wtorek, 12 września 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 11

Leżała w sali wraz z dwiema innymi kobietami, które najwyraźniej nie były zainteresowane towarzystwem. Jedna wpatrywała się w sufit, mamrocząc coś pod nosem. Druga z kolei zaciskała mocno powieki, jakby nawet szczątki światła miały zrobić jej krzywdę. W porównaniu z pozostałymi pacjentkami Szpitala Świętego Munga Lina wyglądała nie najgorzej, czytając książkę na swoim łóżku i co jakiś czas zerkając ze smutkiem na kolorową laurkę, wykonaną kiedyś przez jej córeczkę.

– Jak się czujesz? – zapytał Syriusz, siadając na wolnym krześle i wycierając nerwowo dłonie o skraj swojej czarnej szaty. Lina powoli przeniosła swój wzrok na niego i przez dłuższą chwilę przyglądała się jego twarzy, jakby starała się coś sobie przypomnieć.

– Na śniadanie piłam trzynaście różnych eliksirów – odparła z niezbyt zadowoloną miną.

– Wyglądasz bardzo dobrze, dużo lepiej niż na swoich urodzinach – powiedział z ciepłym uśmiechem, dostrzegając sińce pod oczami Liny i kilka ciętych ran na jej rękach.

– Czyli że wtedy wypadłam źle? Dziękuję ci bardzo młody królewiczu za te zacne i pełne pocieszenia odwiedziny – rzuciła pozornie obrażonym tonem.

– No daj spokój, miałaś wtedy jakiś kosmiczny, wysmarowany czekoladą, różowy dres i bambosze, chyba swojej prababci. To nie tylko nie było uwodzicielskie, ale w ogóle nie pasowało do twojego stylu – odrzekł, przeczesując swoje krótkie włosy.

– Tłumaczyłam ci już, że...

... że robiła z matką tort czekoladowy, a do gotowania się nadawała niewiele bardziej niż Lily. Miała lepsze wyczucie smaku, ale była o wiele bardziej chaotyczna, dlatego zawsze zostawiała po sobie okropny bałagan. Może właśnie dlatego w sprzątaniu osiągnęła poziom mistrzowski, co czyniło z niej porządkową heterę. Wielokrotnie podczas odwiedzin w domu Syriusza załamywała ręce i proponowała szkolenia w podstawowych zasadach utrzymywana czystości. "Taki z ciebie arystokrata, może wynajmij sobie pomoc domową", powiedziała kiedyś, wyrzucając do śmietnika resztki obiadu, które leżały na jego stole w kuchni. "Nie jestem żadnym..." mówił, patrząc jak przyjaciółka robi zamęt w jego domu.

To były jego pierwsze odwiedziny od dłuższego czasu. Wydawało się, że dopiero wtedy powróciła równowaga do jej życia i kolejne dni przestały być męką. Lina nie lubiła mówić o tym, co było kiedyś, całkowicie odseparowała się od przeszłości.

– Jak szanowna pani Vance? – zapytał ze szczerą ciekawością. Lubił matkę Liny, chociaż wolał obserwować ją ze sporego dystansu. Jak na jego możliwości to było i tak dużo, bo za starszymi kobietami ogólnie nie przepadał, zawsze przypominały mu jego matkę, nawet jeśli starał się wybić to sobie z głowy.

– Martwię się – powiedziała z poważną miną. – Kto się nią zajmie, jak mnie zabiją? Ta cała walka zaczyna mnie przerażać. Tyle mogło się wtedy zdarzyć, Syriuszu.

– Nie panikuj, mogło skończyć się o wiele gorzej. – Starał się przybrać pozę osoby wyluzowanej, ale najwyraźniej średnio mu to wyszło, bo Lina zmarszczyła brwi.

Nie pytał jej, dlaczego ją porwali. Doskonale wiedział, że Lina nic nie wiedziała i nie miała pojęcia z jakiego powodu akurat ona wylądowała w piwnicy domu Janet. Mogli się domyślać, że miało to coś wspólnego z misją w Leonoscars, ale właściwie nie mieli ku temu żadnych podstaw. Śmierciożercy od dawna interesowali się działalnością Zakonu Feniksa, więc też próba wydobycia informacji od jednego z członków organizacji nie była niczym zaskakującym. Jednak Syriusz do tego stopnia zatracił się w zadaniu związanym z wioską ukrytą w sercu lasu, że niemalże wszystko wydawało mu się bliskie tej sprawie. Zwłaszcza, że odkąd James wyjechał, by poszukać Norana, miał związane ręce.

Nie miał pojęcia, dlaczego zgodził się, by to właśnie jego najlepszy przyjaciel zostawił swoją żonę i wyruszył w podróż. "Opiekuj się Lily" powiedział poważnie, jakby jego ukochanej faktycznie groziło jakieś niebezpieczeństwo. Kiedy tylko teleportował się sprzed własnego domu, Lily rzuciła do Syriusza: "Wiem, że jesteś strasznie nieodpowiedzialny i nie posłuchasz mnie w żadnym wypadku, ale nie rób nic głupiego, kiedy nie ma tu Jamesa". Postanowił nie ignorować jej słów, ale nic nie mógł poradzić na to, że miał całkowicie skrzywioną osobowość.



Leżał w mieszkaniu na wygodnej, choć zdecydowanie zniszczonej kanapie, walcząc z własną frustracją i bezczynnością. Ściskał w dłoni wiadomość od Remusa, w której usprawiedliwiał swoją nieobecność, bo przecież obiecał mu, że go odwiedzi. Ogólnie przyjaciel ostatnio bardzo dużo czasu spędzał w samotności i pozostali nie potrafili tego zrozumieć. Peter twierdził, że to podejrzane i powinni się temu przyjrzeć... miał w tym sporo racji. Powtarzające się ucieczki Remusa i strasznie chaotyczne wyjaśnienia wzbudzały niepokój Syriusza... a czuł się jeszcze gorzej, jeśli nie mógł się tym podzielić z Jamesem.

Wojna... właściwie nie wyobrażał sobie bez niej życia, chociaż pragnął, by wreszcie się skończyła. Miał dosyć tego, że odsuwali się od niego przyjaciele, dawne znajomości traciły na znaczeniu, a wiele znanych osób ginęło w niejasnych okolicznościach. Chciał coś zrobić... w tej chwili. Dlatego wstał i wyjrzał przez okno.

Paradoksalnie, gdyby wtedy zobaczył cokolwiek niepokojącego, pewnie zostałby w salonie i dalej użalał się nad własnym losem. Jednak wieczór wydawał się spokojny jak nigdy, co wprawiło Syriusza w ogromne rozdrażnienie. Sięgnął więc po swoją czarną kurtkę, jako że pogoda zesłała na nich silne i chłodne powiewy wiatru, po czym opuścił mieszkanie.



– Jesteś ranny – zauważyła Lina, wskazując dłonią na rozcięcie na jego policzku.

– To nic – odparł, chociaż nie tak powinien określić swoje ostatnie spotkanie z zagrożeniem. Zerknął kątem oka na różową kartkę na stoliku nocnym przyjaciółki, która była dla niej niczym najcenniejszy skarb.



Schodził po schodach, kiedy zobaczył młodą kobietę o popielatych włosach. Wyglądała dosyć niepozornie, chociaż w jej oczach można było dostrzec iskierki, które dla wielu osób wydawały się niebezpieczne. Zupełnie nie pasowało to do jej słodkiego uśmiechu, którym w tamtym momencie obdarzyła Syriusza.

– Co ty tutaj robisz? – rzucił w jej kierunku, a ona w odpowiedzi tylko pomachała mu ręką. Nie miała ze sobą niczego zwracającego uwagę, jakby mieszkała kilka budynków dalej i wpadła do niego przy okazji spaceru. Niesforne, rozwiane przez wiatr kosmyki opadły jej na plecy, kiedy tylko ściągnęła kaptur swojego brązowego płaszcza.

– Nie cieszysz się? – zapytała słodko, robiąc przy tym niewinną minę. – Przejeżdżałam przez Londyn i postanowiłam cię odwiedzić.

– Nie wierzę, że dostałaś się tutaj bez użycia magii – rzekł zdziwiony, przeskakując przez barierkę schodów, by znaleźć się tuż obok niej.

– Nie mam ze sobą różdżki, jeśli o to ci chodzi – powiedziała Natalie, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
– A skąd masz mój adres? – zapytał trochę nazbyt ostro. Dziewczyna jednak nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się uroczo. Syriusz westchnął, złapał ją za łokieć i wyprowadził na zewnątrz. Natalie nie wyglądała na zadowoloną, ale po tylu spotkaniach z Blackiem musiała przywyknąć do jego natury gbura.

– Jesteś do niego podobny, wiesz? – wysapała o wiele mniej słodko niż przed chwilą.

– Tego gościa z twojej opowieści? – zapytał, kiedy już znaleźli się na ulicy. Było strasznie ciemno i niewiele pomagało liche światło wydobywające się z uszkodzonych lamp. Z tej perspektywy mogli dostrzec jedynie jezdnię, jednak aktualnie nie przejeżdżał tą trasą żaden samochód.

– Mam nadzieję tylko, że nie spotka cię to samo – rzekła poważnie, na co Syriusz przewrócił oczami. – Kiedy tylko...

Na ulicy zgasły wszystkie lampy, przez co głos Natalie uwiązł w gardle. Wokół nich zrobiło się czarno, nie docierało nawet światło gwiazd. Syriusz nie widział czubków swoich palców, a cóż dopiero towarzyszki. Po omacku znalazł dłoń Natalie i chwycił ją mocno, starając się wyczuć jakikolwiek ruch wokół nich. Ciemność nieustannie otaczała go w snach, ale wtedy był kimś zupełnie innym. Teraz czuł się niemal bezbronny, nawet jeśli posiadał swoją ukochaną, cedrową różdżkę.

Nagle ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć, jakby miał spod niej wydostać się jakiś potężny stwór. Z trudem utrzymali równowagę, ale wiedzieli, że upadek mógł się dla nich źle skończyć. Syriusz szukał źródła zagrożenia, ale nawet przy niemałym wysiłku, nie mógł go znaleźć. Usłyszał szelest za jednym z drzew i rzucił w tamtym kierunku zaklęcie. Wtedy poczuł mocne uderzenie w tył głowy, co nieomal pozbawiło go przytomności. Różdżka wypadła mu z dłoni, ale szybko chwycił ją i spróbował wycelować w napastnika. Ten jednak zniknął i pozostawał dla niego nieuchwytny. Natalie uklęknęła przy Syriuszu i dotknęła jego czoła, jakby chciała sprawdzić stan jego obrażeń. Zignorował ten przejaw czułości i szybko wstał, ciągnąc dziewczynę za sobą. Usłyszał poirytowane prychnięcie, które do tej pory wydawało się nie do pomyślenia w jej przypadku, ale nie przejmował się tym. Jego wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności, dlatego zobaczył jakiś cień przemykający za jedną z ławek, więc postarał się jak najszybciej zablokować mu drogę ucieczki. Postać zatrzymała się przed tajemniczą barierą i odwróciła w stronę Syriusza. Nie miała przy sobie różdżki, chociaż mogło to być jedynie złudzenie. Jakiś jasny promień uderzył w kierunku Natalie, dosłownie w ostatniej chwili udało się Syriuszowi przepchnąć ją na bok. Nie mógł jednak w całości uniknąć nieznanego uroku, który trafił go w otwartą dłoń. Poczuł okropne pieczenie, jakby ktoś wypalił mu dziurę w ręce. Warknął z niezadowoleniem, ale nie stracił czujności. Szybkim ruchem wyrzucił zaklęcie rozbrajające, które trafiło prosto w kolejnego napastnika, ukrywającego się za jednym z drzew. Wtedy jednak pojawiła się trzecia postać, która poruszała się niemalże bezszelestnie i w kilka sekund znalazła się tuż przy Syriuszu i Natalie. Kopnęła go prosto w twarz ciężkim butem, kiedy następna osoba znalazła się tuż za jego plecami. Wtedy zdał sobie sprawę, że w tym pojedynku nie miał szans. Odziani w czarne szaty ludzie mieli nad nim przewagę, nie tylko liczebną – przede wszystkim operowali magią, która Syriuszowi nie była znana. Jedynym wyjściem była ucieczka, ale w tamtym momencie nie miał na nią szans. Z trudem unikał kolejnych zaklęć, w dodatku stracił z oczu Natalie. Dziewczyna strasznie go denerwowała, ale nie zostawiłby jej za nic w świecie. Po prostu nie potrafił. Szukał dogodnego momentu, aby wziąć nogi za pas. Musiał najpierw zlokalizować dziewczynę, a biorąc pod uwagę, że z każdej strony otaczali go napastnicy, był w swoim zamiarze mocno ograniczony.

– Natalie! – krzyknął w przestrzeń, żeby mieć chociaż pewność, że nic jej się nie stało. Nie usłyszał jednak jej piskliwego głosu... poczuł, jak rozrasta się w nim złość. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem dziewczyna w tak krótkim czasie oddaliła się. Może uciekła?

Przeskoczył za drewnianą ławkę, by uniknąć kolejnego ciosu. Natalie mogła się oddalić z własnej woli, ale nic nie mógł wykluczyć, że leży teraz nieprzytomna gdzieś niedaleko niego.

– Lumos – wymamrotał wściekły pod nosem, a jego różdżka zapaliła się. Światło jednak nie było w stanie rozświetlić przestrzeni wokół niego, a tylko zdradzało jego aktualne położenie, dlatego szybko się go pozbył. Zamiast tego wyrzucił urok, licząc, że przy odrobinie szczęścia trafi któregoś z napastników.
Ktoś chwycił go za dłoń. Odwrócił się szybko i poczuł muśnięcie specyficznie pachnących włosów. Natalie. Uścisnął jej rękę i pociągnął szybko w stronę jednego z budynków. Biegli zdecydowanie za wolno, ale być może napastnicy nie potrafili odnaleźć ich w ciemności, bo udało im się dostać aż do klatki schodowej. Nie zdążył jednak wskoczyć nawet na pierwszy stopień, bo na piętrze dostrzegł kobietę odzianą w czerń. Wycofał się szybko, uderzając przez przypadek w stąpającą za nim Natalie. Dziewczyna jęknęła cicho, przez co kobieta stojąca na piętrze poruszyła się niespokojnie. Zanim jednak zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, udało im się wydostać i pobiec w stronę obecnie pustego placu zabaw. Syriusz zatrzymał się przy jednej z drabinek i rozejrzał dookoła, chociaż doskonale wiedział, że i tak nic nie zobaczy. Miał tylko kilka sekund na podjęcie decyzji.

– Złap mnie za ramię, szybko! – rzucił w stronę Natalie. Dziewczyna spojrzała na niego ze szczerym zdziwieniem, ale wykonała polecenie. Poczuł uścisk jej drobnej dłoni i zanim ktokolwiek mógłby ich zatrzymać, teleportował ich w pierwsze miejsce, które przyszło mu do głowy...



– Odpłynąłeś... – stwierdziła Lina z uśmiechem na ustach. – Zakochałeś się?

– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto mógłby się zakochać? – odparł niedbale, wyrzucając z siebie obrazy, które jeszcze kilka chwil wcześniej błądziły po jego podświadomości.

– Wyglądasz na takiego, co nigdy by się nie przyznał – rzuciła, wywracając jednocześnie oczami, jakby jego zachowanie denerwowało ją i bawiło jednocześnie.



Wylądowali w gęstym lesie kilka kilometrów za Hogsmeade. Mógł wybrać Dolinę Godryka, ale było to niezwykle ryzykowne, biorąc pod uwagę fakt, że ktoś w ostatniej chwili mógł teleportować się wraz z nimi. Rozejrzał się dookoła, ale paraliżująca ciemność zniknęła, więc najpewniej byli tutaj sami. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Natalie stała tuż przy nim, wciąż trzymając dłoń na jego ramieniu. Nie wyglądała na przestraszoną, na jej twarzy dostrzec można było jedynie zdziwienie i kompletny brak zrozumienia. Syriusz poklepał ją przyjaźnie po plecach, bo na żaden inny gest nie mógł się zdobyć i usiadł pod jednym z drzew.

– Musimy tutaj poczekać aż sytuacja trochę się uspokoi – powiedział rzeczowo, jakby co najmniej miał plan albo chociaż pomysł na działanie. – Nie wiem, kim byli ci ludzie, ale z pewnością nie przybyli z przyjazną wizytą.

Natalie nie odpowiedziała. Rozłożyła się na kamieniu, jakby była u siebie i spojrzała z uśmiechem w gwieździste niebo, którego blask przedzierał się przez konary wciąż nagich drzew.

– Nie jest ci zimno? – zapytał nerwowo. Nie lubił się nikim opiekować, ale troska była uczuciem naturalnym, całkowicie niezależnym od "chcę" czy "powinienem".

– Trochę... – powiedziała jak zwykle przesadnie słodkim głosem, przez co nie mógł się powstrzymać od westchnięcia pełnego irytacji. – Jeśli mnie przytulisz, na pewno będzie mi cieplej.

Wstała i podeszła do niego szybko, a on nie zdążył odskoczyć. Jęknął tylko cicho, kiedy Natalie objęła go w pasie i położyła głowę na ramieniu. Przez dłuższą chwilę był spięty, jakby ktoś mu wsadził kawał kija od miotły w tyłek, ale powoli ogarniało go też zmęczenie. Najchętniej by zasnął tu i teraz, ale wiedział, że to nie był najlepszy pomysł. Musiał przetransportować ich w jakieś ludzkie miejsce, gdzie znajdzie też odpowiednie warunki, by wszystko przemyśleć... a aktualnie w jego głowie panował istny chaos. Kiedyś śmiał się z tych ludzi, którzy raczyli go wzniosłymi przemowami dotyczącymi ludzkiego życia, gdzie człowiek miał być jak piórko, niesione podmuchami silnego wiatru. W obecnym czasie teorie tego typu nabierały dla niego sensu, chociaż wcale mu się to nie podobało. Przypomniał mu się fragment ze szpiegujących, gdzie Hans Miggle powiedział "w zasadzie lepiej tkwić w słodkiej niewiedzy. Umiejętność braku myślenia i brak odczuwania tego braku, w połączeniu z brakiem myślenia o myśleniu i przekonaniem, że się wszystko dobrze przemyślało jest darem, który posiadają tylko wybrani. Im więcej wiesz, tym mniej rozumiesz, więc w zasadzie lepiej nic nie wiedzieć i mieć święty spokój."

Tak...tęsknił za równowagą w swoim życiu i żałował, że się wplątał w historię związaną z Leonoscars.



– Potrzebujesz czegoś? Mogę ci przynieść... – powiedział do Liny, a ona pokręciła przecząco głową.

– Wszystko zapewniła mi matka, nie musisz się martwić. Poza tym za kilka dni mnie wypuszczają.
Posłała mu znaczące spojrzenie, a on kiwnął powoli głową. Wiedział, że zaraz po wydostaniu się ze szpitala, Lina ponownie zacznie swoją misją związaną z Zakonem Feniksa, chociaż o wiele rozsądniej dla niej byłoby, gdyby została z matką w domu. To jednak nie pasowało do Liny, która nie pozwalała sobie na przeobrażenie w standardową kobietę, której sens istnienia zamykał się na posiadaniu męża i wychowywaniu dziecka... chociaż wymaganie tego od niej, byłoby zwyczajnie podłe, biorąc pod uwagę, z czym musiała zmierzyć się dwa lata wcześniej.



– Za bezprawne zaatakowanie mugola grozi ci Azkaban, Black - powiedział Rogers, pijąc herbatę i uśmiechając się złośliwie.

Z samego rana jego i Natalie odnaleźli aurorzy, którzy zaraz potem zatrzymali go za rzekome pozbawienie przytomności człowieka niezdatnego do obrony. Nie musieli kłamać, w końcu Syriusz rzucał poprzedniego dnia uroki w ciemność i mogły one trafić w kogoś niezwiązanego ze sprawą. Nie były to czary niebezpieczne, stwarzające zagrożenie dla zdrowia, ale jednak przeczyły zasadom tajności, które urzędnicy uwielbiali, gdy chcieli komuś uprzykrzyć życie. Dorian Rogers ewidentnie miał zamiar zamienić egzystencję Syriusza w piekło, ale miał ograniczone pole manewru. Nikt bowiem w ministerstwie nie dawał wiary jego teorii, że każdy przedstawiciel rodu czystej krwi to szumowina, którą za samo nazwisko powinno się skazywać na pocałunek Dementora. W biurze aurorów Syriusz miał wsparcie Alastora Moody'ego oraz Franka Longbottoma, chociaż zazwyczaj to ten drugi wyciągał go z tarapatów. Tak też było i tym razem – wysoki mężczyzna wparował do Sali Przesłuchań i bezceremonialnie uwolnił Blacka, każąc mu udać się do domu. Kiedy tylko Syriusz opuścił pomieszczenie, aurorzy zaczęli rozmawiać. Bardzo chciał wiedzieć, jak cała konwersacja czy też kłótnia przebiegała, ale z drugiego końca korytarza obserwowała go Mildred O'Harrow, której poryte krwią dłonie upodabniały ją do dzikiego zwierzęcia.

Wyszedł szybko i podążył w stronę wyjścia. Pomyślał o zdziwionej Natalie, której jeden z aurorów zaproponował "odwiezienie do domu". Niby skąd miał wiedzieć, że ta szalona dziewczyna mieszka w środku lasu, a w Londynie pojawiła się z powodu, który tylko ona znała.

Znalazł się w głównym holu, gdzie bardzo szybko stał się bezimiennym czarodziejem... jednym z mnóstwa pędzących magów, szukających rozwiązania dla własnych kłopotów. Zapewne bardzo szybko wydostałby się z ministerstwa, które nigdy nie napawało go entuzjazmem, ale jego uwagę przykuła dwójka czarodziejów, którzy postanowili udać się w jeden z mniej znanych korytarzy. Jednego Syriusz poznał od razu... drugiego z resztą też. Był to Marvin Astryner, który w Hogwarcie słynął ze swoich typowo ślizgońskich poglądów. Nie należał do żadnego znaczącego rodu czarodziejów, ale sam okazywał się wyjątkowo zdolny i pełen energii, która swój wyraz dawała w ciężkich, często tragicznie kończących się pojedynkach. Marvin zaraz po szkole trafił do Azkabanu na kilka miesięcy, ale po opuszczeniu więzienia dokonała się w nim wewnętrzna przemiana – zaczął pracować w ministerstwie, będąc młodszym sekretarzem samego Dugalda McPhaila. Remus wielokrotnie zastanawiał się, jak to możliwe, że głowa wszystkich angielskich czarodziejów wybiera na swoją prawą rękę osobę, która był notowana... w dodatku za używanie przemocy. Dla Syriusza nie było w tym nic dziwnego, bo ministerstwo stało się dla niego szajką przestępców, działających rzekomo w imię prawa. Co jednak Marvin robił w towarzystwie młodzieńca o czarnych włosach, który przecież nie cenił sobie towarzystwa osób gorszej krwi?

Ruszył za nimi, wtapiając się w tłum pracowników ministerstwa, a gdy ich "podróż" dobiegła końca w mniej popularnym miejscu, rzucił na siebie zaklęcie kameleona. Ukrył się w cieniu jednej z kolumn, która zdobiła drzwi wejściowe do archiwum. Nie mógł jednak dosłyszeć cichej rozmowy między mężczyznami. Docierały do niego jedynie strzępy słów, dlatego postanowił zbliżyć się jeszcze trochę, ryzykując tym samym zdemaskowanie. Na całe szczęście pochłonięci własnymi sprawami, nie dostrzegli przemykającej postaci.

– Jeśli wszystko pójdzie po Jego myśli, sprawa zakończy się już w tym roku – powiedział Marvin przesadnie uprzejmym tonem. Jego towarzysz chyba wyczuł fałsz, bo posłał mu uśmiech tego samego rodzaju.

– Miejmy nadzieję. Oczywiście będę cię informował na bieżąco – mówił bardzo spokojnie, nie wkładając w swoje słowa zbyt wiele energii. Dla osób postronnych tego typu ton mógłby wydać lekceważący, ale Syriusz miał do czynienia z tym rodzajem modulowania głosu wiele razy i nie dał się nabrać.

Mężczyźni pożegnali się krótkim skinieniem i każdy poszedł w swoją stronę. Syriusz zaklął pod nosem, bo nie dowiedział się niczego wartego uwagi. Marvin zniknął za blaszanymi drzwiami archiwum, a rozmawiający z nim kilka chwil wcześniej młodzieniec, stał przez chwilę w miejscu, wciąż doskonale ukrywając swoje zdenerwowanie. Po chwili, podobnie jak jego towarzysz, skierował się w stronę wyjścia dla interesantów.

– Widzę, że cenisz sobie dobre znajomości – wypalił Syriusz, nie zastanawiając się nad konsekwencjami własnych słów. Ściągnął z siebie zaklęcie kameleona i wyszedł na środek korytarza. Chłopak odwrócił się szybko, gotów zaatakować, ale kiedy zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia, opuścił lekko różdżkę.

– Śledzisz mnie? – zapytał, z trudem łapiąc oddech. Wyglądał na zdenerwowanego, chociaż w jego przypadku nigdy nic nie było wiadomo. Świetnie maskował swoje emocje. O wiele lepiej od Syriusza.

– A powinienem? – odparł, mrużąc oczy. Nie trzymał w ręku różdżki, ale w każdej chwili był gotów ją wyciągnąć. – Czyje to myśli tak absorbują twojego kolegę?

– Nie twój interes – wycedził przez zaciśnięte zęby młodzieniec.

– Z gnojkami się teraz przyjaźnisz? – wyrzucił, wkładając w ostatnie słowo jak najwięcej pogardy. – Nie stać cię na lepsze towarzystwo?

– Powiedział ten, który łazi za szlamami i innymi pół-ludźmi. Mów szybko w jakim celu się przyssałeś i kończmy tę fascynującą pogawędkę.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami identycznych czarnych oczu, aż w końcu młodszy ustąpił. Prychnął kilka razy, jakby nie potrafił wyrazić swojej złości, by ostatecznie wycelować różdżkę w Syriusza. Mógł go w tamtym momencie zaatakować i pokonać, ale widocznie nie potrafił odnaleźć w sobie aż takich pokładów odwagi. Syriusz, widząc rozterki chłopaka, zamienił powagę w kpiący uśmieszek.

– Zabawne jest to, że zgrywasz takiego wielkiego mędrca, a nic nie rozumiesz – powiedział z żalem w głosie, ale Syriusz ponownie nie dał się nabrać. Emocji w tym przeciwniku, o ile w ogóle można było go tak nazwać, trzeba było szukać między wierszami, z pewnością nie okazywał ich przy pierwszej lepszej okazji.

– Ty jeszcze mniej – przyznał Syriusz, nie rezygnując z rozbawienia, które wykwitło na jego twarzy. – Jednak myśleć umiesz, więc zrezygnuj.

– Niby z czego? – prychnął.

– Ty już dobrze wiesz z czego. Nie jestem idiotą, od razu widać w co się wpakowałeś – powiedział spokojnie, chociaż miał ochotę komuś przyłożyć... najlepiej mocno i prosto w nos. – Daj sobie z tym spokój. Nie musisz robić wszystkiego, co wywołuje zachwyt u mamusi.

Nie dowiedział się, jak młodzieniec zareagowałby po tych słowach. Mógł odpowiedzieć coś wyjątkowo paskudnego albo zwyczajnie cisnąć w niego umiarkowanie niebezpiecznym urokiem. Jednak zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, na korytarzu pojawiła się grupa przedstawicieli z Departamentu Przestrzegania Prawa. Jeden z nich spojrzał na mężczyzn podejrzliwie i nie zwracając uwagi na resztę towarzystwa, zbliżył się do dwójki.

– Jakiś problem, panie Black? – zapytał uprzejmie, chociaż z pewnością było to ostrzeżenie.

– Nie – odpowiedział powoli młodzieniec, chowając różdżkę. Wciąż nie spuszczał wzroku z przeciwnika.
– Odnoszę wrażenie, że mają panowie jakiś konflikt – naciskał, co niespecjalnie spodobało się Syriuszowi.

– Gdzieżby znowu – powiedział, starając się ukryć kpinę. – Jesteśmy zgodni we wszystkim.

Do urzędnika podszedł mężczyzna w bordowej szacie. Syriusz od razu go poznał. Co jak co, ale Alphreda Cocktona kojarzył każdy. Można by śmiało przyznać mu tytuł najwolniejszego pracownika w Ministerstwie Magii, do którego wysyłano petentów chyba tylko po to, by ci zamęczyli się na śmierć. Najgorsze było jednak to, że Alphred nie robił tego złośliwie. Po prostu taki miał styl pracy, a że Minister Magii należał do jego rodziny, nikt nie kwapił się go krytykować. Tuż za nim stała doskonale znana mu dziewczyna z masą poplątanych, jasnych włosów. Trzymała w rękach papierową torbę i uśmiechała się słodko do Syriusza, który nie mógł zrozumieć, dlaczego spotkał ją akurat w tym miejscu.

– Wpadnij na obiad, to będziemy mieli więcej czasu, żeby pogadać – powiedział z przekąsem młodzieniec, mierząc spojrzeniem Natalie. Tym razem w jego głosie naprawdę można było wyczuć żal. Był on jednak tak dobrze maskowany, że Syriusz nie zwrócił na niego uwagi. Zobaczył tylko, jak chłopak kiwa głową do urzędników, odwraca się do nich plecami i znika w tłumie czarodziejów znajdujących się w ministerstwie.

– Myślałam, że zamknęli cię w więzieniu – powiedziała Natalie, odprowadzając czarnowłosego wzrokiem. – Nawet zrobiłam kanapki dla ciebie, tak ponoć zachowują się zakochane dziewczyny. – Pokiwała z uznaniem głową, jakby właśnie zrozumiała jakąś skomplikowaną, numerologiczną teorię.

– Jak widzisz, wypuścili mnie – rzucił zmęczony, nie reagując na jej dziecinne wyznania miłosne, do których już zdążył przywyknąć.

– Szkoda... – powiedziała z prawdziwym rozczarowaniem w głosie i zwęziła z niezadowoleniem wargi.

– Dzięki – odparł, bo tylko na tyle było go stać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz