wtorek, 15 sierpnia 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 9

Sporo ryzykowali, wykonując dokładnie polecenia Janet – nie mieli jednak zbyt wielkiego wyboru. Mogli skorzystać z jej wskazówek albo dalej tkwić bezczynnie i czekać, aż sprawa sama się rozwiąże. Niestety, skończyć mogło się to tylko tragicznie. Dlatego właśnie Marlena McKinnon włożyła do zegara mosiężny klucz i przekręciła nim trzy razy w lewą stronę, podczas gdy Fabian Prevett przesunął dłuższą wskazówkę na cyfrę z numerem czwartym. Pozostali czekali z niecierpliwością, aż w końcu stało się coś, na co Syriusz nie wpadłby nawet po miesiącach rozmyślań. W kilka sekund, kiedy zegar zaczął wydawać z siebie dziwne i trudne do zidentyfikowania dźwięki, ogromny hol całkowicie się zmienił. Zniknęły pajęczyny i tumany kurzu, podłoga zaczęła lśnić czystością, w miejscu ponurej i zapełnionej portretami ściany pojawiły się pozłacane wrota prowadzące najpewniej do piwnic posiadłości.

– Zostań tutaj, Marleno – powiedział Frank do stojącej obok kobiety. – Ktoś musi pilnować Janet.
Roztrzepana właścicielka posiadłości spojrzała na niego z mieszaniną złości, rozczarowania i strachu, jednak nic nie powiedziała. Marlena tylko kiwnęła głową i wycelowała różdżką w leżącą na ziemi kobietę. Pozostali ruszyli w stronę zejścia do podziemi.

Kiedy tylko znaleźli się na kamiennych schodach, na korytarzu zapaliły się świece umieszczone na ozdobnych kandelabrach. Schodzili na dół, gotowi na wszelki atak. Drzwi za nimi zatrzasnęły się z hukiem, ale nie zwrócili na to większej uwagi... jak do tej pory, nie mieli chęci zawracać.

– Nie rozumiem, dlaczego ich tutaj ukryła – powiedział cicho Fabian, kiedy minął kolejny portret z nieruchomą postacią. – To przecież dla niej spore ryzyko.

– Wątpię, by Śmierciożercy dali jej wybór – rzekł Frank, oświetlając sobie drogę różdżką. – Ten dom jest fantastyczną twierdzą.

– Zwerbowali tę wampirzycę tylko ze względu na dom? – zdziwił się Syriusz.

– Nikt nie powiedział, że ją zwerbowali – rzucił auror. – Ale później przyjdzie czas na dyskusje, musimy się pospieszyć.

Syriusz nierzadko bywał w bogatych i pełnych tajemnic domach – jego rodzina sama posiadała takowy. Jednak budynek zbudowany przez przodków Janet Stopprad faktycznie odznaczał się na tle pozostałych. Nawet piwnica, w której znaleźli się kilka minut później, stanowczo różniła się od tych stanowiących ukoronowanie próżności magicznych przedstawicieli rodów czystej krwi. Przypominało to coś na zasadzie labiryntu, z tym że z pozłacanymi ścianami i kryształowymi żyrandolami. Bez wskazówek udzielonych im przez Janet najpewniej zagubiliby się w niezliczonej ilości przejść. Zaraz po opuszczeniu holu, James rzucił zaklęcie wytwarzające magiczną nić, dzięki której mogli cofnąć się ponownie do schodów, gdyby słowa właścicielki okazały się fałszywe.

– Dobra – powiedział Frank, zatrzymując pozostałych gestem. – Dalej pójdę sam.

Syriusz kiwnął krótko głową, chociaż miał żywą chęć wdania się w dyskusję. Niespecjalnie podobała mu się wizja Franka, ale jako że ten był od niego starszy i bardziej doświadczony w tego typu wyprawach, zdusił w sobie opór. Mężczyzna ruszył przed siebie, gasząc światło wydobywające się z jego różdżki. Już wkrótce zniknął im z pola widzenia, co wprawiło Syriusza w irytację. Nie znosił bezczynności... ale taki był plan.
Stali w miejscu przez kilkanaście minut, dosłuchując się jakichkolwiek dźwięków. Niestety nic nie zwiastowało powrotu Franka, co tylko pogłębiło ich niepokój.

– Dobra, dosyć – rzucił zniecierpliwiony James. – Poszukam go.

– Nie – odparł Remus, chwytając mężczyznę za koniec szaty, jednak w tym samym momencie rozległ się huk, przez co ziemia pod nimi zadrżała. Wtedy już się nie zastanawiali i ruszyli w kierunku, w którym zniknął Frank. Nie uszli jednak nawet sto kroków, musieli paść na ziemię, by uniknąć dwóch śmiercionośnych uroków. Syriusz rzucił w pustą przestrzeń zaklęcie rozbrajające, które z zasady nie miało nikogo unieszkodliwić, ale ujawnić wroga. Promień nie trafił tam, gdzie powinien, ale po drodze oświetlił postać znikającą za jednym z zakrętów. James wstał i ruszył za intruzem.

– Frank poszedł w lewą stronę! – krzyknął za nim Fabian, również podnosząc się z ziemi. James zatrzymał się w połowie drogi i spojrzał na niego zdezorientowany.

– Ktoś musi iść za tym gnojkiem, reszta za Frankiem – rzucił Syriusz, podbiegając do przyjaciela.

– Głupi pomysł, to może być pułapka – wtrącił Fabian ostrym głosem.

– Gdyby Śmierciożercy posłużyli się jakimś planem, już dawno by nas złapali. Skoro do tej pory tego nie zrobili, to widać nie mają pojęcia, jakim cudem się tutaj dostaliśmy – powiedział James.

– Jest nas piątka, tak? – rzekł oschle Benio, który do tej pory trzymał się z tyłu i jako jedyny nie wykazywał żadnych oznak niepokoju. – To dzieci pójdą za uciekającym sługą, a my poszukamy Franka.

– Jakie dzieci? – zapytał skonsternowany Syriusz.

– Niech tak będzie – powiedział Fabian. – Zresztą i tak nie mamy czasu na dyskusje. Ja z Beniem i Remusem idziemy w lewo, a James i Syriusz na prawo.

Po tych słowach ruszył przed siebie, a Benio i Remus za nim. James i Syriusz stali jak wbici w ziemię, robiąc przy tym wyjątkowo głupie miny.

– Jak jeszcze raz powie do mnie dziecko, to chyba przyniosę mu jedno na prezentację – rzucił Syriusz, otrząsając się z szoku. Skierował różdżkę przed siebie i ruszył w stronę ciemnego korytarza, w którym zniknął wróg.

– Ciekawe skąd je weźmiesz... – mruknął pod nosem podążający za nim James.

– Alicja będzie miała gdzieś w lipcu... albo w sierpniu.

– Co ty nie powiesz... Lumos!

Kroczyli dosyć szybko przez wąskie pomieszczenie, rezygnując z biegu, który najpewniej rozproszyłby ich uwagę. Rozglądali się na boki, szukając jakiegoś tajnego przejścia, jednak oprócz pokrytych wartościowym kruszcem ścian, nie otaczało ich nic ciekawego. W końcu przy użyciu kilku zaklęć demaskujących udało im się znaleźć drzwi, które nieszczęśliwie prowadziły do kolejnego korytarza – tym razem o wiele bardziej ciasnego i ponurego. Mając do wyboru ruszyć jego śladem lub błąkać się w nieskończoność po pozłacanych pomieszczeniach, wybrali niezbyt urodziwy tunel. Kiedy zamknęli za sobą drzwi, usłyszeli przytłumiony dźwięk kroków człowieka, więc ruszyli w pogoń za nim... na tyle, na ile pozwalał im na to niezbyt wygodny korytarz.

– Stój! – krzyknął Syriusz, kiedy w polu jego widzenia znalazł się tajemniczy osobnik, który z pewnością nie miał pokojowych zamiarów. Mężczyzna odwrócił się i wyrzucił w ich kierunku zaklęcie o zielonym blasku, które minęło Jamesa dosłownie o cal. W odpowiedzi otrzymał serię o wiele bezpieczniejszych, ale równie skutecznych uroków, przed którymi z trudem zdołał uskoczyć. Z sufitu zaczęły sypać się garście pyłu, ale zaoferowani walką nie zwrócili na to uwagi. W końcu mężczyzna zdał sobie sprawę, że nie miał szans z dwoma dorosłymi czarodziejami i rzucił się do ucieczki. Jednak w tym momencie James wycelował w niego swoją mahoniową różdżką i nie wypowiadając żadnej formuły zaklęcia, sprawił, że Śmierciożerca padł jak długi na ziemię. Syriusz uśmiechnął się zadowolony, kiedy zobaczył, jak zamiast skórzanych butów na nogach mężczyzny widniały dwa betonowe klocki.

– Transmutacja zawsze skuteczna? – zaśmiał się. – Petrificus Totalus!

Mężczyzna znieruchomiał na ziemi, a Syriusz wyczarował magiczne sznury, które dodatkowo pozbawiły go możliwości działania.

– Co z nim robimy? – zapytał poważnie James, patrząc na zimne spojrzenie Śmierciożercy.

– Nic – odpowiedział Syriusz, przeskakując przez obezwładnione ciało. – On zmierzał w jakimś kierunku, zobaczmy, cóż się tam znajduje.

James kiwnął krótko głową i ruszył za przyjacielem, pozostawiając obezwładnionego przeciwnika nie ziemi.
Nie zdążyli jednak ujść nawet trzech kroków, kiedy dotarł do nich okropny wrzask. Nie był to żaden ze znanych im głosów, ale i tak zmusił ich do biegu. Byli pewni, że niedaleko nich ktoś walczył, chociaż nie mieli pojęcia z kim konkretnie. Jakimś cudem znaleźli źródło krzyków, chociaż odgradzała ich gruba warstwa muru. Dopiero po dłuższym poszukiwaniu ukrytego za pomocą magii przejścia, w końcu dostali się na drugą stronę.

Znaleźli się w malutkim pomieszczeniu, które mogło być w najlepszym wypadku kantorkiem na miotły albo szafą, chociaż po smrodzie wydobywającym się z rogu dochodzili do wniosku, że mają do czynienia z jakimś startym, brudnym i niestety wciąż używanym wychodkiem. Przez szparę w drzwiach dostrzegli poruszające się po drugiej stronie postacie, których nie mogli rozpoznać. Na oko musiało być ich około sześciu, chociaż nie mogli mieć pewności, że w innej części pomieszczenia nie siedzieli inni. W kącie dostrzegli leżącą na podłodze Linę, której dłoń poruszała się nieznacznie w kierunku jednej ze ścian. Syriusz miał ochotę natychmiast wyskoczyć z ukrycia, ale w ostatniej chwili James chwycił go mocno za ramię i odrzucił do tyłu.

Nie mogli ukrywać się nazbyt długo. Na twarzach Śmierciożerców dostrzegalny był wyraźny niepokój, w każdej chwili mogli ich zresztą zauważyć. Zwłaszcza, że z nieznanego Syriuszowi źródła wydobywały się odgłosy walki – najprawdopodobniej członków Zakonu Feniksa.

– Wiejemy – powiedział nagle jeden z zamaskowanych, wbiegając do pomieszczenia. Jego towarzyszom widać nie trzeba było powtarzać, bo w oka mgnieniu zaczęli zbierać swoje rzeczy. Jeden z nich chwycił leżącą na ziemi Linę, ale w tym samym momencie Śmierciożercę trafił urok, który odrzucił go kilka metrów dalej.

Syriusz spojrzał zirytowany na Jamesa, ale postanowił nie wdawać się w bezsensowne dyskusje. Zamiast tego wyskoczył szybko z kryjówki i zaatakował najbliższego zamaskowanego.

Walka nie była tak trudna, jak wydawało się na początku – przeciwnicy jakby nie przykładali się do zaklęć i padali na ziemię niczym szmaciane lalki. Dla Syriusza było to jeszcze bardziej niepokojące, niż gdyby Śmierciożercy ich pozabijali, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Gdy tylko ostatni spośród sześciu zamaskowanych uderzył o ścianę, Syriusz podbiegł do leżącej Liny. Kobieta była nieprzytomna, ale nie mógł doszukać się na niej oznak tortur, więc odetchnął z ulgą. James stanął przy drzwiach, prowadzących do kolejnego pomieszczenia, w którym najpewniej toczyła się właściwa walka.

– Bariera – powiedział do Syriusza, dotykając palcami klamki. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wkroczyła kolejna zamaskowana postać. Syriusz wstał automatycznie i wycelował w nią swoją różdżką, a ona tylko zaśmiała się podle i zaatakowała.

A on znał ten śmiech.

Z trudem uniknął pierwszej klątwy, na kolejną był już przygotowany. Rzucił się pod jeden ze stołów, a zaklęcia roztrzaskało go z głośnym trzaskiem. Nie był w stanie jednak przewidzieć morderczych zaklęć wycelowanych prosto w nieprzytomną Linę i kiedy dostrzegł lecący w jej stronę zielony promień, po prostu zamarł.

Nagle ciało kobiety uniosło się w górę i uderzyło o jedną ze ścian, tym samym unikając najpodlejszego ze znanych uroków. Syriusz spojrzał na stojącego niedaleko Jamesa i kiwnął mu porozumiewawczo głową.
W pomieszczeniu pojawił się kolejny człowiek, tym razem był to jednak Śmierciożerca pozbawiony maski. Dostrzegając stojącą na środku towarzyszkę, zaatakował stojącego bliżej Jamesa, a pojedynek Syriusza i zamaskowanej kobiety rozpoczął się na nowo. Przeciwniczka była wyjątkowo zdolna i zdecydowanie nie należała do wybrednych, jeśli szło o środki prowadzące ją do zwycięstwa. Syriusz musiał nie tylko co rusz odskakiwać od pędzących w jego kierunku uroków, ale również unikać odłamków szkła, spadających mu na głowę lamp i otaczających go trujących płomieni. Sam był o wiele bardziej humanitarny, ale nie ograniczał własnych umiejętności i korzystał chyba z każdych możliwych form magii.

– Hogwarckie sztuczki? Naprawdę? – zaśmiała się kobieta. – Nie stać cię na więcej?

Nie odpowiedział. Zamiast tego posłał w jej stronę magiczne sznury, których zlikwidowanie zajęło kilka cennych sekund jej uwagi. W tym samym momencie wyrzucił zaklęcie porażająca, które kobieta z trudem odbiła.

Niezamaskowany Śmierciożerca padł na ziemię, kiedy James podbiegł i uderzył go pięścią prosto w zęby. Nie dając mu ani chwili przewagi, młody mężczyzna sparaliżował go zaklęciem i odwrócił się szybko w stronę stojącej między nim, a Syriuszem kobiety.

– Po co ta szopka, Bella? Przecież doskonale wiem, że to ty – rzucił Black, przecierając krew kapiącą mu z rany na policzku. Kobieta tylko zaśmiała się wesoło, o ile w ogóle można nazwać jej zachowanie w ten sposób. Po chwili jednak czarna maska wylądowała na ziemi, a on mógł spojrzeć w twarz wyjątkowo pięknej osoby, której urodę podkreślał niezdrowy blask w oczach.

Właściwie niewiele zmieniła się od czasu, kiedy widział ją ostatni raz. Była dokładnie tak samo zjawiskowa, pewna siebie, na jej twarzy można było dostrzec ten sam rodzaj fanatyzmu. Właściwie Syriusz czuł się dokładnie tak, jakby stanął przed swoją nastoletnią kuzynką, chociaż minęło kilka lat. Dla Belli widać czas się zatrzymał – wciąż sprawiała wrażenie niezbyt dojrzałej i stabilnej emocjonalnie. Doprawdy, w świecie czarodziejów sporo się mówiło na temat jej bajecznego ślubu i cudownych planach na przyszłe życie, jednak najwyraźniej ta historia przeznaczona dla księżniczek nie spełniała oczekiwań zafascynowanej czarną magią kobiety.

Spojrzenia Syriusza i Jamesa skrzyżowały się, by w kilka sekund porozumieć się bez zbędnych słów. Ten rodzaj komunikacji opanowali do perfekcji i być może to właśnie sprawiało, że Black po prostu nie wyobrażał sobie życia bez Pottera. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zapewne już nigdy w życiu nie spotka osoby, której nie będzie trzeba nic tłumaczyć – ona po prostu będzie wiedzieć.

W tym momencie twarz Jamesa wyrażała pytanie, ale widać odpowiedź w oczach przyjaciela była dla niego wystarczająca, bo zaraz odwrócił się w kierunku drzwi i zaczął tam walczyć z magią, która oddzielała ich od reszty przyjaciół. Syriusz uśmiechnął się do siebie i nie opóźniając dłużej tego, czego z zasady nie można uniknąć, zaatakował.

Walka była wyrównana, chociaż Bella z pewnością miała przewagę w postaci braku jakichkolwiek hamulców. Bez mrugnięcia okiem posłała w kierunku Syriusza błyszczącą zielonym blaskiem klątwę, a on przeżył tylko dlatego, że potknął się o leżący na posadzce kawałek rozsadzonego wcześniej stołu. Spojrzał z niepokojem na leżącą Linę i zaschniętą krew na jej skroniach, ale niespecjalnie miał czas się tym zająć. Rzucił krótkie spojrzenie na walczącego z barierą Jamesa, mając nadzieję, że ten mimo wszystko pozostawał czujny.

– No ruszaj się – wycedził zirytowany, wciąż mrucząc pod nosem zaklęcia... i najpewniej przekleństwa pod adresem drzwi. W końcu jednak uśmiechnął się z satysfakcją, co mogło oznaczać tylko drogę do zwycięstwa. Bella najwyraźniej również to dostrzegła, bo wycelowała w niego różdżką i wyrzuciła kolejną klątwę. James nie zwracał na nią uwagi, dopóki promień nie zbliżył się dosłownie pięć stóp od niego. Wtedy młody czarodziej odwrócił się szybko i wyczarował przed sobą kolumnę, która przyjęła atak i roztrzaskała się na drobne kawałki. Zaraz potem z zaciętością wypisaną na twarzy przerwał barierę i roztrzaskał mur dzielący dwa pomieszczenia.

Stojący po drugiej stronie Frank i Remus spojrzeli na nich zszokowani. W tym samym osłupieniu pozostało około siedmiu Śmierciożerców. Nie trwało to jednak długo – wściekła Bella rzuciła w kierunku Syriusza zaklęcie porażające i wrzasnęła:

– Na co czekacie, idioci?!

W tym samym momencie w jej stronę poleciało nieznane Syriuszowi zaklęcie, które wyrzucił Frank. Fabian podbiegł do Liny i zaczął szybko oceniać stan jej zdrowia, podczas gdy Remus musiał mierzyć się z atakującymi go dwoma Śmierciożercami. Jeden z nich próbował najprawdopodobniej zastosować jakieś wyjątkowo skomplikowane czary, ale James nie pozwolił mu na koncentrację, pozbawiając go różdżki. Zaraz potem razem z Remusem zaatakowali kolejnego przeciwnika, który rzucił się w stronę wyjścia.
Bella stała przy ścianie, a z jej nosa wydobywała się szkarłatna ciecz. Pozbawiona różdżki przez aurora, czuła się bezbronna i upokorzona.

– Pożałujesz tego kiedyś – wycedziła, a jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

– Później będę się martwił twoimi groźbami, pani Lestrange – odparł Frank wyjątkowo uprzejmym tonem, a kobieta nachmurzyła się pod wpływem ostatniego słowa. Syriusz uśmiechnął się pod nosem, myśląc o niechęci kuzynki do swojego niedawno poślubionego męża.

Nie zdołali jednak zrobić nic więcej, bo w tym samym momencie ziemia pod ich stopami zaczęła się zapadać, a oni nie mieli nawet chwili na przygotowanie się do obrony. Syriusz zdołał tylko przeskoczyć do Liny, by razem z Fabianem w jakikolwiek sposób ochronić ją przed rozpadającym się tunelem. Nie zdążył zobaczyć, jak sobie radzą pozostali przyjaciele – stracił grunt pod nogami i pochłonęła go ciemność. Jedyne, co zdołał usłyszeć, to mieszanina przeróżnych wrzasków, sekundę potem stracił przytomność.



Biegł przez las, ale nie miał pojęcia w jakim celu. Już dawno zatracił świadomość swojej misji, pozostawała tylko okrutna ucieczka przed tym, co i tak musiało się stać. Tym razem wiedział, że to sen. Tylko dlaczego ta informacja nic nie zmieniała? Skoro wszystko dzieje się w jego głowie, to czy nie on powinien być panem sytuacji?

Wskoczył w jedne z krzaków, a nad jego głową przemknęło kilka zielonych promieni.

Czy jeśli ktoś umiera we śnie, zdaje sobie z tego sprawę? Wiele razy się zastanawiał, co się dzieje w głowie takiej osoby. Czy jej sen był tylko przerwanym spacerem, niedokończoną rozmową? A może właśnie została ugodzona nożem albo wpadła pod pociąg? Czy umysł daje jakiekolwiek znaki dotyczące śmierci?
Cisza.

Teraz powinien obserwować, dowiedzieć się czegoś. Jednak nie dosłyszał wokół siebie żadnego dźwięku, nawet szelestu liści. Powoli wyszedł ze swojej kryjówki, ściskając w dłoni różdżkę, która i tak nie mogła go obronić. Wiedział przecież, jak to wszystko się skończy.

Kiedy tylko trochę się uspokoi, stanie przed nim Caradoc, by po raz kolejny przypomnieć mu o tym, o czym zapomniał. Zanim jednak on zdoła sobie wszystko poukładać choćby w minimalnym stopniu, sen się zakończy.

Tylko teraz musiał obudzić się o wiele szybciej.

– Możemy to odłożyć na później? – zapytał postaci, która ukrywała się za jednym z drzew. Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego za jego plecami pojawiła się tak znana mu postać, której śmierć była najbardziej wstrząsającą rzeczą, jaka kiedykolwiek go spotkała. Mężczyzna podał mu dłoń i spojrzał znacząco. – Tam są nasi przyjaciele...

– Pomogę ci – odparł Caradoc, przypatrując mu się z powagą.

Teraz nastał ten moment, w którym powinien powiedzieć, że go nie potrzebuje, że sam sobie poradzi. Jednak słowa utknęły mu w gardle. Miał ochotę powiedzieć "Idź do diabła!", ale zamiast tego szepnął:

– To pomóż



Strasznie bolała go głowa, a jakby tego było mało, czuł w ustach obrzydliwy posmak piasku i kurzu. Próbował się ruszyć, ale bolały go dosłownie wszystkie kości.

Ktoś się nad nim pochylał, ale nie miał siły otworzyć oczu i zidentyfikować postać. Dotknął swojej skroni, po której spływała strużka gęstej krwi i jęknął cicho w odpowiedzi na bolesne pieczenie. Poczuł niezbyt świeży oddech na swojej twarzy, kiedy chwycił intruza za koniec szaty. Ten jednak wyszarpał się z jego uścisku i skierował w drugą stronę... tam, gdzie mogli być pozostali.

Nie mógł na to pozwolić. Spojrzał półprzytomnie przed siebie i dostrzegł nieznaną mu różdżkę – o wiele krótszą i bardziej wygiętą niż jego. Sięgną po nią, korzystając z nieuwagi biegających wokół Śmierciożerców. Próbował zapanować nad jej mocą, co wcale nie było takie łatwe, aż w końcu wyszeptał cicho zaklęcie. Powoli ziemia pod nim zadrżała, a z wymalowanego sufitu zaczął sypać się gruz. Nie był w stanie dostrzec, który ze zwolenników Lorda Voldemorta padł na ziemię pod tym, jak ciężkie odłamki uderzyły w ich głowę. Wyszeptał kolejne magiczne słowa i nad leżącymi na ziemi osobami utworzyła się magiczna bariera, dzięki której spadające części budynku rozbijały się tuż nad ich ciałami. Śmierciożerca, który wpatrywał się pełnym czystego okrucieństwa spojrzeniem w Fabiana, odskoczył przed atakiem z góry. Musiał zareagować bardzo szybko, żeby uniknąć ciosu – jednak był jednym z niewielu, którym się to udało. Syriusz skupił całą swoją energię na utrzymaniu magicznej ochrony. Dostrzegł, jak niedaleko powraca do przytomności Frank, ale mężczyzna nie mógł w tak krótkim czasie znaleźć swojej różdżki. Próbował własnoręcznie zatrzymać jednego ze zwolenników Czarnego Pana, ale ten zdołał umknąć – podobnie jak Bellatrix, która posłała Syriuszowi pozbawiony wszelkiej radości uśmiech i skierowała się w stronę wyjścia.

Zabrakło mu sił na dalsze utrzymanie bariery, ale na szczęście w tym samym momencie Frank znalazł swoją różdżkę i z nietypową dla niego złością sprawił, że spadające kawałki sufitu powróciły na swoje pierwotne miejsce. Syriusz opadł wyczerpany na ziemię, ale nie miał wiele czasu na odpoczynek. Postarał się tylko jak najszybciej zebrać w sobie siły i stanął na nogi.

Nie widział nazbyt dużo, gdyż całe pomieszczenie otoczone było mgłą kurzu. Niewiele pozostało po, być może niezbyt reprezentacyjnej, ale jednak sali. Wszelkie szafy, krzesła, stoły, czy fotele stały się w tamtym momencie kupką śmieci, tworzącą obrazek niczym z wysypiska. Jego przyjaciele leżeli wśród tych szczątków, a on modlił się, by sami nie stali się ich częścią. Podbiegł szybko do opartego o ścianę Remusa, który oddychał ciężko i mruczał pod nosem niezrozumiałe słowa. Z drugiego końca podnosił się James, wypluwając z siebie szczątku gruzu, a tuż za nim na nogach chwiał się Fabian. Niezbyt panując nad zachowaniem równowagi, zbliżył się do skulonej w kącie Liny, która najwyraźniej powoli odzyskiwała przytomność. Nie można jednak było stwierdzić, czy to dobry znak. Kobieta najpierw jęknęła cicho, a potem zaczęła się dusić. Zaniepokojony Syriusz, który wyczarował dla Remusa kubek z wodą, podbiegł do Fabiana, żeby pomóc mu uspokoić Linę. Jej stan jednak wcale się nie poprawiał, a po chwilą zaczęła trząść się niczym w ataku padaczki, przez co mężczyznom z trudem udało się zapanować nad jej kompletnie niekontrolowanymi ruchami. Fabian unieruchomił jej głowę, by ta nie uderzała z ogromną siłą o kamienną posadzkę i chwycił za nadgarstki. Syriusz przytrzymał jej nogi, podczas gdy Frank mruczał pod nosem zaklęcia, mające najpewniej jak najszybciej kobietę uśpić.

– Musimy zabrać ją do szpitala – wysapał Fabian, wciąż walcząc z drgawkami, która zawładnęły ciałem Liny. Frank tylko kiwnął szybko głową i wyrzucił ze swojej różdżki srebrnego patronusa, który w błyskawicznym tempie opuścił salę i zniknął im z oczu.

– Nie można się tutaj teleportować – rzucił Remus. – Musimy przejść tak, jak weszliśmy.

– Tunel jest zawalony – zwrócił uwagę James.

– Gdzie jest Benio? – warknął Frank. – Cholera jasna, znowu się gdzieś ulotnił...

– Później się tym zajmiemy – powiedział zniecierpliwiony Fabian, dla którego opanowanie Liny stanowiło spore wyzwanie. – Zróbcie jakiś wyłom w tym miejscu, bo zaraz się udusimy.

Syriusz zaczął rozglądać się dookoła w poszukiwaniu własnej różdżki i choć raz szczęście mu dopisało, bo jego magiczna broń leżała tuż obok nogi Jamesa. Podniósł ją szybko i stanął naprzeciw jednej ze ścian. Razem z przyjacielem utworzyli w niej ogromną dziurę, a dzięki Frankowi pomieszczenie wokół nich nie zaczęło się rozpadać. Fabian wraz z Remusem chwycili ponownie nieprzytomną Linę i skierowali się tam, gdzie prowadziło przejście. Zaraz za nimi ruszyli pozostali, chociaż każdy musiał zważać, aby nie zostać uwięzionym w tym rozpadającym się tunelu. W końcu udało im się dokopać do powietrza, a było to przynajmniej kilometr od domu Janet Stoppard. Nie mieli jednak czasu się nad tym zastanawiać, musieli zabrać Linę do szpitala i uważać, żeby po drodze nie spotkać większej zgrai Śmierciożerców. Ich zniknięcie wydawało się co najmniej podejrzane, a samo porwanie kobiety pozostawało dla nich tajemnicą – przynajmniej dopóki Lina pozostawała nieprzytomna.

Na skraju lasu już czekała na nich grupa uzdrowicieli ze Szpitala Świętego Munga. Do Syriusza niezbyt wiele docierało, bo wciąż czuł się otumaniony bólem, ale i tak zobaczył ich szybkie ruchy, dzięki którym już kilka chwil później Lina zniknęła z pola jego widzenia. Jakaś kobieta o krótkich, czarnych włosach podeszła do niego i podała eliksir wzmacniający.

– Mamy wezwać aurorów? – zapytał wysoki mężczyzna, najpewniej przewodniczący całej akcji.

– Ja jestem aurorem – powiedział Frank, przecierając ubrudzoną ziemią twarz. – Sam powiadomię ministerstwo.

Uzdrowiciel tylko kiwnął głową, po czym zniknął wraz z Liną. Pozostali zaczęli dokładnie sprawdzać stan zdrowia reszty... na tyle, na ile było to możliwe w takich warunkach.

– Musimy się dostać do Munga – powiedział spokojnie Frank, odtrącając młodego czarodzieja, który próbował wylać na niego pół butelki dyptamu. – Ty, Fabian, zostaniesz tutaj i poszukasz pozostałych. Dasz mi znać.

– Ja też jadę do szpitala – stwierdził Syriusz, a stojący obok James pokiwał głową. Frank nie protestował, chociaż doskonale wiedział, że przybycie tłumu do siedziby uzdrowicieli może wzbudzić podejrzenia Ministerstwa Magii. Jednak nie miał żadnych wątpliwości, że próba przemówienia Syriuszowi do rozsądku, zwłaszcza gdy miał poparcie swojego najlepszego przyjaciela, to zwykła strata czasu.

– W takim razie zobaczymy się na miejscu – rzekł spokojnie. – W pierwszej kolejności udam się do ministerstwa i wyjaśnię całe zdarzenie, zanim sami je sobie wytłumaczą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz