wtorek, 22 sierpnia 2017

Veritaserum

Druga miniaturka z serii "Przyszłość usłana różami" 


– Everdin.

– Jak?

– Everdin...

Siedzieli przy ognisku, ratując się przed doskwierającym zimnem nocy. Wokół nich znajdowały się tylko skały i piasek, a to nie stanowiło żadnego schronienia... prędzej źródło niebezpieczeństwa. W grotach, jaskiniach i szczelinach zamieszkiwały groźne, w wielu przypadkach nieznane im stwory, które z pewnością bez problemu mogłyby pozbawić ich życia. Zwłaszcza, że po tygodniowej wędrówce brakowało sił na walkę... w każdym tego słowa znaczeniu.

Harry wpatrywał się w mały flakonik, który spoczywał spokojnie w jego dłoniach. Znał wartość eliksiru, ale i tak miało się ochotę wypić całość... już od dłuższego czasu nie miał kontaktu z czymkolwiek przypominającym wodę. Safir przyglądał mu się z ciekawością, strugając z drewna małe figurki – najpewniej prezent dla jednego ze swoich synów.

– Dziwne imię – powiedział po dłuższym milczeniu, nie przerywając swojej pracy.

– Niewiele ma wspólnego z tymi rejonami, to Brytyjczyk - odparł Harry, przypominając sobie twarz Andrew Everdina. Był to niski człowiek o niezwykłej sile fizycznej, z którą nawet on po latach ćwiczeń nie potrafił sobie poradzić. Podczas ich ostatniej potyczki mężczyzna uciekł tam, gdzie Harry jeszcze nigdy nie był i niespecjalnie miał ochotę wyjechać. Nie ulegało wątpliwości, że Everidin nie bez powodu wybrał akurat to miejsce – angielskiego aurora mógł zniszczyć sam klimat, a w razie czego zawsze pozostawała nadzieja w postaci tubylców. Jednak chociaż Harry nigdy nie podróżował wokół plemion tego typu, to z pewnością niejednokrotnie musiał mierzyć się z miejscem, którego nie znał. Wyjazdy nigdy nie napawały go optymizmem, ale zmuszała go do nich jakaś tajemnicza siła, na którą Ginny miała swoją własną nazwę i wyrzucała ją z siebie przy każdym ataku złości.

Uśmiechnął się na wspomnienie ostatnich dni w Angli. Kiedyś znajdzie na nią sposób... albo i nie. Właściwie podświadomie lubił te ich wojny, które zawsze kończyły się w ten sam sposób. Chociaż może nie przepadał wcale za kłótniami, po prostu uwielbiał sam finał... ale skoro takie zamknięcie sporu było możliwe tylko przy istnieniu samego starcia, to wybór był prosty.

Może tak naprawdę ją prowokował? Niby nie powinien tego robić... ale, cholera jasna, to było bardzo dobre pożegnanie.

– Co masz zamiar zrobić, jak już go znajdziesz? – zapytał Safir, wkładając gotową figurkę do skórzanej torby.

– Przepytam go – odpowiedział, niechętnie odrywając się od własnych myśli. – Potem znajdę ten sztylet, wrócimy do Atiry i wreszcie będzie spokój.

– Pozytywne nastawienie – wyrzucił z charakterystycznym dla siebie opanowaniem. Harry spojrzał na niego z wzrokiem wyrażającym kompletny brak zrozumienia, więc dodał: - Zakładasz, że cała sprawa się zakończy, a to niezwykle optymistyczne podejście. Wybacz mi, że to powiem, Harry, ale jesteś osobą, która nieustannie szuka problemów... sierot, które może uratować, wojen, które może skończyć i ludzi, których może naprawić. Tacy jak ty nie znajdują spokoju... nigdy.

– Dziękuję za twoją wiarę, Safirze.

Dosyć szybko przetrawił niezbyt przyjemną uwagę towarzysza – Safir nieustannie dzielił się swoimi przemyśleniami, których Harry nie rozumiał... a właściwie nie chciał rozumieć, bowiem w takiej sytuacji musiałby całkowicie zmienić swoje życie, z którego obecnie był zadowolony... na tyle, na ile ogólnie można być zadowolonym z dni pełnych niebezpieczeństw i śmierci. Jednak już dawno Harry zdał sobie sprawę, że gdyby nie ta ponura, czarnomagiczna codzienność, to zapewne nigdy nie miałby tak wiernych przyjaciół, wyjątkowej żony i celu do którego mógłby dążyć. Dlatego był nawet szczęśliwy w tym pościgu między trupami, morderczymi urokami i paskudnymi stworami, a że brakowało w tym wszystkim chwili na prawdziwy i niczym niezmącony odpoczynek... nic nie mógł na to poradzić.

– Cóż tam chowasz? – zapytał Safir, spoglądając kątem oka na mały flakonik w rękach Harry'ego. Młody mężczyzna spojrzał na bezbarwny eliksir, tak bardzo przypominający wodę.

– Veritaserum – odpowiedział.

– A cóż to takiego? – zdziwił się, tym razem okazując o wiele więcej zainteresowania. Safir bardzo lubił wszystko, co nosiło nietypowe nazwy, nawet jeśli w praktyce okazywało się to wręcz banalne.

– Eliksir prawdy – odrzekł, czując jak niesione wiatrem ziarenka piasku urządzają sobie postój na jego głowie. Nie miał ochoty reagować, był paskudnie zmęczony i najchętniej w tym momencie teleportowałby się do Anglii... gdyby miał na to siłę.

– Eliksir czego? – zaśmiał się Safir, wyciągając ponownie swój scyzoryk, którym strugał figurki. Wyglądał lepiej od Harry'ego, chociaż może to wynikało po prostu z braku frustracji, która ogarnęła młodego aurora.

– Prawdy – powtórzył Harry, przyglądając mu się podejrzliwie. Wyciągnął rękę, by zlikwidować piaskownicę we włosach.

– Wy, Anglicy, nigdy nie przestaniecie mnie zaskakiwać. – Safir wykrzywił wargi w złośliwym grymasie. – Eliksir prawdy, też mi coś! A jak on działa, jeśli mogę zapytać?

– Podajesz go osobie, a ona musi mówić prawdę. Skutki dosyć proste, można się domyślić po nazwie – powiedział zirytowany Harry, marszcząc brwi. Safir ponownie zaczął rechotać, jednocześnie zawijając się szczelniej w płaszcz, który go okrywał.

– Możesz mi objawić źródło swojego rozbawienia? – zdenerwował się Harry, chowając flakonik do torby. Drobinki piasku wleciały mu do ust, co już ostatecznie popsuło jego i tak nie najlepszy humor.

– To zabawne... ktoś stworzył miksturę i nazwał ją w ten cudaczy sposób, a przecież człowieka nie można zmusić do powiedzenia prawdy, bo sama prawda nie istnieje w sensie obiektywnym – wytłumaczył Safir, podczas gdy Harry spojrzał na niego jak na wariata. – Pozostaje się tylko zastanawiać, czy to autor był takim ignorantem, czy też ludzie posługujący się jego dziełem. Osobiście stawiam na czarodziejów... takich jak ty chociażby. Chcesz użyć specyfika, którego nie rozumiesz i jeszcze optymistycznie zakładasz, że ten nagnie dla ciebie rzeczywistość.

– Znowu coś bełkoczesz, Safir, a ja nic z tego nie rozumiem. Możesz jakoś sprecyzować swoje myśli? – rzucił Harry sennym głosem.

– Słowo "prawda" zostało stworzone przez ludzi dla określenia tego, co oni uznają za pewne. Jednak jest to pojęcie ułomne, tak jak i ułomny jest sam człowiek. Nie możesz zmusić człowieka do wypowiedzenia czegoś, co z zasady nie istnieje. On może być przekonany, że jest Bogiem i tak ci też zakomunikuje, ale czy powie prawdę? Wedle niego tak, dla ciebie nie. Czyli stwierdzi coś, co jest prawdą i nieprawdą jednocześnie. W konsekwencji po skosztowaniu tego twojego veritaserum człowiek może kłamać, jak więc chcesz nazywać ten specyfik eliksirem prawdy?

– A jak mam mówić na miksturę, która zmusza nas do szczerości, odpowiadania zgodnie z naszą wiedzą, co?

– Nie wiem, może eliksirem szczerości albo odpowiadania zgodnie z wiedzą – odparł złośliwie Safir.

Harry spojrzał w gwiazdy błyszczące na niebie... powieki mimowolnie mu opadały, ale musiał zmusić się do jeszcze jednego wysiłku... skończenia rozmowy.

– Tobie ciężko przyjąć do wiadomości, że w życiu często stosujemy uproszczenia, bo tak jest najzwyczajniej wygodnie. Niespecjalnie interesuje mnie, jak się ten eliksir nazywa, liczy się działanie. Dzięki veritaserum Everidin opowie mi historie swojego życia...

– ...która nie musi być prawdziwa – przerwał mu Safir. – Wystarczy, że sam uwierzy w jej sens i może bardzo łatwo wprowadzić cię w błąd. Nie potrzebuje do tego żadnego antidotum.

– Ale wyprowadzić mnie w pole może o wiele łatwiej bez eliksiru, z którym musiałby walczyć.

– Mylisz się. Podając mu eliksir z góry zakładasz, że Everdin odpowie ci zgodnie z prawdą i nie doszukujesz się w tym fałszu, co zapewne zrobiłbyś, gdybyś tego swojego nieszczęsnego veritaserum nie miał. Wszystkie te nowoczesne wynalazki tylko was Europejczyków ograniczają i, bez urazy, robicie się przez to zwyczajnie zidiociali. Eliksiry szczęścia, euforii, spokojnego snu... a potem pojawiacie się tutaj sfrustrowani, zmęczeni, ogłupieni, załamani, a radochę sprawia wam ręczne sadzenie marchewki.

– Sadzenie marchewki to nie moja bajka, ale rozważę twoją propozycję

Safir tylko uśmiechnął się z politowaniem, nic nie powiedział. Harry odebrał to jako zakończenie konwersacji, więc poszedł poszukać drewna do ogniska, które z czasem dawało coraz mniej ciepła.



Rok po wydarzeniach, niedaleko miasta Atiry, stał przed lustrem w przedpokoju swojego domu, wpatrując się we własne odbicie. Właśnie miał stoczyć jedną z największych walk w życiu, a przeciwnikowi chciał patrzeć w oczy. Gotowy na ostateczne starcie, ściskał w dłoni flakonik z bezbarwnym eliksirem. Veritaserum miało mu posłużyć podczas wypytywanie Andrew Everdina, ale poradził sobie bez tego specyfiku. Dlatego eliksir pozostawał nietknięty w kufrze aż do jego dwudziestych trzecich urodzin, kiedy przyszedł czas na twórcze wykorzystanie tegoż specyfiku...

Wypił trzy krople z flakonika i spojrzał w swoje zielone oczy, które momentalnie zrobiły się szczere jak u małego dziecka. Miał ochotę cisnąć w siebie zaklęciem.

– Jestem aurorem – powiedział i poczuł, jak rozrasta się w nim irytacja. Musiał postarać się bardziej. Tylko z jakiegoś powodu żadna fałszywa myśl nie potrafiła zakiełkować w jego głowie, chociaż bardzo skrupulatnie ją przygotował dzień wcześniej. Jeszcze raz. – Nazywam się Harry Potter.

Nie udało się. Zmarszczył brwi i ponownie spróbował się skupić. Nieprawdziwa myśl... ale przecież nie wolno mu kłamać. On musi sam uwierzyć w to, że mówi szczerze...

– Złapałem Andrew Everdina – powiedział i uśmiechnął się do siebie. Właściwie to wcale go nie pojmał, bo zrobił to Safir. – Nie złapałem Andrew Everdina.

Jest jakiś progres. Westchnął ciężko i ponownie skupił się na własnych myślach.

– Co ty robisz? – zapytała, stając na ostatnim stopniu schodów i wpatrując się w niego z niepokojem. Miała włosy związane na czubku głowy i wyglądała naprawdę zabawnie.

– Wypiłem veritaserum i teraz próbuję kłamać.

Znowu porażka...

– Jak ci idzie? – zaśmiała się, wkładając drobną dłoń do puchatego szlafroka, podczas gdy w drugiej trzymała kubek z gorącą kawą.

– Chyba niezbyt dobrze, skoro ci to powiedziałem – odparł, odwracając się od lustra.

– To znaczy, że mogę teraz urządzić ci przesłuchanie? – zapytała z niewinną miną, chociaż Harry doskonale znał ten wyraz twarzy. Szykowała dla niego coś iście diabelskiego. – Gdzie byłeś wczoraj?

– Robisz to specjalnie... – odparł z wyrzutem, a ona tylko uśmiechnęła się złośliwie. Nie był w stanie powstrzymać się przed powiedzeniem jej wszystkiego... w dosłownym tego słowa znaczeniu. Słowa same wypływały z jego ust, podczas gdy spojrzenie ciemnych oczu Ginny robiło się coraz bardziej niebezpieczne. 

Najwyraźniej nie spodziewała się czegoś takiego. Próbował to zatrzymać, ale zamiast tego wdał się w jeszcze większe szczegóły, by ostatecznie powiedzieć o Niej... a Ona zawsze zadawała mnóstwo niewygodnych pytań, ponadto była wieszczką, co czyniło ją osobą zarozumiałą i pewną siebie, a takie osoby nie wzbudzały sympatii innych zarozumiałych i pewnych siebie kobiet. Dlatego Harry wolał o Niej nie wspominać swojej żonie, której dłonie na sam dźwięk słowa "Cristina" zacisnęły się na kubku z kawą. Tym razem jednak jego wola była znacząco ograniczona, więc powiedział to, co jeszcze godzinę wcześniej chciał zachować dla siebie przynajmniej do następnego roku. Musiał jakoś z tego wybrnąć, więc szybko przekazał też informację w teorii bez znaczenia, a w praktyce na tyle wyraźną, że zamazała obraz poprzedniego zdania. Przynajmniej na chwilę...

– Nigdy jej nie lubiłam – powiedziała, marszcząc nos.– Następnym razem zacznie pytać o miejsce, pozycję, czas i tempo.

– Już pytała – odparł zgodnie z prawdą.

– Wczoraj ograniczyła się tylko do faktu? Łaskawa z niej wołchwa*, chyba wyślę jej sowę z podziękowaniami – zakpiła. – To co ma się stać w kwietniu wedle naszej wróżki?

Gdyby potrafił się skupić... musiał tylko uniknąć sensu całej przepowiedni. Zaśmiał się na samą myśl o swoim genialnym pomyśle walki z eliksirem prawdy, którą ewidentnie przegrywał. Mógł wybrać lepszy moment, ale kiedy mówił o tym Safir, całość wydawała się tak prosta, jak rozpalenie ogniska różdżką.

"Rozpalenie ogniska wcale nie jest proste. Wszystko zależy od sytuacji, w której się znajdujemy" usłyszał w głowie znajomy głos. W tamtym momencie pomyślał, że Anglicy może i faktycznie wszystko starają się uczynić bezsensownie prostszym, ale ludzie pokroju Safira zdecydowanie nazbyt sobie życie utrudniają... przy okazji komplikując je osobom postronnym. Westchnął ciężko.

Musiał się postarać... nie miał wyboru. To nie on miał jej TO mówić, ale ona jemu, w dodatku nie dzisiaj, ale za przynajmniej miesiąc. Zmrużył oczy, szukając jakiegoś prawdziwego, ale nieistotnego faktu, który raczyłby go uratować.

„W kwietniu wpiję z Ronem wiadro ognistej whisky, przez co najpewniej zarzygam się na śmierć" pomyślał i uśmiechnął się z zadowoleniem.

Nie powiedział tego. Z jego ust wydobyły się zupełnie inne słowa, a kubek z kawą roztrzaskał się na podłodze.

No nic… następnym razem się uda.

„Przynajmniej mam to z głowy" pomyślał, kiedy Ginny spojrzała na niego zszokowana, a on posłał jej niepewny uśmiech.



*Wołchw – jakby ktoś nie wiedział, to po prostu wróżbita, mag, jasnowidz u dawnych Słowian

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz