niedziela, 18 czerwca 2017

W poszukiwaniu zakończenia - Rozdział 2

Wpadające przez konary drzew promyki słońca świeciły wprost na jego twarz. Nie mógł otworzyć oczu, chociaż bardzo chciał. Wciąż kręciło mu się w głowie i zbierało się na wymioty. Leżał na wilgotnej ziemi, jednak biorąc pod uwagę, że i tak był cały mokry, nie przeszkadzało mu to w znaczącym stopniu. Coś ewidentnie urządziło sobie spacer po jego brzuchu. Pająk?

Poczuł bolesne ukąszenie. Nieprzyjemne pieczenie rozeszło się po całym organizmie.

– Chyba nic mu się nie stało, jak myślicie? – usłyszał słodki, kobiecy głos. Otworzył jedno oko.
Wpatrywała się niego grupa osobliwie wyglądających ludzi. Na przedzie stał mężczyzna o gęstej, brunatnej brodzie i jasnych, niebieskich oczach. W jednej ręce trzymał widły, w drugiej kosz wypełniony nieznaną mu roślinnością. Nie sprawiał wrażenia sympatycznego: jego twarz szpecił sporej wielkości siniec pod okien, na jego ubraniu można było dostrzec widoczne ślady krwi. Dla kontrastu zaraz za nim chowała się młoda kobieta o długich ciemnoblond włosach, związanych w luźny warkocz. Miała mały, lekko zadarty nos i delikatnie różowe usta, które w tamtym momencie ułożyły się w promienny uśmiech. Nieco dalej stała grupa wymalowanych błotem ludzi, gdzie każdy nosił płaszcz wyposażony w pokaźny kaptur, który skutecznie zakrywał ich twarze.

– Ian! – zawołał jeden z nich, wyraźnie podenerwowany.

Kiedy spojrzał w drugą stronę, dostrzegł siedzącą na jednym z kamieni Linę, a obok niej... chłopca...
Zaraz...

Podniósł się, uważnie obserwując zachowanie otaczającej go grupy. Nikt jednak nie zareagował, z wyjątkiem dziewczyny stojącej na przedzie, która zatrzepotała obsesyjnie rzęsami.

– IAN! – powtórzył wołanie człowiek, a wtedy chłopiec wstał i najwolniej jak tylko mógł, podszedł do niego. Pod wpływem groźnego spojrzenia od osoby, która najprawdopodobniej była jego opiekunem, wyraźnie stracił rezon. Już nie przypominał tego dzielnego i pewnego siebie wojownika. W tamtym momencie wyglądał po prostu jak dziecko, które najwyraźniej coś przeskrobało. Przez krótką chwilę wbijał spojrzenie w mężczyznę o gęstej brodzie, jednak ten, pochłonięty obserwowaniem Syriusza i Liny, w ogóle nie zwracał na niego uwagi. Nieufność od niego bijąca, była niemal namacalna.

– Co tutaj robicie?

– A gdzie jesteśmy? – zapytał wciąż zamyślony Syriusz. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem znalazł się na polanie, skoro był pewny, że wpadł do wody.

– Nie wiedzą, gdzie są! – zaśmiał się jeden z mężczyzn. Dodał coś już po cichu do osoby stojącej obok niego, która zarechotała złośliwie.

– Przyprowadziłam was do Leonoscars, jak chcieliście – rzucił chłopiec, nazywany Ianem. Jego opiekun spojrzał na niego ostrzegawczo, więc szybko cofnął się kilka kroków i schował za jedną z zakapturzonych postaci.

– To jest Leonoscars? – Lina była wyraźnie zszokowana. Rozglądała się na boki, próbując odnaleźć jakiekolwiek domy czy uprawiane pola. Jednak z każdej strony otaczał ich gęsty las.

– Tato, to niegrzeczne tak zachowywać się wobec gości – powiedziała dziewczyna, akcentując ostatnie słowo. Mężczyzna z brodą spojrzał na nią pytająco, więc dodała – Stoicie nad nimi z widłami i łopatami. Na pewno czują się nieswojo. Zaprośmy ich do gospody.

– Natalie, przecież to są OBCY – rzekł jej ojciec naciskając na ostatnie słowo. – Mogą być niebezpieczni.
– To czarodzieje, tato, czym mogą nam tutaj zagrozić? – Dziewczyna posłała Syriuszowi czarujący uśmiech, jednak ten w odpowiedzi skrzywił się i zmarszczył brwi.

– Ona ma rację, Raphael – rzekł inny mężczyzna z grupy zakapturzonych postaci. – Czarodzieje nie radzą sobie bez magii, a tutaj ich różdżki tracą moc. Nie są dla nas żadnym niebezpieczeństwem.

Pozostali pokiwali głowami. Tylko jeden z nich jakby się wyłamał i kompletnie niezainteresowany słowami towarzyszy ściągnął kaptur z głowy i spojrzał w niebo. Różnił się od pozostałych: był niski i wyjątkowo blady. Na jego twarzy można było dostrzec tajemnicze, czarne znaki, których Syriusz nie mógł sobie z niczym skojarzyć. Jednak nie wierzył, że człowiek wytatuował je dla ozdoby. Mężczyzna mamrotał coś do siebie, ale nikt oprócz Syriusza nie zwracał na to uwagi.

– Czuję się, jakby nas sądzili – szepnęła cicho Lina i chwyciła Syriusza za rękaw kurtki. Nie odpowiedział. Wpatrywał się w wytatuowanego mężczyznę, jakby jego obecność miała być dla niego wskazówką.
– Przestańcie już – odezwała się jedna z zakapturzonych osób. – Nie wiedziałam, że od dziś wzbraniamy komukolwiek wstępu do wioski.

Mężczyzna o gęstej brodzie, nazwany przez swoich Raphalelem, nachmurzył się.

– Ale...

– Dosyć! – Kobieta ściągnęła kaptur z głowy. Podobnie jak reszta miała długie i poplątane włosy, jednak w przeciwieństwie do dziewczyny stojącej za Raphaelem, jej twarz naznaczona była wieloma zmarszczkami wokół ust czy oczu. – Nie będziemy tutaj stać. Jestem głodna, zasłużyłam na obiad.

– A co z naszymi gośćmi? – zapytała Natalie. Wciąż spoglądała kątem oka na przybyszów, pełna niezdrowej ekscytacji.

– Chcieliśmy tylko dostać się do Leonoscars – wtrąciła szybko Lina. – Mamy tutaj spotkanie z... kimś.

– TUTAJ? – Mężczyzna o gęstej brodzie spojrzał na nich zdziwiony. Miał bardzo silny i donośny głos, pod wpływem którego reszta grypy jakby zmalała. – A dlaczego akurat w Leonoscars?

– Tutaj chciał się zobaczyć, to tutaj jesteśmy – rzekł Syriusz, starając się nie okazywać zdenerwowania. Nie mówił prawdy i obawiał się, że ludzie w kapturach to wyczują. – Jak go spotkamy, to na pewno wam objawi swoje motywy. My ich nie znamy.

Mężczyzna wymienił zdziwione spojrzenie z jedną z zakapturzonych postaci. Widać wciąż miał wątpliwości i szukał odpowiedzi wśród pozostałych towarzyszy. Nikt jednak się nie poruszył, dlatego po długiej chwili wzruszył ramionami i rzucił:

– Osada jest za starym kasztanowcem. Jeśli ruszycie z nami, wkrótce znajdziecie się na miejscu. Ale nie chcę tu widzieć żadnego burdelu...

– Tato! – zapiszczała dziewczyna.

Grupa ludzi zaczęła podążać w kierunku lasu, a Syriuszowi i Linie nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nimi. Obydwoje byli wyjątkowo zmęczeni, nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Wyprawa, która powinna trwać zaledwie godzinę, okazała się wyjątkowo długa i nużąca. Nie mieli czasu na zwiedzanie, a samo dotarcie do wioski przypominało bardziej wycieczkę krajoznawczą niż cokolwiek innego. Przeszkoda goniła przeszkodę, a czas uciekał. W końcu mieli znaleźć Gibbona i dowiedzieć się, w jakim celu udał się do Leonoscars. W obecnym czasie nie potrafili nawet określić, którą część lasu aktualnie przemierzają.

– Skąd jesteście? – Nie wiadomo skąd przed Syriuszem wyrosła drobna blondynka, która kilka minut wcześniej chowała się za plecami mężczyzny zwanego Raphaelem.

– Z Londynu – rzekła powoli Lina, obserwując dziewczynę, która uwiesiła się na ramieniu jej towarzysza. Syriusz miał głupią minę: była to wybuchowa mieszanka zdziwienia, irytacji i rozbawienia. Lina posłała mu złośliwy uśmiech.

– Rzadko mamy tutaj gości. Nikt nie lubi chodzić po lesie. A szkoda, bo to bardzo fajne zajęcie. Można spacerować i wpatrywać się w niebo...

– Zaiste, bardzo ciekawe – wymamrotał Syriusz, próbując odczepić od siebie dziewczynę.

– ... albo zbierać grzyby czy zioła. Ojciec chodzi też do kopalni, ale ja to nie lubię takich zajęć. Są takie... ciężkie. Wolę jednak polować. Znaczy ja nie zabijam zwierząt, ale poluję na nich oglądanie. Raz widziałam stado saren i tak się przestraszyłam, że zobaczę zaraz jakiegoś jelenia! Mała jestem, taki potwór mógłby zrobić mi krzywdę. Ale na całe szczęście...

Westchnął. Żałował, że nie miał pilota, którym mógłby wyłączyć bełkot dziewczyny. Jej barwa głosu była co najmniej irytująca. Sama Natalie przytłaczała swoim zachowaniem, słowami, piskiem i zapachem. Cuchnęło od niej lasem, ziołami i czymś jeszcze, czego w żaden sposób nie potrafił zidentyfikować. Zmarszczył nos.
– No i wtedy ja mu powiedziałam...

– Właściwie jak się tutaj znaleźliśmy, Natalie? – Monolog dziewczyny przerwała Lina. – Domyślam się, że to jakiś rodzaj złudzenia albo teleportacji.

Blondynka spojrzała na nią zdumiona. Najprawdopodobniej w ogóle nie rozumiała, co kobieta do niej mówiła.
– Żeby dostać się tutaj, skoczyliśmy z ogromnego urwiska – tłumaczyła cierpliwie Lina. – Ale nie mam pojęcia, jak to się stało. Technicznie...

– To portal – powiedział chłopiec, który najwyraźniej uwolnił się od groźnego spojrzenia swego opiekuna. – Tuż nad wodą. Przenosi nas do wioski, którą chroni magia. W inny sposób nie można się tu dostać. – Zamilkł na chwilę, jakby pogrążając się w zadumie. Jednak zaraz uśmiechnął się złośliwie i dodał – Poza tym nie pytajcie o takie rzeczy Natalie. Ona nigdy nie opuszcza wioski.

– Opuszczam, kiedy chcę – odpowiedziała dziewczyna, w ogóle nie przywiązując wagi do niezbyt uprzejmego tonu chłopca – Ale rzadko chcę. W końcu co tam można robić w tym Londynie? Nic tylko gwar, hałas, krzyki. Raz, kiedy pojechałam tam z matką...

Szli tak z kilkanaście minut, a nikt oprócz drażniącej Natalie nie przemówił do nich ani razu. Od czasu do czasu młody Ian odwracał się, jakby chciał się upewnić, że wciąż za nimi idą. Starca dalej nie było widać, jakby zapadł się pod ziemię.

W końcu ich oczom objawiła się wioska, chociaż takie określenie raczej nie oddawało klimatu tego miejsca. Na samym środku ogromnej polany widoczne było otoczone kamieniami miejsce na ognisko. Dokoła niego poustawiano pieńki, na których w tamtym momencie siedziało trzech mężczyzn ubranych w poobdzierane, zielone kombinezony. Nieco dalej można było dostrzec długi stół z zadaszeniem w postaci siatki, a obok stos poukładanych kawałków drewna. Pod kilkoma niewielkimi drzewami rozłożono namioty wojskowe, a na przywiązanych do drzew sznurach suszyło się pranie. Wszystko wyglądało jak jedno wielkie obozowisko, a nie wieś: mimo usilnych starań Syriusz nie mógł dostrzec ani jednego domu czy chaty. Jednak kiedy bliżej przyjrzał się namiotom, mógł dojść do wniosku, że z pewnością nie były to mugolskie kawałki pozszywanego materiału. W tym przypadku każdy z namiotów unosił się lekko nad ziemią. Nie trzeba było być geniuszem, by wyczuć magiczną aurę wydobywającą się z tamtego miejsca. Była jednak to aura o tyle dziwna, że ze zwykłymi zaklęciami miała niewiele wspólnego.

– Sypiacie wszyscy razem? – zapytała dziewczynę Lina. Ta tylko zachichotała cicho i odparła:
– Oczywiście, że nie. Tutaj każdy śpi sam. Nikt obcy nie ma wstępu do pokoju. Ja też nie mogłabym was zaprosić do swojego. To niemożliwe. Gdybyście weszli do namiotu najprawdopodobniej rozpłynęlibyście się w tej no... próżni. – Ponownie zachichotała, ale tym razem o wiele głośniej. Syriusz zachodził w głowę, gdzież znajdują się te ich "osobne pokoje", jednak żadne rozwiązanie nie przyszło mu dog łowy. Zakładał, że być może w namiotach dochodziło do specyficznego rodzaju teleportacji w inne miejsce. W końcu z jednym portalem mieli już do czynienia.

Dziewczyna ciągnęła Syriusza w kierunku jednego z namiotów. Poczuł lekkie rozdrażnienie, ale i tak nie wiedział, gdzie miałby się udać, dlatego zdał się na przewodnika. Nawet jeśli tym przewodnikiem miała być kobieta o dosyć wątpliwej inteligencji. Lina szła obok niego, rozglądając się dookoła.
– Zapraszam – powiedziała do dwójki Natalie, wskazując na wejście.

– A co z próżnią...? – zapytała Lina, ale dziewczyna już nie zdążyła odpowiedzieć. Sama wkroczyła do środka namiotu i zniknęła im z oczu.

– Skoro nie zabił nas skok z urwiska, to wątpię, by miało nas załatwić wejście do kilku pozszywanych szmat – rzekł Syriusz do Liny. Ta wciąż się wahała, ale w końcu kiwnęła głową i podążyła śladem Natalie.
Znaleźli się w dużym pomieszczeniu, które od środka przypominało drewnianą chatę. Mogliby przysiąc, że wkroczyli do zwykłej gospody. Drewniane stoły, ogromne ławki, kilka skórzanych foteli tworzyło specyficzny klimat londyńskiego "Dziurawego Kotła". Brakowało tylko siedzących w kątach goblinów. Na ścianach przywieszono łby dzikich zwierząt i to zarówno tych niemagicznych, jak władających niespotykanymi mocami. Niezbyt miłe wrażenie na Syriuszu robiła wypchana głowa jelenia. Ślepia zwierzęcia niemalże wpatrywały się w niego z wyrzutem znad baru, przy którym stał krótko ostrzyżony mężczyzna. Podobnie jak reszta mieszkańców Leonoscars nie wyglądał nazbyt czysto, chociaż w porównaniu do takiego Iana czy Raphaela wydawał się chociaż w minimalnym stopniu schludny. Przemywał szklanki po piwie przy blaszanej misie z wodą.

W pomieszczeniu nie znajdowało się zbyt wiele osób. Przy kominku siedziały dwie kobiety robiące na drutach, jedna z nich klepała się po rozdętym, ciężarnym brzuchu. W kącie można było dostrzec zarys dwóch mężczyzn, pijących w milczeniu piwo. Przy samym barze jadł wyjątkowo poobijany człowiek. Miał podbite oko i sporą ilość zadrapań na policzkach i rękach. Wyglądał, jakby walczył z rozwścieczonym zwierzęciem.
Natalie podbiegła do barmana ze słodkim uśmiechem na ustach. Ucałowała go w oba policzki i wskazała na Syriusza ręką. Ten tylko coś odburknął i zniknął za zapleczu.

– To nasza gospoda. Tutaj sobie siedzimy, jak czujemy się samotni – powiedziała Natalie, odgarniając z czoła kosmyki blond włosów. – To jest Bertram. A raczej był, zanim zniknął. – Ponownie zachichotała, co Syriusz skwitował uniesieniem brwi. – Teraz nikogo nie ma, bo obiady zazwyczaj jadamy samotnie. To ma nas skłonić do przemyśleń o życiu, miłości, przyszłości, rodzinie pracy i... czegoś jeszcze, ale zapomniałam.
– Wszystkich obcych tak oprowadzasz, Natalie? – zapytała grzecznie Lina, chociaż w jej głośnie można było dostrzec nutkę zgryźliwości.

– No jasne – rzekła z entuzjazmem dziewczyna. Niemalże podskoczyła w miejscu z ekscytacji. – Tak tutaj nudno...

Wtedy z zaplecza wyszedł barman, niosąc blaszany czajnik z wodą. Wyciągnął spod lady dwa kubki, do których bez słowa wlał wrzątku. Potem bez słowa zaczął ponownie czyścić kufle z misy.

– Herbata dla was – zapiszczała Natalie.


Niewiele można był się dowiedzieć od Natalie, chociaż ta mówiła bez przerwy. Większość to jednak był rzut słów bez ładu i składu i dotyczył codziennych, niczym się nie wyróżniających się czynności takich jak zbieranie jagód w lesie latem, czy rozpoznawaniem zwierząt po śladach. Lina słuchała jej cierpliwie, starając się wyciągnąć jakiekolwiek informacje z jej przemowy, natomiast Syriusz pił herbatę pogrążony we własnych myślach.

Wiedział, że jest już późno i jeśli nie wyrobią się do wieczora, to będą musieli spędzić w wiosce noc. Pomijając oczywiście sam problem związany ze spaniem w lesie, on po prostu nie mógł sobie na to pozwolić. Cenił własne życie, a jeśli los zatrzyma go w Leonoscars, to najpewniej je straci. Zostanie zamordowany ze szczególnym okrucieństwem i zapewne, co najgorsze, bez pomysłu.

Powoli pub zaczął zapełniać się ludźmi. Nikt nie zwracał uwagi na Syriusza czy Linę, jakby widok obcych ludzi był dla nich codziennością. Kontrastowało to z początkową niechęcią miejscowych w kapturach jak i z samą ideą ukrycia wioski w środku lasu blokującego magię. Natalie sprawiała wrażenie, jakby była w wesołym miasteczku, a aktualnie bawiła się w najlepszej z karuzeli. Nieustannie wierciła się na krześle, a podniecenie niemalże rozsadzało ją od środka.

Syriusz zerknął w stroną baru. Mężczyzna z poobijaną twarzą zniknął w kącie wraz z innym człowiekiem, który nosił pokaźny, ciemnoszary kaptur. Jakaś grupa wesołych kobiet podbiegła do baru i ze śmiechem zaczęła zagadywać barmana. Zachowywały się podobnie jak Natalie, z tym że ich radość była o wiele mniej słodka niż w przypadku blondynki. Przez moment Syirusz był pewien, że ich towarzyszka wstanie i pójdzie przywitać się z koleżankami, bo spoglądała w tamtym kierunku ze zmarszczonymi brwiami. Jednak po chwili sięgnęła po stojącą na stole filiżankę i zaczęła sączyć herbatę, wpatrując się uważnie w Syriusza. Poczuł się co najmniej nieswojo.

– Ściemnia się – rzuciła Lina, patrząc przez okno.

Jedna z dziewczyn stojących przy barze rozlała piwo na swoją koleżankę. Ta tylko zaśmiała się wesoło i zaczęła wycierać dekolt szmatą podaną przez barmana, który uważnie obserwował ruch jej dłoni z lekko rozchylonymi ustami. Jeden z mężczyzn wchodzących do namiotu potknął się o stojące na środku wiadro, przez co wpadł na poobijanego mężczyznę, który właśnie w tym momencie podawał jakimś kamień do ręki swojego towarzysza.
Mężczyzna uderzył o ścianę. Jego towarzysz w ostatniej chwili zdążył uskoczyć. Przedmiot spadł na ziemię i przeturlał się pod jedną z szafek. Zdenerwowany towarzysz rzucił się w jego kierunku i ze złością zaczął na kolanach przeszukiwać podłogę.

– Hej! – krzyknął Syriusz, wstając. Sięgnął po różdżkę ukrytą w tylnej kieszeni spodni, chociaż wiedział, że i tak mu się nie przyda.

Klęczący mężczyzna wstał z grafitowym kamieniem w ręku. Kaptur spadł mu z głowy, obnażając kwadratową szczękę i malutkie, czarne oczy.

Przed nimi stał Gibbon.

Zanim ktokolwiek zdążył choćby pisnąć, Śmierciożerca rzucił się w kierunku wyjścia z pubu. Syriusz pobiegł za nim, rozpychając łokciami grupę stojących ludzi. Jedna z chichoczących kobiet wpadła na koleżankę i obie przewróciły się na ziemię. Black jednak nie zwrócił na nie uwagi. Przeskoczył przez wiadro stojące na ziemi i wypadł z namiotu.

Oślepił go blask zachodzącego słońca. Próbował zlokalizować Gibbona, ale lekko skołowany nie dostrzegał niczego. Chwilę później pojawiła się obok niego Lina.

– Gdzie on jest? – wysapała.

– Tam! – krzyknął Syriusz, by zaraz rzucić się w pościg na uciekającym mężczyzną.

Nigdy nie miał problemów z kondycją, jednak niekończący się bieg przez lasy Leonoscars był o wiele bardziej wyczerpujący niż jakakolwiek przebieżka po londyńskim parku. Ciężko mu było utrzymać równowagę na śliskiej nawierzchni utworzonej z gnijących liści. W dodatku skupiony na umykającej postaci w ogóle nie zwracał uwagi na wystające spod ziemi korzenie drzew. Nie raz, nie dwa wylądował na ziemi, mimo to w ogóle nie zastanawiał się nad ewentualnym bólem. Zanim zdążył chociażby pomyśleć, zaraz wstawał i biegł dalej. Powoli brakowało mu tchu, ale na całe szczęście Gibbonowi najwyraźniej również. Lina została w tyle.
Przed nimi objawił się ogromny staw o ponurym wyglądzie, jednak Śmierciożerca nie zwalniał. Kiedy Syriuszowi już się wydawało, że droga ucieczki dobiegła końca, Gibbom wskoczył do wody i w niej zniknął.
Nie deliberując się nad konsekwencjami, Syriusz również rzucił się do wody. Nie zdążył nawet poczuć jej zapachu: już po chwili znalazł się na środku polany. Tym razem nie był zadziwiony teleportacją. W oczu rzucił mu się głaz, który spotkali z Liną na samym początku swojej wyprawy do Leonoscars, jednak nie miał czasu na dalsze obserwacje. Nie zastanawiając się zbyt długo, rzucił w kierunku Gibbona urok o czerwonym promieniu. Ten błyskawicznie go odbił i próbował się teleportować, natomiast wtedy Syriusz powalił go na ziemię. Przez dłuższą chwilę szarpali się nawzajem bez użycia czarów. Różdżka jednego i drugiego leżała prawie stopę od nich. Walka wydawała się być wyrównana: Gibbon należał zdecydowanie do osób silnych, które jednym ciosem powalają przeciwnika na ziemię. Mimo to Syriusz był o wiele zwinniejszy od teoretycznie większego Śmierciożercy, więc z łatwością unikał jego ataków. Liczył na to, że Gibbon w końcu się zmęczy, poza tym nie mógł zrobić nic.

Jeden z ciosów trafił go prosto w nos. Poczuł jak krew zalewa mu twarz, ale starał się zignorować ból. Chwycił Śmieciożercę za skraj szaty, by ten nie zdołał się teleportować, co najpewniej zamierzał uczynić. W odpowiedzi Gibbon próbował go kopnąć, ale w ostatniej chwili Syriusz zmienił swoją pozycję, więc ogromna stopa wylądowała w bagnie. Szybkim ruchem sięgnął po swoją różdżkę i wycelował nią w mężczyznę.
– Nie ruszaj się, śmieciu – warknął. Gibbon zamarł. Prawdopodobnie analizował, jak zamiary miał jego przeciwnik. Nigdy wcześniej go nie widział, nie mógł przewidzieć, czy za chwilę niezostanie zamordowany. Skąd niby mógł wiedzieć, że Syriusz nie odważyły się użyć któregokolwiek z zaklęć niewybaczalnych. – A teraz oddaj mi to, co trzymasz w ręce... Powoli!

Gibbon rzucił się w kierunku swojej różdżki. Urok, który Syriusz wyrzucił w jego stronę, trafił go, przez co ciemny kamień w jego ręce utonął w liściach lasu Leonoscars. Kilka sekund, które Syriusz przeznaczył na obserwację ów przedmiotu, Śmierciożerca wykorzystał na teleportację. Nim Syriusz zdążył zrobić cokolwiek, Gibbon zniknął.

Zaklął głośno. Podszedł do miejsca, w którym przed chwilą stał mężczyzna i wymacał kamień, którego Gibbon tak nieudolnie pilnował. Przyjrzał mu się. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przedmiot powieszony jest na cienkim rzemyku, był więc swego rodzaju ozdobą. Na kamieniu wyryto jakieś dziwne, nieznane mu znaki. Nie były to z pewnością starożytne runy, chociaż musiały się w ten czy inny sposób z nimi wiązać.
– Gdzie on jest? – usłyszał głos za sowimi plecami. Na polanie pojawiła się Lina. Trzymała w ręku różdżkę. Była cała brudna i roztrzepana, nie prezentowała się zbyt korzystnie. Oddychała ciężko, trzymając się za bok.
– Uciekł – rzekł niedbale, wciąż przypatrując się swojej zdobyczy.

– Jak to uciekł? – spanikowała. -– Pozwoliłeś mu na teleportację?!

– Tak, Lina – rzucił zirytowany. – Staliśmy sobie na polanie, rozwialiśmy o pogodzie, kiedy on zapytał mnie "Syriuszu, czy mógłbym teraz pójść do diabła?", a ja do niego "Nie ma sprawy, pozwalam ci się teleportować".

– Kiepski czas do żartów – powiedziała. Rozejrzała się dookoła. – Spartaczyliśmy zadanie. Mieliśmy go podsłuchać, ale oczywiście ty musiałeś go łapać – spojrzała na niego z wyrzutem.

– Powiedziała kobieta, która zamiast zostać w gospodzie i otoczyć jego towarzysza, pobiegła za mną – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie widzę sensu rozgrzebywania tego. Powiemy Zakonowi, że uciekł i koniec. Każdemu może wymknąć się Śmierciożerca. Poza tym chciałbym ci coś...

Na polanie teleportowała się trójka czarodziejów. Każdy z nich ubrany był w identyczny strój: ciemne spodnie, sweter, czarne ciężkie buty i rękawice. Jeden z nich, krótko obcięty szatyn z szarymi oczami otoczonymi przez gęste, czarne rzęsy uśmiechał się z wyższością. Teoretycznie był drobniejszy od pozostałych, ale biła od niego niesamowita magiczna aura, która paraliżowała nawet najodważniejszych. Jego towarzysze stali jakby w jego cieniu, gotowi wykonywać rozkazy.

– Kurwa – wypalił Syriusz, nim zdążył ugryźć się w język.

Zanim wykonał jakikolwiek ruch, w jego stronę mknęły już dwa czerwone promienie. Zdążył tylko odepchnąć Linę, zanim różdżka wyślizgnęła się z jego dłoni i powędrowała w stronę jednego z osobników.

– Stać! – wrzasnął jeden z obcych, którego o wiele za duża głowa obracała się ze złością w każdy z możliwych kierunków. Po chwili z jego różdżki wystrzelił kolejny urok, trafiając postać chowającą się z jednym z drzew, która padła sparaliżowana na ziemię. Syriusz nie zdołał nawet wyrazić zdziwienia obecnością intruza w lesie, gdyż zaraz potem z krzaków wyskoczył zamaskowany człowiek, atakując kobietę stojącą obok mężczyzny o zbyt dużej czaszce. Ta odbiła jego zaklęcie jakby od niechcenia, odgarniając przy okazji swoje kręcone włosy. Zamaskowany najwyraźniej był zaskoczony jej umiejętnościami, ale kobieta nie dała mu nazbyt wiele czasu do zastanowienia. Skoczyła jak dziki kot od dłuższego czasu szykujący się na swoją ofiarę i samą ręką powaliła napastnika na ziemię. Chwyciła go za nadgarstek i uderzyła nim kilka razy o leżący tuż obok głaz. Mężczyzna wrzasnął z bólu i wypuścił z ręki różdżkę. W tym samym czasie człowiek z ogromną głową został zaatakowany przez kolejnego zamaskowanego, który najwyraźniej czekał na dogodny moment do napaści. Stojący zaledwie kilka kroków dalej krótko obcięty szatyn widać nie miał zamiaru pomóc swojemu koledze – chodził spokojnie między walczącymi, mamrocząc coś pod nosem.

Syriusz rzucił się w stronę leżącej na ziemi Liny, która tkwiła w bezruchu, nie potrafiąc odnaleźć się w zaistniałym chaosie. Wrzaski dręczonego przez kobietę mężczyzny, tylko pogłębiały jej szok. Pojedynek między obcymi przybierał na sile, a pozbawiony różdżki Syriusz czuł się bezbronny niczym dziecko.

– Uciekajmy – powiedziała Lina, próbując niezauważona umknąć walczącym. Nie zdołała jednak nawet zrobić dwóch kroków, kiedy w rękaw jej marynarki wbił się sztylet, tym samym pozbawiając możliwości ucieczki. Zatrzymała się przerażona, szukając źródła ataku. Syriusz wstał szybko, chcąc bronić przyjaciółki, choćby i gołymi rękami. Wywołało to śmiech u kobiety w kręconych włosach, która najwyraźniej rozprawiła się ze swoim przeciwnikiem – zamaskowany mężczyzna leżał nieprzytomny na ziemi. Jej towarzysz najwyraźniej również wygrał pojedynek, bo z o wiele spokojniejszym wyrazem twarzy wycelował swoją różdżkę w Syriusza i Linę.

Ostatni z nich, który w tamtym momencie pochylał się nad zmaltretowanym przez kobietę człowiekiem, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na pozostałych. Ściągnął z twarzy leżącego maskę Śmierciożercy i przyjrzał mu się chłodno.

– No, no... Black, znowu się spotykamy – powiedział, nie odrywając wzroku od drżącego z bólu człowieka. Dopiero teraz Syriusz mógł zobaczyć, w jaki sposób kobieta potraktowała swojego przeciwnika i przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć. Nie czuł żadnej formy współczucia dla Śmierciożercy, a jednak krew wypływająca spod jego zamkniętych powiek zrobiła na nim nieprzyjemne wrażenie.

– Dorian Rogers, jak miło - rzucił w końcu, chociaż "miło" było ostatnim uczuciem, które mogłoby go teraz nawiedzić.

Nie było to ich pierwsze spotkania, a jakże! Poznali się już wiele lat temu, kiedy Syriusz jako wredny i niewdzięczny bachor przynosił wstyd swojej zacnej rodzinie na jednym z eleganckich przyjęć.
Nawet jako młodzieniec Dorian Rogers robił niezwykłe wrażenie, w każdym razie ciężko było go zignorować. Nie miało to jednak wiele wspólnego z jego aparycją, która należała do przeciętnych. Rogers wyróżniał się urodą w identyczny sposób, w jaki robił to każdy człowiek - był tak samo inny od wszystkich, jak do nich podobny. Niezbyt wysoki, niezbyt urodziwy lustrował ludzi swoimi szarymi oczami, które w żadnym razie sprawiały wrażenia łagodnych czy ciepłych...

... tak, doskonale pamiętał to spojrzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz