuszu, ale moja sypialnia wygląda, jakby wytarzał się w niej bezdomny kundel – powiedziała nadzwyczaj spokojnie, chociaż w jej oczach czaiło się coś niebezpiecznego.

– Biorąc po uwagę, że spałem w twoim łóżku, które obecnie przypomina bardziej legowisko, to nie możesz mnie dzisiaj urazić – powiedział powoli, przeczesując swoje posklejane od nie wiadomo czego włosy. – Nawet, jeśli pomijasz to, że jestem psem rasowym.

– A rasa jaka? Brudas? – zapytała unosząc brwi. Wyciągnęła z szafy puchaty ręcznik i rzuciła nim w Syriusza. – Idź się umyj.

Z trudem wstał i skierował się w stronę łazienki. Miał ochotę zwymiotować na podłogę, ale postanowił dzielnie wytrwać aż do wizyty w toalecie. Czuł się jak na karuzeli z tym, że wcale nie sprawiało mu to przyjemności. Po drodze wpadł na Jamesa, którego przekrwione oczy wyrażały więcej, niż Syriusz chciał wiedzieć. Przeczesywał swoje wilgotne włosy i udał się do sypialni, nawet nie dostrzegając stojącego przy drzwiach od łazienki przyjaciela. Zanim jednak wkroczył do pomieszczenia, w którym przebywała Lily, przetarł jeszcze twarz, a Syriusz pokazał mu zaciśnięte kciuki, których on i tak nie zobaczył. Mimo to z czystym sumieniem Black udał się pod prysznic, bo przecież gest "powodzenia" był wystarczającą pomocą w tej sprawie.

Syriusz nie był miłośnikiem kąpieli, ale i tak musiał docenić letnią wodę, która powoli spływała po jego ciele, oczyszczając skórę z brudu i pomagając w przywróceniu kontroli nad własnymi ruchami. Łazienka Jamesa była o wiele przyjemniejsza, niż ta w domu Blacka i to akurat nie miało nic wspólnego z posiadaniem współlokatora płci żeńskiej. Potter przyzwyczajony był bowiem do wygody i odpowiednie wyposażenie domu stanowiło dla niego niezbędny element szczęścia. Sam wielokrotnie sugerował Syriuszowi zmianę miejsca zamieszkania, gdyż ciasne pomieszczenie z kremowo-zielonymi kafelkami i pokrytymi rdzą kranami nie mieściło się w jego światopoglądzie. W jego łazience znajdowała się duża kabina prysznicowa i wyjątkowo pojemna wanna. Jedną ze ścian zajmowało ogromne lustro, w którym przejrzeć się mogłaby nie tylko dorosła osoba, ale też całe przedszkole.

Syriusz wyszedł spod prysznica i przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu odbiciu, marszcząc brwi i drapiąc się po brzuchu.

Spoglądał na niego wysoki mężczyzna, którego mokre, ciemne włosy opadały na czoło. W czarnych oczach dostrzegalne było zmęczenie, chociaż twarz dla odmiany nie wyrażała niezadowolenia. Na brodzie widniały ślady powoli rozwijającego się zarostu, który w zależności od sytuacji stanowił jego atut albo kojarzył ze zbierającym puszki alkoholikiem.

Owinął się ręcznikiem, jaki w przejawie dobrej woli ofiarowała mu Lily i zerknął na swoje ubrania. "Nie wyglądały najlepiej" było w tamtej chwili eufemizmem. Syriusz westchnął ciężko i opuścił łazienkę.

– Mógłbyś nie latać półnagi w obecności Lily? – wycedził kompletnie ubrany James wciąż przepitym głosem. Trzymał w ręku kubek z kawą, który Syriusz miał ochotę wyrwać i wypić duszkiem zawartość. Black spojrzał na rudowłosą kobietę, która w tamtym momencie poprawiała błękitny obrus na stole w salonie. Gdyby wiedziała, do czego służył ten kawałek materiału kilka godzin wcześniej... dlaczego ludzie podczas picia zachowują się jak barany?

– Lily, pożycz mi coś do ubrania – zaśmiał się Syriusz, a James zdzielił go wolną pięścią w ramię. Młoda kobieta spojrzała tylko na nich pytająco, najwyraźniej nie rozumiejąc żartu. Nic w tym dziwnego, bo właściwie nie był śmieszny.

– Przysięgam wam, że jeszcze raz zrobicie coś takiego, będziecie spać w budzie na podwórku – stwierdziła rzeczowo, chociaż na jej twarzy malował się pogodny uśmiech. Najwyraźniej była usatysfakcjonowana tym, co powiedział jej James... cokolwiek to było.

– Budzie? – powtórzył Potter. – Przecież my nie mamy budy...

– Nie odzywaj się – warknęła Lily, a jej mąż machinalnie skupił swoją uwagę na kawie. – Normalnie dzieci, jak ja mam z wami wytrzymać?

– Spokojnie, Lily – zwrócił się do niej Syriusz. – Słyszałem, że w ciąży nie można się denerwować, bo dziecko będzie rozchwiane emocjonalnie.

-– To ma sens, jeśli przywołamy przykład twojej mamusi... – zarechotał James.

– Wrócił wam humor? – przerwała mu Lily. – Już nie pali was alkohol?

– Tylko poczucie winy – odparł skruszony James, odkładając kawę na stół i podchodząc do swojej żony. – Ale widzę, że się uśmiechasz, więc powoli coraz mniej...

– Nie podlizuj się...

Stojący obok Syriusz przyglądał im się z mieszanymi uczuciami. Może i ładne razem wyglądali, ale on miał trochę wykrzywione poczucie estetyki. W dodatku wciąż wahał się między "cieszę się z twojego szczęścia", a "Boże! Uciekajmy, ratujmy naszą młodość!". Dziecko z pewnością miało wiele zmienić w życiu jego przyjaciela, ale czy James musiał przeobrazić się w siedzącego w fotelu i prawiącego morały nudziarza? Każdy ojciec, którego Syriusz spotkał, wyglądał właśnie tak albo jeszcze gorzej. Nawet rodzice Jamesa wpasowywali się w ten schemat i Black musiał to przyznać, mimo sympatii, którą ich darzył. W jego głowie nagle pojawiło się mnóstwo pytań, których nie potrafił nawet sprecyzować.

– Wracam do siebie – powiedział nagle, a stojąca obok para spojrzała na niego zdziwiona.

– Nago? – zapytał James ze złośliwym uśmieszkiem.

– Bardzo zabawne. Dawaj lepiej coś do ubrania.

– Coś, co zmieści się na twoją wielką dupę? Ciężko będzie... – stwierdził James i niezbyt szybkim krokiem udał się na piętro. Lily dopijała jego kawę, przeglądając jakąś wielką księgę.

– Jesteś pewien, że chcesz iść? – zapytała z dziwnym uśmiechem, nie odrywając spojrzenie od stolika. Black zerknął na nią zdziwiony i podrapał się po szyi. Lily podniosła opasły tom, na którym złotymi literami wygrawerowano "Historia Hogwartu". Niewiele to wyjaśniało, może tylko wbiło Syriusza w ziemię, bo kompletnie nie wiedział, co dzieje jego szkoły mają wspólnego z alkoholem i brudnym psem.

Kiedy byli w trzeciej klasie, założyli się we czwórkę, że ten, kto nie wykona jakiegoś wybitnie idiotycznego zadania, będzie musiał przeczytać najgorszą książkę świata. W praktyce oczywiście przegranym okazał się Peter, a złośliwi koledzy wybrali dla niego nic innego tylko właśnie "Historię Hogwartu". Później okazało się, że z tym dziełem zapoznali się wszyscy, tylko że każdy czytał inny wątek. Po wielu latach Syriusz naprawdę doceniał wkład autora i samą księgę, która pozbawiała ich złudzeń dotyczących kolejnych psot w kilka sekund. Była naprawdę niezawodna, nawet jeśli nie należała do jego ulubionych lektur. To dzięki niej udało im się stworzyć mapę huncwotów... jaki to żal, że przepadła.

– Zagadka? – zapytał w końcu, widząc uśmiech Lily. – Książka... pewnie przeczytałaś coś ciekawego... w Hogwarcie.

– A jakie dzieła masz w bibliotece szkolnej? – dopytywała.

– Wszystkie? – zaśmiał się wesoło.

– Właśnie tak. – Odłożyła tom ponownie na stolik i usiadła na kanapie. Na jej twarzy pojawiło się samozadowolenie, które zaraz ustąpiło zamyśleniu.

Po schodach zbiegł James, przeskakując po dwa schodki na raz. Rzucił w Syriusza ubraniami, które dla niego znalazł i usiadł na wolnym fotelu. Spojrzał na przyjaciela znacząco i chwycił jabłko leżące w ceramicznej misie.

Wciśnięcie się w odzież o wiele drobniejszego Pottera, nie należało do najprzyjemniejszych czynności w ciągu dnia, ale Syriusz większego wyboru nie miał. Jego ubrania z poprzedniego wieczoru nadawały się najwyżej na szmaty do podłogi, a paradowanie w ręczniku do południa mogło przekroczyć delikatną granicę cierpliwości Jamesa.

– Może po prostu się do nas przeprowadź, będziesz miał tu własne spodnie – zaśmiała się Lily, widzą skrzywioną twarz Syriusza, który właśnie wrócił do salonu.

– Jasne, kiedy tylko chcesz – odparł, poprawiając koszulkę. – A będę mógł z wami spać?

– Doskwiera ci samotność? – zapytał James, unosząc brwi.

– Straszliwie... – Podrapał się po nosie, przybierając postać niewinnego chłopca. – Jak to mówił Micheal Schrooger: Nie ma nic gorszego niż chłodna pościel...

– Błagam, tylko nie cytuj znowu "Szpiegujących".

Syriusz uwielbiał książki o czarodzieju z pomarańczową muszką, który w ciągu kilku dni rozwiązywał najbardziej skomplikowane magiczne zagadki. Cała akcja powieści bawiła go do tego stopnia, że cytował jej fragmenty przy każdej nadarzającej się okazji... nawet jeśli nikogo to nie interesowało.

– Dobra, to o co chodzi z tą biblioteką? Znalazłaś coś znaczącego? – Syriusz zwrócił się do Lily, ignorując złośliwy uśmieszek Jamesa.

– Dokładnie tak – powiedziała, po czym zrobiła długą, irytującą pauzę. – Przejrzałam chyba wszystkie możliwe książki na temat magicznych plemion, nie wykluczając tych z działu zakazanego. Nie znalazłam nazbyt wiele informacji. Trafiłam jednak na kilka poszlak, które mogą nam bardzo pomóc w rozwikłaniu zagadki czarnego kamienia. Nie mogłam tego zabrać ze sobą, znacie naszą szkolną bibliotekarkę... ale spisałam kilka ważniejszych informacji. – W tym momencie wyciągnęła spomiędzy kartek "Historii Hogwartu" drobny kawałek pergaminu. James wstał z fotela i zajrzał jej przez ramię, ale niewiele mógł odczytać z tej odległości.

– Czyli wykraczamy poza granice legend i zajmujemy się faktami? – zaśmiał się Syriusz i westchnął. Nagle do jego głowy powrócił obraz nieprzytomnej Liny, o której wciąż nie mieli żadnych informacji. Jej porwanie stanowiło kolejne pytanie na jego liście nierozwiązanych zagadek.

– Faktycznie plemię Surgów miało swoje miejsce w historii, ale to ludy wymarłe, które mają jedynie swoich "wymieszanych" potomków. Żyli gdzieś w kotlinie Kongo, chociaż dokładnego położenia ich wioski nie da się zidentyfikować. Co zresztą nie jest dziwne, bo większość zbiorowisk tego typu ukrywało się przed mugolami i magicznymi barbarzyńcami. W każdym razie ich życie jest opisane dosyć skąpo, ale ponoć to byli okrutni ludzie. Chełpili się swoimi krwawymi osiągnięciami, atakowali inne wioski, porywali kobiety, dzieci. Do romantycznych raczej nie należeli. Znalazłam drobną wzmiankę na temat tych czarnych kamieni, które rzekomo mieli nosić mężczyźni. Tylko w tej księdze napisali, że nie oznaczało to wcale żadnej miłości, przywiązania, ale wręcz odwrotnie: skrytość, powagę, odseparowanie...

– Taka tam drobna pomyłka – wtrącił cicho James, uśmiechając się znacząco do Syriusza.

– ... W ogóle wśród Surgów nie istniały małżeństwa, tylko coś na zasadzie związków niesformalizowanych... o ile w ogóle można tak mówić. Tak czy inaczej, nie było tam żadnych ceremonii zaślubin, ludzie po prostu żyli sobie w parach... ot tak, bez przysięgi. Co nie zmienia faktu, że zdrada była bardzo surowo karana: najczęściej poprzez wyłamanie żebra... cokolwiek to znaczy.

– Czyli czarny kamień to tylko symbol? W takim razie po co on Gibbonowi? – zapytał Syriusz, marszcząc brwi.

Przypomniał sobie twarz Śmierciożercy, którego spotkał podczas swojej pierwszej wizyty w Leonoscars. Potężny człowiek o malutkich, czarnych oczach budził grozę wśród społeczeństwa. Był z pewnością jednym z pierwszych zwolenników Lorda Voldemorta, którego udało się zdemaskować. Do tej pory jednak pozostawał na wolności, chociaż jego poczynania kontrolowało biuro aurorów z Frankiem Longbottomem na czele.

– Nie wiemy tego, w końcu żaden przedstawiciel Surgów nie pochwaliłby się magicznymi właściwościami ważnego dla nich przedmiotu – wtrącił James. – Tylko problem polega na tym, że ta moc nie jest wyczuwalna przez pospolitego czarodzieja, nawet jak bardzo się stara.

Syriusz sięgnął po dzban z sokiem i, nie dręcząc się poszukiwaniem szklanki, wypił zawartość. Od razu poczuł się lepiej. Lily spojrzała na niego z dezaprobatą, ale w ostateczności powstrzymała się od komentarza i kontynuowała swój monolog:

– W innej księdze znalazłam informacje, że badania nad ludami Surgów prowadził niejaki Ernest Clode: amerykański profesor i nauczyciel w tamtejszej szkole magii, ale prace porzucono po jego śmierci siedem lat temu. Jednak w jego grupie znajdowało się sporo osób i może warto ich poszukać.

– Ile ich tam jest? – rzucił Syriusz, na co Lily podała mu zapisany kawałek pergaminu. Znajdowało się na nim pięć różnych nazwisk, które nic Blackowi nie mówiły.

– Udało mi się tylko ustalić, że Maurycy Badlin zrezygnował z pracy zaraz po miesiącu, dlatego nic się od niego nie dowiemy. Natomiast Igrid Ivaneska zginęła podczas swojej podróży po Azji. Towarzyszył jej Salim Noran, ale niewielkie mamy szanse na znalezienie go. Pozostała dwójka pracuje wciąż w amerykańskiej szkole.

Szkoła w Stanach Zjednoczonych słynęła ze swojej gościnności, czego nie można było powiedzieć o Hogwarcie, Durmstrangu czy Beauxbatons. Nikt z tamtejszych nauczycieli czy dyrektorów nie starał się za wszelką cenę schować budynku, aby żaden wścibski czarodziej nie mógł ich odwiedzić. Mugoli odstraszała po prostu rozciągająca się pustynia, najpewniej sztucznie utworzona przez panujące władze. Ze wszystkich szkół magii to właśnie o tej wiadomo było najwięcej, chociaż można było podejrzewać, że najważniejsze pozostało ukryte.

– Czyli mam jechać do Teksasu? – westchnął Syriusz.

Nigdy nie był poza Europą i wycieczka poza ten stary kontynent powinna go fascynować. Zapewne też tak właśnie by do tego podszedł, gdyby nie działania Lorda Voldemorta i Śmierciożerców. Po prostu czuł niepokój, że podczas jego nieobecności, któremuś z jego przyjaciół może się coś stać.

– Wątpię, by tych dwóch profesorków cokolwiek nam powiedziało. Jeśli mamy zdobyć jakąś przydatną wiedzę, lepiej od razu zająć się Noranem... – rzucił James, ignorując zdziwienie na twarzy Lily.

– Wydaje ci się, że skoro kogoś trudniej znaleźć, to powie nam więcej?

– Zawsze tak jest. Jeśli coś łatwo zdobyć, nie ma wielkiej wartości. Nie zrozumiesz tego, bo jesteś kobietą.

– Co za akt szowinizmu, kochanie. Odzywa się w tobie instynkt zdobywcy? – powiedziała z kąśliwym uśmiechem, odgarniając swoje kasztanowe włosy.

– To Teksas czy Noran, bo już głupieję pod wpływem tej waszej małżeńskiej sprzeczki... – przerwał im Syriusz.

Odpowiedziała mu mieszanina dźwięków, które brzmiały jak "Teksas" i "Noran" wypowiedziane jednocześnie. Westchnął ciężko i opadł na fotel, czując, jak niezbyt wygodne spodnie wpijają mu się w pośladki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz