wtorek, 8 sierpnia 2017

Potworna obietnica

Pierwsza miniaturka z serii "Przyszłość usłana różami"
Ilość słów: 1330
Bohaterowie: Harry Potter, James Syriusz Potter, OC






– Nie – odparł krótko Safir, opierając się na drewnianej lasce, którą wystrugał sobie dzień wcześniej.

Wyglądała po prostu przepięknie – leżała niedbale rozparta na trawie z luźno ułożonymi rękoma tuż nad głową. Błyszczące w słońcu rude włosy zakrywały strategiczne miejsca jej ciała, usta rozchyliła w charakterystyczny, drażniący sposób. W oczach tańczyły płomienie, drobne kropelki potu spływały po szyi, klatka piersiowa unosiła się i opadała nierytmicznie. Miał okrutną ochotę jej dotknąć, jednak kiedy wyciągnął rękę, zobaczył, że między nimi wyrosła niewidzialna bariera, której i przy ogromnym wysiłku nie był w stanie pokonać.

W końcu zdał sobie sprawę, że nie znajduje się wcale na łące, lecz na bagnach, a wśród nich nie odpoczywa jego żona, lecz obrzydliwy stwór, którego zielona łuska pokryta była nieznanego mu pochodzenia cieczą. Z jego przenikliwych żółtych oczu wydobywały się błyszczące łzy, których istnienia nie potrafił wyjaśnić. Odskoczył machinalnie i zaczął biec w kierunku głębi lasu, czując, jak powoli zatapia się w gęstym błocie.
Zaraz potem okazało się, że tak naprawdę cały czas tkwił w tym samym miejscu, a obrzydliwa kreatura wstała i zaczęła pluć jadem we wszystkie strony. Kilka kropel paskudnej substancji trafiło go w policzek, wypalając w skórze okropny ślad. Stwór rzucił się na niego z pazurami, a on mógł jedynie zmrużyć oczy, bo zatopione w bagnie dłonie nie były zdolne do jakiegokolwiek ruchu. Potwór jednak zamiast odgryźć mu głowę, sam zatopił się w błocie i zniknął mu z oczu. Wcale nie poczuł się bezpieczny, wręcz przeciwnie.
Słońce świeciło mu prosto w twarz, więc narzucił na twarz poduszkę. Straszliwy potwór chyba postanowił odgryźć mu nogi, bo poczuł niezbyt przyjemne drapanie tuż przy stopach.

Próbował wyrównać oddech i ponownie wrócić na łąkę. Przesunął dłonią po pościeli, by znaleźć na niej swoją żonę, ale najwidoczniej już wstała. Jęknął z dezaprobatą, starając się zrzucić potwora z kolan.
Stał nad czystym strumykiem, wypatrując pływających w nim ryb. A ona stała tuż obok niego… niedostępna. Długie, rozwiane przez wiatr kręcone włosy przysłaniały jej śliczną twarz. Zbliżył się do niej, wiedząc, że nie pokona tajemniczej bariery. Do jego nozdrzy dotarł całkiem przyjemny zapach, którego nie czuł nigdy wcześniej. Zaraz… jakim cudem nigdy nie miał z nim do czynienia?

O trzeciej w nocy wrócił do domu, jak zresztą ostatnio zdarzało się dosyć często. Razem ze swoimi kompanami w pracy szukali czarodziejów z wyjątkowo paskudnej sekty, mającej upodobanie w niespełna rocznych dziewczynkach. Wszelkie poszlaki, na które w ostatnim czasie trafiał, wprawiały go w prawdziwe obrzydzenie, ciężko mu było wracać do domu z uśmiechem na twarzy. Tym razem również zmęczony i sfrustrowany zrzucił z siebie wszystkie ubrania i położył się obok żony, by kilka minut później objąć ją ramionami, mimo jej cichego stęknięcia w stylu „weź się umyj". Nie był jednak na tyle zmęczony, by nie rozpoznać słodkiego zapachu kwiatów, który nie miał nic wspólnego z tym, który dotarł do niego we śnie… bo to musiał być sen.

Zrobił kilka kroków w tył, potknął się niezdarnie o jeden z kamieni i upadł na ziemię. Wstrętny stwór usiadł tuż przy nim, dmuchając mu prosto w twarz swoimi niespotykanie świeżym oddechem.
Otworzył oko.

Mały potwór o ciemnorudych włosach wpatrywał się w niego swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Najwidoczniej już rozprawił się ze stopami, na których widniały ciężkie, skórzane buty. Teraz przykucnął na jego brzuchu i uśmiechał się diabelsko.

– James, co ty wyprawiasz? – stęknął, zakładając na nos okulary.

– Mieliśmy iść na wzgórze, tato – powiedział z wyrzutem maluch. – Zapomniałeś?

– Za godzinę – wysapał, łapiąc syna pod pachami i kładąc obok. Położył się ponownie na plecach i próbował odpoczywać, chociaż wątpił, by potrwało to długo… zwłaszcza w butach.

– Teraz! – Chłopiec rzucił się na niego z entuzjazmem, uderzając czubkiem głowy o jego brodę.

– Powiedziałem za godzinę – rzucił twardo, przez co na twarzy malucha pojawiła się szczera rozpacz.

– Obiecałeś…




Wędrowali tak już od kilku dni… bez odpoczynku, bez jedzenia, bez odpowiedniego ubrania. Było im koszmarnie gorąco i nie raz już myśleli, by paść na jednym z kamieni i zasnąć. Harry czuł się lepiej od Safira, ale on był o wiele bardziej zahartowany – nie pierwszy raz musiał sobie radzić w takich warunkach.
Zostało im tylko jedno popołudnie, by dotrzeć do bram podziemnego miasta Atiry, gdzie przyszło im rozstać się już na zawsze. Niestety nic nie wskazywało na to, by mieli trafić tam na czas.

– Las – powiedział, wskazując ręką na przestrzeń po jego lewej stronie. Zaraz jednak pożałował, że nie ograniczył się tylko do gestu, bo momentalnie zaschło mu w ustach, które kilka minut wcześniej zwilżył ostatnimi kroplami wody z zapasów.

– Nie – odparł krótko Safir, opierając się na drewnianej lasce, którą wystrugał sobie dzień wcześniej.
Nie rozmawiali aż do wieczora. Każdy krok wiązał się dla nich w okropnym bólem, coraz częściej nawiedzała ich myśl o śmierci. Nie mogli odwołać się do magii, która kosztowała sporo wysiłku. Już wcześniej korzystali z prostych zaklęć tylko w najbardziej dramatycznych momentach, obecnie nie mieli siły nawet na to.

Spojrzał w twarz ciemnoskórego mężczyzny. Tydzień wcześniej pytał go, dlaczego… dlaczego robili właśnie tak?

– Mężczyzna musi mieć zasady – odparł, nalewając do pojemnika czystą wodę. – A ja przyrzekłem, że pojawię się na ślubie mojej córki.

– Myślę, że twoja córka by zrozumiała, że zamiast odprowadzić ją do ołtarza, wolisz jednak żyć – powiedział ze złością, chociaż wiedział, że Safira należał do osób irytująco upartych i był w stanie przejść pustynie sam, gdyby zaszła taka potrzeba.

– Masz dopiero dwadzieścia lat, Harry, i wybacz, ale nic nie wiesz o życiu – rzekł spokojnie, jakby zwracał się do dziecka. – Jestem łowcą skarbów, z rodziną spędzam średnio trzy miesiące w ciągu roku, niewiele mogę im ofiarować. Jednak kiedy mówię, że wrócę nim nadejdzie pełnia, to nadchodzę przed tą przeklętą pełnią, a kiedy przyrzekam, że oddam rękę swojej córki w ręce jej męża, to tak też uczynię albo niech mnie piekło pochłonie.

W ten sposób musieli się spieszyć i wybrać drogę krótszą, ale o wiele bardziej męczącą, co mogło kosztować ich nie tylko zdrowie, ale też życie. Ślub miał odbyć się przed zachodem słońca, kiedy więc stojący na jednym z głazów Harry, dostrzegł znikającą za horyzontem plamę światła, w końcu przerwał milczenie, które trwało o wiele za długo.

– Nie zdążymy… to nie ma sensu.

Już wcześniej powodzenie tego zadania należało do dosyć wątpliwych, jednak teraz nie było już żadnych wątpliwości – po zmroku wesela nie mogły się odbyć. Przeczyło to wszelkim rytuałom – nocą ze swoich kryjówek wychodziło złe duchy, a ślub powinien być czysty i wolny od wszelkiego zła.

– Trudno, takie życie – zaśmiał się w odpowiedzi czarnoskóry mężczyzna i oparł o skałę.

Harry spojrzał na niego zdziwiony.

– Co z twoimi przysięgami, Safira?

– Faktycznie przyrzekłem, że oddam rękę mojej córki jej ukochanemu – powiedział, nie kryjąc rozbawienia. – Jednak nie sprecyzowałem, kiedy to się stanie.

– To po co to wszystko? – zapytał wyraźnie zirytowany Harry – Mogliśmy iść normalnie w cieniu, nadłożylibyśmy nie więcej niż dwa dni drogi, a wtedy…

Zabrakło mu słów na wyrażenie własnej złości. Sam nie widział się z bliskimi od miesiąca, wiele ryzykował dla Safira, który najwyraźniej sobie z niego zakpił.

– Niewiele wiesz o życiu, Harry – powtórzył po raz kolejny łowca. – Obietnica nie jest dla nich, ale dla mnie. To ja mam wiedzieć, że zrobiłem wszystko, oni i tak będą myśleć w ten sposób. Rozumiesz?

– Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą.




Harry Potter spojrzał na buzię swojego czteroletniego synka. Wtedy też przypomniała mu się rozmowa z Safirem, którego nie widział od momentu, kiedy padł na ziemię w mieście Atira zasztyletowany przez wysłannika Cizera… którego z resztą Harry ścigał przez następne pół roku. W normalnych warunkach pewnie Safir zdołałby się obronić, ale sam się wykończył wędrówką przez pustynię. W imię czego?
Dotarło do niego, że rezygnacja z należnego odpoczynku po pracy jako poświęcenie wypada dosyć blado przy marszu w upale na boso przez kamienną pustynię. Te kilka lat później na pytanie „Rozumiesz?" nie odpowiedziałby „Nie". Te kilka lat później, będąc już ojcem dwójki… a właściwie prawie trójki dzieciaków na pytanie „Rozumiesz?" odpowiedziałby… „Niespecjalnie".

Przetarł dłonią czoło i wyczuł na nim krople zimnego potu, wywołane przez niezbyt przyjemny sen.

– W takim razie zaparz mi z mamą kawy i wtedy pójdziemy – powiedział do chłopca, ziewając.

– Super! – krzyknął z entuzjazmem chłopiec i zeskoczył szybko z łóżka. Po chwili jednak zatrzymał się i zapytał: – A ile się praży taką kawę?


– Godzinę… – westchnął, padając na poduszkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz