sobota, 17 czerwca 2017

W poszukiwaniu zakończenia - Rozdział 1

Jest to historia, którą zaczęłam pisać w marcu 2014 roku, a skończyłam w kwietniu 2016 ; )) Na niej uczyłam się w ogóle pisać, za co serdeczne dzięki w stronę HPnet ; ))
Poszczególne części będą publikowane w różnych odstępach czasu, bo całość chciałabym jeszcze raz przejrzeć, żeby wyłapać ewentualne błędy i przy okazji przypomnieć sobie, co tam się działo w mojej psychice 2 lata temu.
Historia ta to moje własne wyobrażenie na temat tego, co mogło się dziać w czasach pierwszego Zakonu Feniksa. Nie jest niezgodna z kanonem, ale jak to z fan fiction bywa - trudno określi jej zgodność.


Z każdej strony otaczała go mgła. Nie widział nic poza czubkami własnych butów. Szedł przed siebie po betonowym chodniku, chociaż równie dobrze mógł chwilę później znaleźć się w najbliższym rowie. Cały czas czuł czyjąś obecność, ale nie potrafił w żaden sposób zlokalizować intruza. Ściskał w dłoni różdżkę, starał się wyostrzyć zmysły, chociaż doskonale wiedział, że jeśli został wciągnięty w pułapkę, to i tak nie miał żadnych szans. Został sam. Słyszał liście szeleszczące pod stopami, ale w żaden sposób nie mógł ich dojrzeć. Świat tonął w czerni.

Gdyby ktoś mu powiedział kilka tygodni temu, że już niedługo znajdzie się w miejscu, którego w zasadzie nie znosił, by zrobić coś, czego nie zdradzi nawet najlepszemu przyjacielowi... nigdy by nie uwierzył. Jednak życie jest pełne niespodzianek, przekonywał się o tym na każdym kroku. Pytanie tylko, ile jeszcze tego życia mu zostało.

– Hej! – krzyknął ktoś za jego plecami.

Odwrócił się machinalnie i zaatakował. Nie mógł ryzykować. Powalił napastnika na ziemię, zanim ten zdążył wykonać jakikolwiek ruch. Gdy tylko usłyszał dźwięk uderzającej o kamienną drogę głowy, rzucił się w kierunku obcego i chwycił go za włosy.

– Nie ruszaj się – warknął i przycisnął jego twarz do ziemi.

Gdzieś w pobliżu musieli czaić się pozostali, wiedział o tym. Starał się wyłapać jakikolwiek dźwięk, który zwróciłby jego uwagę, ale oprócz cichego pohukiwania sów nie słychać było absolutnie nic. Odgarnął z czoła mokre włosy i zaśmiał się cicho.

– Nie przesadzasz trochę? – wysapał napastnik znajomym głosem.

– To ty? – Automatycznie odskoczył na bok. Wciąż ściskał w ręku różdżkę, doszukując się podstępu. Z jakiegoś powodu czuł, że to zasadzka. Przyjrzał się leżącemu pod nim mężczyźnie. Jasne włosy posklejały się od błota i deszczu. Twarz była w opłakanym stanie. Po zderzeniu z twardym podłożem wyglądała bardziej jak maska z brudu i krwi. Gdyby nie wściekłość, być może poczułby wyrzuty sumienia. – Co ty tutaj robisz, Kochasiu? To nie twoje zadanie.

– Miałem ci pomóc – rzucił ze złością towarzysz, starając się wstać i zetrzeć z twarzy błoto. – Jesteś jak dzikie zwierzę, powinni cię trzymać w klatce.

– Jeszcze tego by brakowało... – Rozglądał się na boki, przeklinając w duchu swoje zachowanie. Był o wiele za głośno, nie powinien popełniać takich żałosnych błędów. Jeśli nawet ktoś nie do końca zdawał sobie sprawę z jego aktualnego położenia, to teraz miał go podanego na talerzu. Z przystawką. – Możesz wracać do domu, nie potrzebuję niczyjej pomocy.

– Nie ty o tym decydujesz – mężczyzna nazwany Kochasiem wyglądał na obrażonego. Krew leciała mu z nosa, co najprawdopodobniej doszczętnie zniszczyło jego dobry humor. Próbował jakoś doprowadzić się do porządku, robiąc przy tym zdecydowanie zbyt wiele hałasu.

- Avada Kedavra!



Obudził się. Leżał na obcym łóżku, w obcym pokoju, owinięty w obcą pościel. Od razu poczuł się gorzej. Otarł pot z czoła i rozejrzał się po pomieszczeniu. Niewiele widział w tej ciemności, ale z pewnością była to sypialnia należąca do kobiety. Mężczyźni, przynajmniej ci których znał, nie przywiązywali takiej wagi do ozdób, a w pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo nieużytecznych przedmiotów jak puchaty dywanik na panelach, kolorowe ramki ze zdjęciami, wiszące obrazki przedstawiające malownicze krajobrazy czy ręcznie malowany wazon ze świeżymi kwiatami. Ten wazon... już wiedział, gdzie jest.

Sen kompletnie wytrącił go z równowagi. Sprawił, że w żaden sposób nie potrafił rozdzielić jawy i rzeczywistości. Wprowadził u niego stan absolutnej wściekłości i bezsilności... albo wściekłości wynikającej z bezsilności czy bezsilności w tej wściekłości, nieważne. Zdrętwiały mu wszystkie kończyny, zaschło w gardle, łamało w kościach, bolały zęby i mięśnie twarzy. Takie sny zawsze niszczyły jego spokój. Sny, które tak naprawdę nie były snami, tylko rzeczywistością.

– Wstawaj, musimy już iść. – Do pokoju weszła kobieta. Długie, brązowe włosy miała związane w ciasny kok, z którego nie zdołał uciec ani jeden kosmyk. Przez dosyć grubą warstwę makijażu przebijało się kilka złośliwych piegów i drobna rana wzdłuż policzka. Ubrana była w zdecydowanie nazbyt jaskrawy kostium i kompletnie niepasujące do tego ciężkie buty. Wpatrywała się w mężczyznę z charakterystyczną dla kobiet sukcesu powagą i wyższością.

– Ładnie wyglądasz, Lina – zaśmiał się. Przeciągnął się na łóżku i próbował przegonić z myśli wspomnienie snu. Odgarnął z czoła domagające się sporego przycięcia włosy i wyskoczył z łóżka. Wciąż nie czuł się najlepiej. Kończyny niechętnie wykonywały polecenia jego głowy, co chyba nie uszło uwadze kobiety.

– Nie czaruj mi tutaj. Powinieneś już dawno być gotowy. Przez ciebie będziemy musieli improwizować. – Nie wyglądała na zadowoloną. Marszczyła brwi, przez co wydawała się o wiele starsza, niż była naprawdę. Ręce skrzyżowała na piersi i wpatrywała się w niego z wyraźnym oburzeniem.

– To chyba dobrze? – zaśmiał się, chociaż nie można było doszukać się tam nazbyt wielkiej dawki humoru. Przez chwilę wydawało mu się, że Lina wybuchnie. Nie znosiła, gdy się zgrywał. Uderzyła pięścią w jedną z półek i spojrzała na niego z irytacją. Spodziewał się krzyku, ale zamiast tego Lina powiedziała wyjątkowo spokojnie:

– Czekam na dole.

Po tym komunikacie wyszła, trzaskając drzwiami.

Stał na środku sypialni, drapiąc się po głowie. Obraz powoli nabierał ostrości, a myśli zbliżały się do rzeczywistości. Po przebudzeniu zawsze miał problem z powrotem do realnego świata, a z czasem było coraz gorzej. Po wczorajszej potyczce z Dementorami czuł się jeszcze bardziej paskudnie niż zazwyczaj, a warto zaznaczyć, że humor mu nie dopisywał od jakiegoś czasu.

Dumbledore już dawno ich ostrzegał, że nie należy ufać poglądom Ministerstwa Magii, jeśli chodzi o te demoniczne stwory. Wedle dyrektora Hogwartu każdy Dementor będzie szukać sposobu, by nakarmić się i tak lichym w obecnych czasach szczęściem ludzi. Wybierze w takim układzie to, co dla niego najwygodniejsze, a urzędnicy nie mieli im nazbyt wiele do zaoferowania. Dlatego być może widok istot w kapturach nie powinien go szokować, ale i tak wydał mu się co najmniej podejrzany. W każdym razie z pewnością się tego nie spodziewał... przygotowałby się... jakoś. Aż się wzdrygnął na wspomnienie chłodu, który mu towarzyszył, odkąd te demony zjawiły się w malutkiej mieścinie niedaleko Glasgow. Cóż... nie powinien zaprzątać sobie tym głowy, miał przecież zadanie do wykonania. Jeśli nie wyrobi się na czas, spóźni się na ślub... na to cholerne, przeklęte, głupie i w ogóle niepotrzebne wesele.

W jeszcze gorszym humorze zaczął wkładać przesiąknięte zapachem deszczu ubrania. Sięgnął po leżącą na stoliku nocnym cedrową różdżkę, by włożyć ją do tylnej kieszeni spodni. Kiedy zszedł na dół. Lina już siedziała w kuchni razem ze starcem w grubym, złotym szlafroku i śmiesznym czerwonym berecie.
Kobieta kompletnie zignorowała jego przybycie, czytała zawzięcie Proroka Codziennego. Z kolei starszy mężczyzna uśmiechnął się wesoło.

– Wstałeś już, Syriuszu? – powiedział z czystą życzliwością w głosie. Młodzieniec nazwany Syriuszem ziewnął w odpowiedzi i rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Hans Water zaginął – powiedziała Lina, spoglądając na towarzysza znad gazety. – To już kolejny auror w tym miesiącu. Jak tak dalej pójdzie, zostaniemy sami jak palec.

Działaniom Ministerstwa Magii brakowało zdecydowania i wiedział to każdy, kto miał z nimi do czynienia. Szef Departamentu Przestrzegania Prawa wysyłał aurorów na mordercze misje, w których musieli atakować wyjątkowo liczną grupę Śmierciożerców, przy czym nie mogli w żaden sposób zwolenników Czarnego Pana zranić. Podejrzenia o działalność na szkodę świata czarodziejów często trafiały na osoby, które z czarną magią nie miały nic wspólnego. Syriusz Black, ze względu na swoją dosyć podejrzaną działalność, już nie jeden raz był wzywany do ministerstwa. Oficjalnie miało to być zeznanie świadka, chociaż zachowanie aurorów zdecydowanie temu przeczyło. Młody chłopak mógł nawet tysiąc razy mówić, że nie ma zielonego pojęcia, co się dzieje z jego kuzynką Bellatrix, tak samo jak czy ma ona coś wspólnego ze Śmierciożercami, a i tak traktowali go jak przestępcę. Tylko czekał, aż w końcu go ześlą do Azkabanu za "utrudnianie śledztwa". Nic innego na niego nie mieli.

– Wiesz, gdzie on teraz jest? – zapytał Syriusz, otwierając okno. Wyjrzał na podwórze, ale szczęśliwie nie dostrzegł nic niepokojącego.

– Hans? – zapytała Lina, odkładając Proroka Codziennego na stół.

– Nie, Gibbon.

Jakaś banda mugolskich dzieciaków rzucała w siebie dopiero skoszoną trawą. Rudowłosy chłopiec złapał za włosy wyjątkowo chudą dziewczynkę, po czym uciekł, śmiejąc się złośliwie.

– Powinien być w wiosce za dwie godziny. Jeśli będziemy mieli szczęście, złapiemy go od razu – odparła z powagą w głosie.

Dziewczynka rzuciła się wściekła z stronę rudzielca, wykrzykując dziecięce obelgi. Pozostali wpatrywali się w nich z głupawymi uśmieszkami na twarzy.

– Szczęście nie jest po naszej stronie – rzucił jakby od niechcenia.

Chłopiec upadł na ziemię, wyraźnie zaskoczony siłą dziewczynki. Na jego twarzy pojawił się rumieniec upokorzenia. Szybko wstał i zaczął mówić coś głośno do kolegów. Dziewczynka zamachnęła się i uderzyła go pięścią w szczękę.

– Niepoprawny z ciebie optymista – zaśmiał się strzec. – Kawy?

Chłopiec leżał na ziemi, trzymając rękę przyciśniętą do prawego policzka. Koledzy chłopca próbowali pomóc mu wstać, ale ten tylko odwracał się od nich i pewnie ryczał jak dziki. Przestraszona sytuacją dziewczynka zaczęła uciekać w stronę jednej z kamienic.

– Czemu nie – powiedział, zamykając okno.


Droga do Leonoscars prowadziła przez las. Próżno było szukać jakiejkolwiek przyzwoitej trasy, która pozwoliłaby dostać się tam za pomocą mugolskich środków transportu jak chociażby samochód. Nawet czarodzieje nie lubili zagłębiać się w tamte rejony, bowiem wioskę otaczała magiczna aura, która skutecznie blokowała teleportację czy lot na miotle. Jedyną alternatywą był do pewnego czasu proszek fiu, jednak i tutaj mieszkańcy Leonoscars popisali się kreatywnością, burząc wszystkie kominki. Zezłoszczeni przedstawiciele z Departamentu Przestrzegania Prawa już nieraz za pomocą świstoklika przenosili się do tej dziwacznej wioski i starali się przywołać jej obywateli do porządku. Jednak magiczni przedstawiciele owej małej miejscowości za każdym razem dawali miastowym wyraźnie do zrozumienia, że w pogardzie mają rozkazy samozwańczego ministerstwa. Dugald McPhail nie miał najmniejszej ochoty prowadzić kolejnej wojny, zwłaszcza że jego poparcie z roku na rok niepokojąco malało w społeczności magicznych ludzi. Dlatego przyjął, że dopóki mieszkańcy Leonoscars nie wyrządzają szkód, mogą robić, co im się żywnie podoba.

Z tego też powodu informacje na temat tej tajemniczej mieściny były szczątkowe. Mało który czarodziej zapuszczał się w tamte rejony, ale bynajmniej nie ze strachu. Po prostu ludzie mieli na głowie o wiele większe problemy niż zagubiona w lesie wioska. Kilku podróżników powiadało, że jest to miejsce pozbawione domów, a wszyscy żyją tam w korach drzew. Jeszcze inni przysięgali, że tamtejsi obywatele śpią pod ziemią, w chronionych magią tunelach. Pewne było tylko to, że codziennie wyprawiali wielkie ogniska, na których ustalali swoją politykę wobec ich wroga, którym o dziwo nie był wcale Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.

Dlatego właśnie uzależniony od ruchu Syriusz Black na samą myśl o wyprawie do tak dziwnego miejsca czuł wszechogarniającą ekscytację. Co chwilę poganiał swoją towarzyszkę, aż w końcu ta za pomocą swojej niezawodnej różdżki z piórem feniksa rzuciła nim o drzewo. Bynajmniej nie zrażony, nawet kiedy jego ręka wylądowała w nieznanego pochodzenia odchodach, poruszał się z wyjątkową szybkością.

– Przekroczyliśmy granicę – powiedziała w pewnym momencie Lina, zatrzymując się przy średniej wielkości głazie. Wodziła po nim palcami, mrucząc nieznane nikomu formuły, po czym wycelowała w niego różdżkę. Przez chwilę marszczyła brwi, wyraźnie skupiona. W końcu krzyknęła głośno – Diffindo!

– Dlaczego to robi... – zaczął Syriusz, ale wtedy zdał sobie sprawę, że z różdżki kobiety nie wystrzelił żaden promień. Wpatrywał się w nią zaskoczony.

– No to super – wymamrotała pod nosem, po czym uśmiechnęła się triumfalnie, jakby właśnie rozwiązała wyjątkowo trudną łamigłówkę.

– Chcesz mi powiedzieć, że...

– Tak – odpowiedziała na pytanie, nim zdążył je sformułować. Gdyby ktoś go nie znał, byłby pewny, że zaraz wybuchnie płaczem. Na jego twarzy pojawił się dziecięcy grymas rozpaczy, który najczęściej zamienia się w głośny ryk. Jednak Lina doskonale zdawała sobie sprawę, że Syriusz nigdy sobie na to nie pozwoli.

– Naprawdę...? – wyjąkał.

– Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje? – rzuciła zniecierpliwiona, po czym ruszyła przed siebie. Syriusz wciąż wpatrywał się skrzywiony w przestrzeń, walcząc z rozczarowaniem. Po chwili westchnął, schował różdżkę i pobiegł za oddalającą się koleżanką.

Z każdej strony otaczała ich cisza. Spokoju nie zakłócił żaden podmuch wiatru, szelest liści czy nawet kroki umykającego zwierzęcia. Oprócz drzew nie można było dostrzec absolutnie nic. Szli dobre czterdzieści minut, kiedy w końcu przed ich oczami pojawiła się ogromna, drewniana brama. Zabawne, bo za owymi wrotami nie było widać absolutnie nic, poza wielką polaną z idealnie skoszonym trawnikiem.

Syriusz i Lina podeszli do bramy, zastanawiając się, jak się przedostać na drugą stronę. Byli pewni, że za ogromnymi drzwiami coś jest, tylko nie bardzo mieli pomysł, jak tam dotrzeć. Ich moc magiczna nie działała w tamtym miejscu, byli więc w znacznym stopniu ograniczeni. Black próbował zapukać, co skończyło się na waleniu pięściami, kopaniem butami, rzucaniem gałęziami i kamieniami. Brama wciąż stała niewzruszana, a zirytowany mężczyzna tupał wściekle nogą. Lina obchodziła dookoła całą polanę, starając się znaleźć jakąkolwiek wskazówkę. Co jakiś czas zerkała na rozdrażnionego Syriusza, uśmiechając się pod nosem.

– Dlaczego mnie wybrali do tego zadania... – wymamrotał zmęczony własną złością i opadł na ziemię.

– Też się nad tym zastanawiam… – powiedziała Lina, podchodząc do Blacka i wyciągając ku niemu malutki, mosiężny dzwoneczek. – Brakuje ci doświadczenia, cierpliwości, a przede wszystkim pokory. Po prostu amator.

– Bardzo śmieszne...

Kobieta potrząsnęła delikatnie dzwoneczkiem, który wydał z siebie odgłos przypominający wystrzał z armaty. Odrzuciła go machinalnie, zakrywając uszy. Syriusz wyciągnął różdżkę, chociaż doskonale wiedział, że w obecnych warunkach była ona bezużyteczna. Obydwoje stali, w napięciu oczekując otwarcia bramy. Jednak czas mijał, a ich oczom nie ukazało się żadne wejście. Lina podniosła dzwoneczek z ziemi i potrząsnęła nim jeszcze kilka razy, ale tym razem nie towarzyszył temu żaden dźwięk. Z każdą sekundą robiła to z coraz większą agresją, aż w końcu rzuciła nim o bramę.

– No i co tak stoisz?! – popchnęła Syriusza w stronę drzwi. – Przydaj się do czegoś!

– Wspominałaś coś o cierpliwości? – zaśmiał się Black.

– Zamilcz...

– Jakiś problem? – usłyszeli za swoimi plecami. Obydwoje machinalnie odwrócili się, by zlokalizować źródło głosu.

Zaledwie kilka kroków dalej stał wyjątkowo stary i zaniedbany mężczyzna. Posiadał kilka siwych, długich, straszliwie brudnych włosów i niezbyt gęstą brodę. Jego twarz pokrywała cała masa pęcherzy i zmarszczek. Mężczyzna uśmiechał się, obnażając braki w uzębieniu. Odziany był w poobdzierany i cuchnący mchem płaszcz, na głowie nosił rybacką czapeczkę. Gdyby nie przemówił, Syriusz i Lina pewnie w ogóle by nie dostrzegli jego obecności, tak bardzo zlewał się z tłem.

– Co to jest? – wypalił Syriusz, zanim zdołał ugryźć się w język. Na całe szczęście starzec zignorował to niezbyt przyjemne pytanie młodzieńca.

– Czy jest pan mieszkańcem Leonoscars? – zapytała Lina, patrząc spode łba na Syriusza. Jednak i to zdanie starzec zignorował. Wpatrywał się w nich z zaciekawieniem, drapiąc się po nosie. – Czy potrafi się pan dostać za te drzwi?

– Daj spokój, on jest głuchy jak pień. Musisz mówić do niego głośno – rzucił niedbale Black, po czym podszedł do mężczyzny i poklepał go przyjaźnie po plecach. – Szukamy drogi do Leonoscars! – wrzasnął mu do ucha.
Starzec odskoczył od niego jak oparzony.

–Nie ma potrzeby krzyczeć! Ja wszystko świetnie słyszę i rozumiem! – Podniósł leżącą obok niego laskę i z zadziwiającą zwinnością jak na takiego staruszka przyłożył nią Syriuszowi po głowie. – Ta dzisiejsza młodzież, za knuta szacunku...

–Przepraszam pana za niego – podbiegła Lina, ignorując cichy jęk Syriusza. – Urodził się już głupi, nic nie można na to poradzić.

– Sama jesteś...

– Mógłby pan nam zdradzić sposób dotarcia do Leonoscars? – Starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej paskudny grymas. Nie potrafiła wyzbyć się zdziwienia na widok tak starego człowieka i złości na jej bezmyślnego towarzysza.

– Co? – Mężczyzna zaczął dłubać sobie w uchu, co spowodowało u Liny odruchy wymiotne. Ledwo zdołała wykrztusić:

– Czy mógłby pan nam...

– Mów głośniej!

– Ale...

– Przecież widzisz, że jestem stary i nic nie słyszę. Ta dzisiejsza młodzież, za knuta szacunku...
Lina stała jak wbita w ziemię. Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Spojrzała pytająco na Syriusza, który obok dusił się ze śmiechu, ale również nie miał żadnego pomysłu.

– Nazwał mnie młodzieżą – powiedziała do siebie, pogrążona w głębokim szoku.

Wtedy w oddali dostrzegli biegnącą postać. Z początku nie potrafili jej do końca ocenić, jednak już po chwili stwierdzili, że w ich kierunku zmierza chłopiec, na oko dziesięcioletni. Długie i straszliwie poplątane włosy powiewały za nim jak flaga.

– Dziadku! – wykrzyczał z oddali. Poruszał się bardzo szybko, kilka sekund później znalazł się tuż obok starca. Widać bieg w ogóle go nie zmęczył, bo bez żadnych oznak zadyszki dodał – Tutaj jesteś. Tyle razy ci mówiłem, żebyś się nie zapuszczał w rejony Czarnego Oka.

Mężczyzna nie zareagował. Wciąż wpatrywał się gniewnie w Syriusza i Linę. Chłopiec podążył wzrokiem starca, a kiedy dostrzegł dwójkę obcych, uśmiechnął się. Przez chwilę lustrował ich swoimi wielkimi oczami, jakby próbował zapamiętać każdy nieistotny szczegół. Syriusz nie odwzajemnił uśmiechu, ale również dokładnie analizował przybyłego.

Prezentował się strasznie niechlujnie, ale niespecjalnie różnił się tym od starca. Jego ubranie również wyglądało jak wyprane w jeziorze, w dodatku było o wiele za duże. Zapewne i sam chłopiec od dłuższego czasu nie miał żadnego kontaktu z czystą wodą, bo jego ciemnoblond włosy od nadmiaru brudu uzyskały kolor szarobury. Jak na takie dziecko posiadał zdecydowanie bardzo gęste brwi i duże, wyłupiaste zielone oczy. W wielu miejscach na ciele można było dostrzec siniaki i zadrapania. Na twarzy nie błąkała się żadna forma uśmiechu, a jednak z pewnością było to lico osoby młodej, która nie poznała prawdziwych trudów życia.
– To twój dziadek? – zapytał niezbyt grzecznie Syriusz.

– Tak, a co? – Wyprostował się. Dzieciak próbował wcielić się w postać dumnego i pewnego siebie rycerza, co wyglądało tak samo komicznie jak uroczo. Przynajmniej tak to odebrała Lina, bo Syriusz tylko zastanawiał się, czy w jego wieku prezentował się równie idiotycznie.

– Chcielibyśmy otworzyć jakoś tę bramę – wytłumaczyła, uśmiechając się ciepło. Kiedy chciała, potrafiła być słodka jak lukier. Rzadko miewała na to ochotę, ale to już inna sprawa. – Właśnie o to pytaliśmy twojego dziadka. Czy mógłby jakoś nam pomóc.

Chłopiec włożył ręce do kieszeni i rzucił:

– A po co chcecie tam iść?

– Staramy się dostać do Leonoscars, to chyba jasne – wycedził zniecierpliwiony Syriusz.

– No nie bardzo, bo ta brama nie prowadzi do wioski... – rzucił chłopiec, unosząc brwi. Miał nad nimi przewagę i najwyraźniej zdawał sobie z tego sprawę.

– Nie? – Lina spojrzała pytająco na Syriusza. Ten wzruszył ramionami. – To dokąd?

– Ja tam nie wiem, nikt nie umie jej otworzyć – powiedział chłopiec, robiąc przy tym głupie miny.

Zapadła cisza. Lina jakby analizowała całe zdarzenie i szukała wyjścia z tej niezbyt sprzyjającej sytuacji. Dla Syriusza chyba limit myślenia został przekroczony, bo padł na ziemię i zamknął oczy. Chłopiec spojrzał na niego zdumiony.

– Co tak stoisz, zasłaniasz mi widok! – krzyknął staruszek, przesuwając wnuczka na bok z niespotykaną dla osoby w jego wieku siłą. Potknął się o leżącego na ziemi Syriusza i wylądował krzyżem na ziemi. Chłopiec podbiegł do niego i próbował pomóc mu wstać, ale ten odepchnął go i wymamrotał złowieszczo – Za grosz...
– To gdzie jest ta wioska? – zapytała Lina, przerywając monolog mężczyzny.

– Mogę was zaprowadzić – powiedział chłopiec, otrzepując się z ziemi. – Akurat zmierzam w tamtym kierunku.

Syriusz spojrzał na niego nieufnie. Jakoś nie potrafił wytłumaczyć sobie, jakim cudem akurat w momencie, w którym potrzebowali przewodnika, ten zjawił się, w dodatku niezwykle chętny do pomocy. Nie wierzył w zbieg okoliczności ani w przeznaczenie, ale jako że nie mieli żadnych powodów, by spodziewać się ze strony chłopca zagrożenia, szybko ruszyli za nim w środek lasu.

Natura chyba im nie sprzyjała. Zaledwie kilkanaście minut później z nieba zaczęły spadać chłodne krople deszczu, przez co z każdej niemalże strony atakowała ich wilgoć. Nawet zmordowane przez wodę leżące liście okazały się niebezpiecznym przeciwnikiem. Każdy niewłaściwy krok mógł się skończyć dla stąpających po nich upadkiem i złamaniem kończyny. W ciągu zaledwie kilku minut drobny deszczyk zamienił się w koszmarną ulewę, a grupka czarodziejów wyglądała, jakby w kierunku Leonoscars bynajmniej nie kroczyła, ale płynęła. Syriusz obserwował sposób poruszania się chłopca i jego dziadka, którzy z lekkością omijali co większe kałuże i zaspy mokrej ziemi, jakby przeprawy w takich warunkach były dla nich codziennością. On co rusz musiał szarpać się z nieustępliwymi chaszczami i innym paskudztwem, które znacząco utrudniały mu podróż. Jednak i tak radził sobie o wiele lepiej niż Lina, która kilka razy wylądowała twarzą w błocie.

Koszmar zaczął się jednak dopiero pół godziny później, kiedy ich oczom ukazała się pokaźnej wielkości góra. Chcąc nie chcąc, musieli się udać na jej szczyt, chociaż sprawiło im to o wiele więcej problemów, niż przewidywali. Deszcz doprawdy już ledwo kropił, jednak podłoże było niezwykle śliskie, przez co nawet zwinny i obeznany z terenem chłopiec nie raz spadł kilka metrów w dół albo zwyczajnie wywinął orła. Jedyną osobą, której niespodziewanie nic się nie stało, był staruszek. Jak przewidywał Syriusz, walka z terenami Leonoscars zależała w większym stopniu od doświadczenia, a nie siły czy zdolności.

W końcu udało im się dotrzeć do wielkiego dębu stojącego na szczycie góry. Czekał tam na ich chłopiec i... ogromne, kamienne urwisko. W dosłownie ostatniej chwili udało się Syriuszowi złapać Linę za koniec szaty, która zbyt energicznie skończyła swoją wspinaczkę. Starca nigdzie nie było widać. Młody Black spojrzał z niepokojem w dół i poczuł, jak kręci mu się w głowie. Wioski Leonoscars nie było widać.

– To tutaj – powiedział chłopiec z dumą w głosie, jakby właśnie wykonał jakieś wyjątkowo trudne zadanie. – Teraz trzeba skoczyć.

Wyglądał jak wariat. W jego oczach czaiła się jakaś niepokojąca ekscytacja. Nie czekając na odpowiedź Syriusza i Liny, w ogóle nie przejmując się ich reakcją, skoczył ze skały. Jego postać powoli robiła się coraz mniejsza, aż w końcu ciało chłopca uderzyło o powierzchnię wody i zatonęło.

– Boże, on się zabił! – pisnęła Lina. Syriusz stał jak słup, kompletnie nie wiedząc, jak powinien się zachować. Instynkt samozachowawczy walczył z chęcią uratowania tego, wedle niego, upośledzonego dzieciaka. Zbliżył się do krawędzi urwiska. Znowu zaczęło mu się kręcić w głowie. Nigdy nie lubił takich wysokości, dlatego też nie przepadał za lataniem na miotle.

– Może jeszcze żyje – powiedział z powątpiewaniem. Upewnił się, że jego różdżka jest bezpieczna w kieszeni spodni.

– Nie! – krzyknęła Lina. – Nie możesz mnie tu zostawić, mamy zadanie do wykonania!
Syriusz prychnął.

– Jakie to ma teraz znaczenie? – rzucił i spojrzał w dół. Poczuł, jak powoli budzi się w nim panika. Sam nie był pewny, czy przerażenie dotyczy życia chłopca, czy jego własnego. Jednak w tym samym momencie pojawił się inny rodzaj strachu. Inny, silniejszy, który pozbawiał go resztki rozsądku. Strach przed samym strachem.
W chwili, gdy jego noga oderwała się od skały i gdy Syriusz był już pewny, co powinien zrobić, za ramię chwyciła go Lina. Nie rozumiał nic z tego, co krzyczała, bo lęk wysokości niemalże go sparaliżował. Black próbował się wyszarpać z jej uścisku, ale wtedy Lina poślizgnęła się i wypadła poza bezpieczny grunt. Nie zastanawiając się już dłużej, skoczył.

2 komentarze: