sobota, 24 czerwca 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 3

Dziewięcioletni chłopiec ubrany w gustowną szatę wyjściową wpatrywał się przez szparę w drzwiach na dwójkę splecionych ze sobą ludzi. Kobieta mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat, chociaż wyglądała na piętnaście. Miała lśniące, złote włosy, pokrytą rumieńcem twarz i długą szyję, w którą w tamtym momencie wgryzł się jego ojciec. Mężczyzna jedną rękę wsunął jej pod sukienkę, drugą próbował w jak najszybszym czasie rozpiąć spodnie.

Zachowanie Oriona Blacka wydało się Syriuszowi do tego stopnia nielogiczne, że aż odsunął się od drzwi i postanowił wrócić na bankiet. Wciąż zdumiony wkroczył do głównej sali, gdzie jego ubrana w lśniącą, czarną sukienkę matka rozmawiała z jakąś starszą kobietą, głaszcząc jednocześnie po głowie Regulusa. Podbiegł do stołu, na którym leżało mnóstwo wykwintnego jedzenia i postanowił honorowo zjeść wszystkie małże. Już po pierwszym kęsie zmienił własne przyrzeczenie, wypluwając ohydztwo do miski. Stojący nieopodal mężczyzna spojrzał na niego karcąco.

– Pani Black, syn... – zaczął, a jego matka wyjątkowo szybko podeszła do stołu, chwytając Syriusza za ręce.

– Co ja ci mówiłam, wstrętny bachorze? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Uśmiechnęła się przepraszająco do mężczyzny, który pokręcił tylko głową i odszedł od stołu z talerzem wypełnionym krewetkami.

– Że mam nic nie jeść? – odpowiedział pytająco chłopiec, udając zawstydzonego, chociaż łobuzerski uśmiech jawnie temu przeczył.

Wtedy dostrzegł jego. Młody mężczyzna w eleganckiej szacie przeszedł skrzywiony obok stołu, nie zaszczycając spojrzeniem żadnego z gości. Biegnąca za nim o wiele starsza kobieta, dogoniła go dopiero przy jednej z marmurowych kolumn.

– Dorianie! – zawołała, a mężczyzna zatrzymał się niechętnie. – Dorianie, gdzie ty idziesz?

– Do pracy – powiedział spokojnie, chociaż na jego twarzy wciąż można było dostrzec paskudne emocje, których Syriusz w żaden sposób nie potrafił zinterpretować. – Nie mam czasu na takie bzdury.

– Ależ synu... dobrze wiesz, że bez poparcia towarzystwa, nie zajmiesz należnego ci miejsca w ministerstwie – powiedziała o wiele ciszej kobieta, chociaż Syriusz doskonale ją słyszał... o wiele lepiej niż swoją wrzeszczącą matkę.

– Nie będę bratał się z tym robactwem – wycedził, a powietrze wokół niego jakby zgęstniało. Nawet niewyedukowany Syriusz mógł rozpoznać silną magiczną aurę, która wprawiła chłopca w prawdziwy zachwyt.
Mężczyzna odepchnął od siebie kobietę o wiele spokojniej niż wskazywałaby na to otaczająca go moc i skierował się w stronę wyjścia. Kiedy przechodził obok Walburgi, obrzucił ją doskonale znanym dla Syriusza spojrzeniem. Wszelkie formy pogardy chłopcu były bardzo znane, chociaż niedawno ukończył dziewięć lat. Skrzywienie na twarzy mężczyzny mogło być tylko jakąś specyficzną formą wstrętu, jednak Syriusz nie miał pojęcia, cóż tak brzydziło Doriana Rogersa. Zrozumiał to dopiero wiele lat później, kiedy pierwszy raz wylądował w jego gabinecie. Nie miał ochoty znaleźć się tam po raz kolejny.



– Kto by pomyślał... – powiedział wciąż spokojnie Rogers, chociaż wreszcie spojrzał w kierunku pogrążonego we wspomnieniach Syriusza. – Człowiek z tak szanowanej rodziny brata się ze zwolennikami Czarnego Pana.

– Nie jesteśmy Śmierciożercami – wyrzuciła szybko Lina, spoglądając z obawą na kobietę stojącą kilka metrów przed nią. – Zostaliśmy przez nich zaatakowani!

– Zaatakowani? Który to już raz z kolei atakują cię Śmierciożercy, Black? – zwrócił się bezpośrednio do Syriusza, który wzruszył ramionami, udając obojętność.

– Widać mnie nie lubią – odparł, chowając ręce do kieszeni, chociaż wciąż czuł się strasznie niepewnie.

– Tak cię nie znoszą, że jak do tej pory włos ci nie spadł z głowy? – zakpił Rogers, a stojąca obok kobieta zaśmiała się złowieszczo. – To straszne...

– Zabieramy ich, szefie? – zwrócił się do Rogersa mężczyzna z nieproporcjonalną głową. Ten nie odpowiedział, ale widać był to jasny rozkaz dla dwójki, bo po chwili Syriusz wylądował z twarzą w błocie. Magiczne sznury oplotły nadgarstki, kiedy ciało jednego ze Śmierciożerów zostało rzucone tuż obok jego ramienia. Z tak niewielkiej odległości twarz mężczyzny wyglądała jeszcze gorzej niż się spodziewał, przez chwilę miał ochotę zwymiotować.

– Za co tym razem? – zapytał z trudem, krztusząc się błotem, które znalazło się w jego ustach. Nikt nie raczył mu odpowiedzieć, zaczął więc się wiercić, próbując chociaż trochę odsunąć swoje ciało od nieprzytomnego Śmierciożercy.

– Skończ te swoje tańce – powiedział wielkogłowy mężczyzna, kiedy kolejny zwolennik Voldemorta wylądował na nogach Syriusza. Chłopak jęknął z bólu, ale nie znieruchomiał. – Chyba nie chcesz mieć na pieńku z aurorami?

– Z obrońcami sprawiedliwości? Naszymi cichymi bohaterami? – zakpił, walcząc z bezwładnym ciałem leżącym na jego kończynach. – Gdzież bym śmiał. Wspieram ich z całego serca.



Sala wstępnych przesłuchań w Kwaterze Głównej Aurorów nie wyglądała zbyt przyjemnie. Było to jasne pomieszczenie z każdej strony otoczone lustrami. Na samym środku stał szklany stół i dwa krzesła – jedno z nich wyglądało wyjątkowo wygodnie, drugie można było śmiało nazwać zwykłym taboretem. W założeniu miało to podkreślać położenie przesłuchiwanego, chociaż aurorzy radzili sobie i bez tego drobiazgu.

– No to jak, Black? – Auror o kędzierzawych, jasnych włosach wpatrywała się w niego spokojnie. Syriusz sporo słyszał o poczynaniach tej kobiety, chociaż przed tym fatalnym dniem nie miał z nią bezpośrednio do czynienia. Mildred O'Harrow była jak dzikie zwierzę trzymane na smyczy. Ze swoimi zapędami do okrucieństwa spokojnie odnalazłaby się w gronie Śmierciożerców, jednak chyba była na to nazbyt inteligentna. Nie lubiła się płaszczyć przed nikim, więc całowanie po stopach Lorda Voldmorta nie odpowiadało jej wymaganiom. Wolała dumna i pewna siebie tkwić przy Rogersie. Przynajmniej tak o niej mówił Moody.

– Gdzie jest Lina? – zapytał, uderzając nerwowo palcami o stół.

– Czeka już na ciebie. Z nią rozmawianie przeszło o wiele łatwiej. Od razu nam wszystko powiedziała. – Bawiła się kosmykiem włosów, mierząc Syriusza swoimi niezdrowo błyszczącymi oczami.

– Ja też już wszystko powiedziałem – odparł wściekły. Złapał się za głowę, i zacisnął na kilka sekund powieki, chcąc zebrać myśli. – Możecie mnie wypuścić? Mam ważniejsze sprawy na głowie. Choć raz.

– To dziwne, bo wasze relacje jakoś się nie zgadzają... – rzekła, ignorując prośbę Syriusza.

– Tak? A to ciekawe...

Oblizała wargi, najwyraźniej czerpiąc radość z zabawy, którą chciała sobie zapewnić. Jednak musiała obejść się smakiem i obydwoje o tym wiedzieli. Bez rozsądnych zarzutów i zgody szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, nie mogła go tknąć – zwłaszcza w sali przesłuchań.

– Jeśli nie zaczniesz gadać, zatrzymamy cię tutaj na jakiś tydzień. Może to rozwiąże ci język – rzekła wciąż spokojnym głosem, jakby zeznania Syriusza w ogóle ją nie obchodziły, a rozmowa z nim należała do codziennej rutyny. Było to złudzenie, bo jej palce nerwowo uderzały o stół.

– Nie mogę tu zostać tydzień – wymamrotał.

– No to raz dwa, od początku. Po co udaliście się do lasów Kidney? – Wyciągnęła pióro i pergamin, chociaż Syriusz doskonale wiedział, że auror nic na nim nie zapisze. Nie musiała. Już jakiś czas temu Syriusz zdobył informacje na temat luster otaczających salę przesłuchań. Było to niezwykle rzadkie i cenne szkoła Darevox, które mogła kodować i przekazywać pełny obraz osobie wyposażonej w lusterko poboczne. W ten sposób aurorzy uniknęli ręcznego zapisywania treści zeznań, jak i polegania na pamięci funkcjonariusza, który przesłuchanie przeprowadzał.

– Chcieliśmy odwiedzić wioskę. Mieszka tam taka ładna dziewczyna...

– Nie kpij sobie. Przybiegłeś do Leonoscars, żeby przelecieć jedną z tamtejszych brudasek? W dodatku w towarzystwie innej koleżanki? – Zaczęła kreślić coś na pergaminie, chociaż nie był to z pewnością zapis słów Syriusza.

– Może kręci mnie dzika natura. Pierwotne instynkty tkwią w każdym z nas. W tobie na pewno również, tylko musisz to w sobie odkryć...

Mildred wstała i opuściła pomieszczenie, zostawiając Syriusza samotnego w sali przesłuchań. Minął kwadrans, godzina... a kobieta wciąż się nie pojawiła. W pomieszczeniu zgasło światło, nie docierały już żadne dźwięki. Na Syriuszu nie robiło to wrażenia, bo jego przesłuchania za każdym razem przebiegały tak samo. Na początku aurorzy myśleli, że go przestraszą samą groźną miną i kilkoma "ostrzeżeniami". Potem zadawali w kółko te same pytania, by dla świętego spokoju wreszcie odpowiedział zgodnie z prawdą. Kiedy przekonywali się, że chociażby ze zwykłej złośliwości Syriusz będzie kłamał, zostawiali go na noc w pomieszczeniu. Następnego dnia z braku zasadnych podstaw do zatrzymana, musieli go wypuścić.

Kilka razu udało mu się przysnąć, ale nie na długo. Twarde podłoże i świadomość, że w tej chwili każdy jego ruch jest zapisywany przez magiczne lustro nie sprzyjał rozluźnieniu. Poza tym aurorów nigdy nie można było być pewnym. Już nie raz mieli przebłyski "geniuszu".

W pewnym momencie drzwi uchyliły się, wpuszczając do sali sztuczne światło. Syriusz ze zmrużonymi oczami próbował jakoś zidentyfikować kształty, które po chwili złapały go pod łokcie i wywlekły z pomieszczenia.
Znalazł się na ponurym korytarzu, który znał równie dobrze jak i samą salę przesłuchań. Było to wąskie i długie pomieszczenie o jasnozielonych ścianach i drewnianej, zniszczonej posadzce. Niczym nie przypominało sterylnego, szklanego pokoju, w którym z zasady powinno składać się zeznania. Właściwie dla Syriusza wyglądało dosyć przyjemnie. Nawet powieszone na ścianie portrety znanych morderców w chwili ich złapania czy jakiejkolwiek innej formy upokorzenia, nie odbierały korytarzowi uroku.

– Jesteś wolny – rzucił stojący w rogu Dorian Rogers. – Ciesz się, że nie mam teraz czasu na dziecinadę. Ale uważaj na siebie. Pewnego dnia, kiedy nie będziesz się tego spodziewał...

– ... ty mnie przyłapiesz na tym, czego nigdy nie robiłem i nie będę robił – dokończył za niego Syriusz. – Nie wiem dlaczego się tak upierasz.

– Widziałeś się może ze swoją kuzyneczką?

– A co, chcesz się oświadczyć?

– Zejdź mi z oczu – powiedział i zniknął za drzwiami jednej z sal.

Na końcu korytarza czekała na niego Lina. Była wyraźnie wymęczona. Obok niej stał młody auror o ciemno-rudych włosach i masie piegów na nosie. Przesłuchiwał go, kiedy po raz pierwszy zalazł na skórę Dorianowi Rogersowi. W tamtym momencie nie dał po sobie poznać, że kiedykolwiek mieli ze sobą do czynienia.
– Syriusz Black i Emelina Vance, tak? – zapytał uprzejmie, co brzmiało wręcz komicznie, biorąc pod uwagę, w jakim celu się znaleźli w biurze aurorów.

– Jakbyś nie wiedział... – wycedził wściekły Syriusz.

Byli okropnie zmęczeni, ale nie mieli zbyt wiele czasu na odpoczynek. Lina prawie przysnęła w windzie, opierając się na ramieniu Syriusza. Miała potargane włosy, pod okiem można było dostrzec ślady po rozmazanym tuszu. Wsiadający pracownicy Ministerstwa Magii spoglądali na nich z ciekawością i niepokojem, ale nikt nie odważył się nic powiedzieć.

Znaleźli się w Holu, gdzie już żaden ze spieszących się czarodziejów nie zwrócił na nich uwagi. Lina pomachała ręką do kobiety niosącej jakiś karton, z którego wydobywały się dziwne piski. Niedaleko niej stał mężczyzna ubrany w gustowną, czarną szatę. Uśmiechnął się z wyższością do przechodzącej obok czarownicy.

– To on, tak? – szepnęła Lina. Wyprostowała się i ścisnęła różdżkę, jakby szykując się do ataku. – Wiesz, jak się nazywa?

– Skurwysyn – wycedził Syriusz, przypatrując się mężczyźnie kątem oka. Nie wyglądał groźnie, ale żaden Śmierciożerca nie sprawiał takiego wrażenia bez maski. Jeśli chcieli osiągnąć to, co zamierzali, musieli świetnie się ukrywać. Dlatego zapewne nikt by nawet nie pomyślał, że ten szanowany przedstawiciel ministerstwa bez wahania zamordował Edgara Bonesa i jego rodzinę.

Mężczyzna zaczepił przechodzącego obok niego młodzieńca o ciemnych włosach wskazał mu drzwi do nieznanego Syriuszowi pomieszczenia.

Zatrzymał się. Lina spojrzała na niego z obawą, ale nie wykonała żadnego ruchu. Podążyła wzrokiem Syriusza, który bardzo dokładnie analizował zachowanie czarodziejów. Młodzieniec z uprzejmym, ale chłodnym wyrazem twarzy podążył w kierunku wskazanym przez Śmierciożercę.

– Co ty tutaj robisz, szczeniaku... – rzucił pod nosem Syriusz i ruszył za umykającymi czarodziejami. Lina złapała go za skraj szaty i szarpnęła, by ten zwrócił na nią uwagę.

– Nie teraz, Syriuszu – powiedziała z rozdrażnieniem. – Zajmiesz się tym później, słyszysz?

Syriusz najwyraźniej nie słyszał, bo nic nie odpowiedział. Chwycił Linę za nadgarstek i odsunął ją od siebie.
– Idź sama, spotkamy się na miejscu.

Gdyby spojrzał na zegarek, zdałby sobie sprawę, że nawet w tamtej chwili był spóźniony. Po opuszczeniu Ministerstwa Magii mógł być tylko jeszcze bardziej, porażająco i niewybaczalnie spóźniony.



Dom z zewnątrz wyglądał zwyczajnie: ściany miały kolor jasnożółty, dach ciemnozielony. Przez okno jednego z pokojów można było dostrzec ładne, białe firany. Do ciężkich, dębowych drzwi prowadziła wydeptana ścieżka otoczona przez masę zieleni, która w tamtym momencie jakby przygasła. Nikt obcy nie mógł przewidzieć, że w środku zorganizowano cokolwiek. Ot, stał sobie budynek otoczony równo przyciętym żywopłotem.
Dlatego też pojawiający się co chwilę czarodzieje odziani w odświętne szaty wprawiali stojącą nieopodal rodzinę w osłupienie. W ogóle nie pasowało to do raczej sielskiego klimatu wioski, gdzie postanowiono ów tajemniczy dom, którego mieszkańców z resztą znano niezbyt dobrze. Co jakiś czas tylko spotykano ich na cmentarzu, gdzie kładli kwiaty i wieńce na grobach swoich przodków.

– Karnawał to chyba styczniu jest... – wymamrotał cicho ojciec rodziny, trzymając za rękę małego chłopca o okrągłej buzi, kiedy ubrany w czarną szatę młody mężczyzna wkroczył na teren posesji.

– Może się tak wystroili na andrzejki – powiedziała jego żona.

– Co to są andrzejki...?

Tymczasem Syriusz stanął przed drzwiami domu i jakby zamarł. Zastanawiał się, czy powinien w ogóle chować różdżkę, może lepiej trzymać ją w pogotowiu? Wiedział, że pojawienie się na przyjęciu z "bronią w ręku" mogłoby zostać odebrane jako czysta prowokacja. Z drugiej strony miał pewność, że James będzie próbował go zabić... a nie chciał umierać – przynajmniej nie w tym roku.

Nie przejmując się tak przyziemnymi czynnościami jak pukanie i czekanie na zaproszenie właściciela, wkroczył pełen obaw do przytulnego przedpokoju. Lina jako pierwsza rzuciła mu się w oczy: miała na sobie błękitną, elegancką sukienkę, którą równie dobrze mogła założyć w lecie do biura. Dla odmiany jednak rozpuściła włosy, które w tamtym momencie opadały jej na ramiona. Spojrzała na niego ze złością, ale nic nie powiedziała. Zamiast tego kiwnęła głową mężczyźnie, który stał obok niej.

Rozejrzał się po pomieszczeniu nieco przytłoczony spojrzeniami obecnych. Od razu można było dostrzec, że ktoś włożył sporo pracy w dekoracje – wszystko wyglądało skromnie, ale przy tym wyjątkowo uroczo. Świeże kwiaty ozdabiały balustradę drewnianych schodów, wiele z nich powkładano do wielkich wazonów. Syriusz nie przywiązywał wagi do takich rzeczy, kwiaty częściej wywoływały u niego alergię niż zachwyt, ale jednak musiał docenić gust osoby ozdabiającej wnętrze.

– No jesteś wreszcie – powiedziała Dorcas Meadowes, poprawiając ogromną, niebieską tiarę na głowie. Długie, sięgające pasa włosy zakrywały przód jej dosyć dziwnie skrojonej sukienki. – Emelina nie chciała nam nic powiedzieć...

– Myśleliśmy, że coś ci się stało – dodał spokojnie Remus Lupin, witając się z przyjacielem. Nie wyglądał najlepiej, ale biorąc pod uwagę, jakie zadanie otrzymał ostatnio od Dumbledore'a, nie było w tym nic dziwnego.

– Mieliśmy tylko małą potyczkę z aurorami – tłumaczył się Syriusz, ale kiedy napotkał spojrzenie Liny, zamilkł.

– Nie zgrywaj się teraz – rzuciła ze złością, a jej twarz wykrzywiła się w niezbyt ładnym grymasie. – Lepiej wytłumacz, gdzie się podziewałeś.

– Właściwie to...

– Nie nam – przerwała mu ze złośliwym uśmiechem i wskazała na drzwi prowadzące do salonu. Syriusz przełknął ślinę, ale nic nie powiedział. – James na pewno będzie ciekawy, dlaczego po raz kolejny rozpieprzasz mu wesele...

To nie była prawda... a nie – była. Cóż... Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, ten ślub odbyłby się już dwa lata temu, jednak widać, w tej dziedzinie los poskąpił im szczęścia. Szkoda, że owym poskąpieniem szczęścia był Syriusz Black.

Zaraz po skończeniu szkoły zorganizowano huczne wesele, którego pozazdrościłby niejeden bogacz: mnóstwo gości, kwiatów, jedzenia, alkoholu, piękna pogoda, wielka posiadłość wuja... po prostu żyć nie umierać. Jednak dosłownie dzień wcześniej Syriusz Black sprowokował bójkę na jednej z londyńskich ulic, przez to zamiast ślubu odbył się wyjątkowo zacięty pojedynek między młodymi jeszcze-nie-członkami Zakonu Feniksa, a zwolennikami Lorda Voldemorta. W wyniku zajścia James został ranny i, jak można się spodziewać, wesele odłożono na czas późniejszy.

Przez długi czas w ich głowach nie znalazło się dość miejsca na przyjęcia – walka z Czarnym Panem pochłonęła ich całkowicie. W końcu jednak postanowili pobrać się bez żadnej konkretnej imprezy, ale i ten plan musiał zostać doszczętnie zniszczony przez Syriusza, który tym razem dosłownie na kilkanaście minut przed ślubem został aresztowany. Całe zajście okazało się nie tak poważne, jak mniemali, ale zaślubiny tak czy inaczej ponownie przesunięto w czasie.

W końcu James Potter zakomunikował Syriuszowi Blackowi, że w listopadzie żeni się z Lily Evans i zrobi to, choćby gość wpadł tam z samym Lordem Voldemortem. Przyjaciel zadowolony nie był, ale cóż mógł uczynić? Obiecał, że przyjdzie jako świadek i oczywiście tym razem nic się nie stanie.

Właściwie, biorąc pod uwagę, że Syriusz w ogóle się pojawił bez ogona w postaci aurorów czy Śmierciożerców, to faktycznie nic się nie stało. Fakt, że młody mężczyzna wyglądał jak młody bezdomny, nie miał chyba wielkiego znaczenia.

– Jesteś spóźniony – kontynuowała swój wyrzut Lina. – Urzędnik już ma wychodzić, Lily jest wściekła...

– Przede wszystkim po prostu się martwiła – rzekła Dorcas, próbując najwyraźniej trochę załagodzić sytuację, która nie najlepiej rokowała. – Ale może w takim razie pójdę i powiem jej, że wszystko jest w porządku.

Po tych słowach pobiegła po schodach na górę, głośno tupiąc obcasami. Wyglądała dosyć zabawnie w swojej koronkowej, cytrynowej sukni. Problem w tym, że Syriuszowi nie było w owym czasie do śmiechu.

– Gdzie polazłeś, co? – wycedziła Lina tonem zasadniczej pani profesor. - Nie mogłeś wrócić ze mną? Gdzie ci się tak spieszyło?

– Ale...

– Myślałam, że powiadomiłeś swoich przyjaciół o naszym zadaniu. Wiedzieliby, czego mają się spodziewać.
W tamtym momencie pomyślał, że w sumie mógł powiedzieć Jamesowi o swojej wycieczce do Leonoscars. Ostatnio, gdy próbował coś przed nim ukryć, skończyło się to tragicznie. Tym razem ofiar nie było, a jednak nic poszło tak, jak powinno.

– Zresztą o czym w ogóle mówię – zaśmiała się Lina. – Ja jestem na czas.

– To gdzie się podziewa James? – zapytał cicho Syriusz, przybierając pozę winowajcy. Rozejrzał się po obecnych, ale nie dostrzegł wśród nich swojego przyjaciela. Poczuł się co najmniej nieswojo. Atmosfera momentalnie zgęstniała.

– Rozmawia z tym urzędnikiem – wyjaśnił Remus. – Próbuje go chyba przekonać, żeby został. Pracownicy biur wszelkiej maści nie przepadają za spóźnieniami... wiem to z doświadczenia.

– A, bo to leniwe, ministerialne ścierwo – burknął mężczyzna stojący przy balustradzie, którego Syriusz widział pierwszy raz na oczy. – Ja bym takiego potraktował Imperiusem, od razu by inaczej gadał.

– Ależ Ronnie, to jest zaklęcie niewybaczalne. Nie możesz nikogo nim traktować – oburzyła się kobieta stojąca obok niego. Obydwoje mieli identyczne szaty wyjściowe i czerwone muszki. W ogóle byli do siebie bardzo podobni: nosili identycznie ścięte, ciemne włosy i jeden złoty kolczyk w uchu. Niespecjalnie różnili się wzrostem czy posturą – ona była zapewne tylko trochę szczuplejsza w pasie.

– Nie po to jechałem kilka tysięcy mil na ślub chrześniaka, żeby teraz znowu się nie odbył. Zaraz sam pogadam z tym chłystkiem. Zobaczycie, jak mu tyłek spiorę.

– Jestem pewna, że Jimmy sam sobie poradzi – powiedziała, głaszcząc mężczyznę po ramieniu.
Wtedy Syriusz przypomniał sobie, jak James opowiadał mu o swoim stukniętym ojcu chrzestnym. Razem z żoną mieszkał w Szkocji, gdzie prowadzili dosyć specyficzny tryb życia, który w głównej mierze polegał na obchodzeniu wszystkich bankietów i szokowaniu gości. Ronnie i Helen Potterowie nie narzekali na nadmiar sympatii wśród czarodziejów czystej krwi i najwyraźniej ich to nie zrażało. Co jakiś czas organizowali w swojej wielkiej posiadłości bankiety, na jeden z nich nawet załapał się Syriusz. Nie zdołał jednak wtedy poznać gospodarzy – na przyjęciu obecne było ponad pół tysiąca czarodziejów.

– Dostanie ci się – mruknął Remus do Syriusza, sprowadzając go na ziemię.

– A gdzie jest ten grubas? – zawołał Ronnie, machając swoją różdżką jak batem. – Niech przestanie się tak obżerać, bo dostanie sraczki...

Remus wymamrotał pod nosem coś niezrozumiałego. Nikomu nie spodobało się określenie wuja Jamesa, ale też nikt nie widział sensu w poprawianiu go. Człowiek jakby żył we własnym świecie.

W końcu z salonu wyszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich z pewnością należał do zacnego grona urzędników Ministerstwa Magii. Był to starszy człowiek o naburmuszonej twarzy, którego rzadkie siwe włosy opadały na ramiona, na palcach nosił sygnet z czerwonym kamieniem. Z jakiegoś powodu wydał się Syriuszowi chory... jakby zbliżał się do zwału. Drugi mężczyzna był od niego o głowę wyższy. Miał gęste, czarne i wyjątkowo rozczochrane włosy, okulary na nosie i buzię, która jakby wahała się między irytacją, a rozbawieniem.
– No chyba dłużej czekać już nie musimy – powiedział Remus, którego głos uspokajał zebranych wokół ludzi. James spojrzał na niego z zaciekawieniem, ale chyba w tym momencie dostrzegł Syriusza, bo zmrużył oczy.
– Dobrze cię widzieć – zaśmiał się nerwowo Syriusz.

– Gdzie byłeś? – zapytał spokojnie James. Świetnie panował nad emocjami, ale z pewnością miał ochotę zrobić mu krzywdę. – A nie, czekaj... nie musisz mówić. Pewnie to było coś ważnego. Niecierpiącego zwłoki. Na przykład, nie wiem, zostałeś zaatakowany.

Syriusz miał głupią minę. Kompletnie nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Mógł próbować zmyślać, ale przyjaciel z pewnością by to dostrzegł. Raz że Syriusz nie był wytrawnym kłamcą, a dwa że James po prostu świetnie go znał. W takim układzie powinien w jakikolwiek sposób próbować usprawiedliwić swoje zachowanie, ale jakoś nie potrafił znaleźć żadnego wytłumaczenia. Każde wydawało mu się równie żałosne.

– Wcześniej myślałem, że ty po prostu jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy najzwyczajniej nie chcesz mi czegoś zamanifestować. Jakiś sabotaż, Łapo?

– Przestań. Przecież nie mogłem się doczekać tego wesela – zabrzmiało to tak fałszywie, że nawet sam Syriusz się zdumiał. Przez chwilę milczał, czując, jak wszyscy dookoła wpatrują się w niego uważnie. Postanowił ponownie podjąć wyzwanie i dodał: – Nigdy w życiu bym nie chciał, żeby ominęła mnie taka radosna zabawa.

– Zabawa? – powiedział powoli James, jakby hamował w sobie wybuch.

– Nie złość się...

– Słyszeliście go? – zwrócił się do pozostałych gości. – Nie chciał, że ominęła go RADOSNA zabawa. Nie, Syriuszu. Zabawa, to się dopiero zacznie... – Syriusz cofnął się kilka kroków do tyłu – kiedy porachuję ci kości.

W tym momencie sięgnął po różdżkę leżącą na jednym ze stolików i zaatakował. Urzędnik ministerstwa odsunął się od rozwścieczonego młodzieńca, poprawiając przy tym szatę. Syriusz w ostatniej chwili zdołał odskoczyć od pędzącego w jego stronę zaklęcia. Niefortunnie promień trafił prosto w głowę ojca chrzestnego Jamesa. Twarz Ronniego porosła okropnym, rudym włosiem, ale ten chyba nie zwrócił na to szczególnej uwagi, tylko wytarł czoło chusteczką.

– Patrz na ten temperament – przemówił do swojej niewzruszonej żony. – Ma go po mnie.

– Uspokój się, przecież już jestem! – zawołał Syriusz, stając na jednej z szafek. Był pewien, że James się wścieknie i nawet nie był specjalnie zaskoczony. Może tylko nie spodziewał się ataku tak szybko.

– A co mnie obchodzi, gdzie ty jesteś? – James machnął różdżką, a szafka roztrzaskała się pod nogami Syriusza. – Wiedziałem, że nie można na ciebie liczyć, ale dzisiaj przeszedłeś samego siebie.

– Przecież przeprosiłem...

– Nie przeprosiłeś – mruknął stojący obok Remus, otrzepując szatę z kurzu.

– Boże, James uspokój się! Co sobie pomyśli twoja żona! – Syriusz odbił kolejny urok Jamesa i wskoczył na drugi stopień schodów prowadzących na piętro.

- Nie mam żony, bo dzięki twojej punktualności żadnego ślubu nie będzie – warknął przepychając stojących gości, by dostać się do umykającego Syriusza. – Ostrzegałem cię. Czy do ciebie trzeba przesyłać komunikat w dwudziestu językach? Zrozumiałbyś cokolwiek? Choćby "ślub", "sobota" i "południe"?

– Nie musiałeś na mnie czekać – zaperzył się Syriusz.

– Możesz być pewien, że następnym razem nie popełnię tego błędu.

James ponownie wyrzucił zaklęcie, ale tym razem było ono zbyt silne, by poradzić sobie z nim bez wysiłku. Syriusz padł na ziemię, a magiczny promień zniszczył stojące za nim obrazki.

– Niech pan zostanie - powiedziała Lina do zszokowanego urzędnika. – Ten dzień i tak nie wygląda tak, jak chciał. Jeśli nie udzieli pan tego ślubu, to pewnie zrobią sobie krzywdę.

Urzędnik milczał przez dłuższą chwilę, lecz w końcu sięgnął po jedną z butelek z trunkiem i wypił solidny łyk. Skrzywił się okropnie, ale widząc rozbite na schodach szkło ponownie wysączył alkohol z butelki. Lina odebrała to jako zgodę na pozostanie w domu, chociaż sama forma niezbyt jej odpowiadała. Miała ochotę wyrwać butelkę z ręki urzędnika, który bez jakiegokolwiek grymasu na twarzy opróżniał jej zawartość.

– Mogę wyjść, jeśli chcesz – odburknął obrażony Syriusz w stronę Jamesa. Nikt oprócz Liny nie zwracał uwagi na pracownika Ministerstwa Magii, który już miał za sobą przynajmniej pół litra trunku. Kobieta westchnęła ciężko, ale powstrzymała się od komentarza.

– Droga wolna...

– Czy jak dam się pokonać, to problem będzie rozwiązany? – Syriusz podniósł z podłogi obrazek. Wpatrywali się w niego oburzeni dziadkowie Jamesa. Babcia starała się uciec poza ramkę, a dziadek groził mu palcem.

– Nie licz na to – powiedział James, z trudem opanowując kolejny atak wściekłości. Ponownie wycelował w niego różdżkę, ale nagle stanął jak wbity w ziemię. Syriusz, który szykował się do obrony, również zamarł. Odwrócił się szybko i podążył wzrokiem przyjaciela.

U szczytu schodów stała Lily w towarzystwie Dorcas. Na jej twarzy można było z łatwością dostrzec szczerze zdziwienie, które powoli zmieniało się w oburzenie. Wciąż jednak najwyraźniej nie wiedziała na kogo ma się złościć, zwłaszcza, że wpatrujący się w nią jak urzeczony Jame, wyglądał po prostu jak anioł... albo uniżony sługa. Syriusz nie rozumiał przed czym tutaj klękać, bo Lily wedle niego nie porażała swoim pięknem, chociaż z drugiej strony nigdy nie pozwolił sobie na pozytywną ocenę. Za każdym razem, gdy tylko takowa chociażby zaczynała kiełkować w jego głowie, zaraz wyrzucał ją daleko w świat. To była podstawowa zasada przyjaźni, obowiązująca już od czwartej klasy, kiedy James rzucił "Evans leci na mnie, mówię ci".

– Co się dzieje? – zapytała powoli, patrząc na zebranych i zniszczenia, których przed chwilą dokonał mężczyzna, z którym planowała wziąć ślub. Przygładziła swoje kasztanowe włosy, w tamtym momencie upięte w ładny, klasyczny kok.

– Właściwie to... – zaczął Syriusz, ale w tym momencie James zamachnął się i uderzył go pięścią prosto w twarz. Aż poczuł, jak trzeszczą mu wszystkie zęby. Zakrztusił się własną śliną i stracił równowagę. Byłby zleciał ze schodów, ale w ostatniej chwili złapał się balustrady.

– Teraz już nic – rzucił James i, tracąc zainteresowanie Syriuszem, w kilka sekund znalazł tuż przed Lily. – Wszystko w porządku.

– James... – zaczęła, patrząc na Blacka, który przytrzymywał dłonią swoją szczękę.

– Naprawdę wszystko już jest w porządku – powiedział Syriusz z ulgą, wycierając krew kapiącą mu z nosa. Lily spojrzał na Dorcas, ale ta tylko pokręciła głową.

– Możemy zaczynać? – rzucił James do urzędnika, wciąż wpatrując się w swoją przyszłą żonę. Mężczyzna tylko odłożył opróżnioną butelkę, czknął kilka razy i chwiejnym krokiem podążył w kierunku salonu. Przewrócił się pod drodze i wylądował twarzą w jednej z donic. Remus Lupin z głupim wyrazem twarzy pomógł mu wstać.

– To chyba najbardziej porąbany ślub na jakim byłam, a nawet się nie zaczął – rzekła Lina.

– Ja widziałem dużo gorsze – powiedział Ronnie poprawiając tupecik na głowie. Wciąż chyba nie zdawał sobie sprawy z futra, które porastało jego twarz, a żona najwyraźniej nie miała zamiaru go uświadamiać – Pamiętasz Helen, jak nasz kuzyn Josua zachlał się dzień wcześniej i obrzygał suknię ślubną swojej żony? Biedna Aurela powiedziała, że za takiego chama nie wyjdzie i wzięła ślub z tym zasrańcem Bradem. Tego samego dnia! Josua nawet zapił się na tym weselu jako gość. Chyba nie dostrzegł różnicy...

– Tak, a Martha zaczęła rodzić – dodała Helen. Obydwoje westchnęli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz