niedziela, 2 lipca 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 4

W sypialni paliła się tylko jedna świeca, ale siedzącej przy lustrze kobiecie w białym szlafroku to nie przeszkadzało. Delikatnie czesała wyjątkowo zadbane włosy, wpatrując się we własne odbicie. Przygryzła dolą wargę, jakby chciała sprawdzić, czy wygląda to dostatecznie pociągająco. Zadowolona z efektu uśmiechnęła się do siebie. Wyciągnęła z szuflady małe flakoniki z eliksirami, które zaczęła wcierać w złote kosmyki.

– Długo tak będziesz się stroić? – zapytał. Przetarł oczy i spojrzał z zaciekawieniem na kobietę.

– Szczotkowanie włosów to bardzo ważna czynność dnia. Ważna i niezwykle intymna, więc przestań się tak patrzeć – powiedziała głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, nie przerywając zabiegów pielęgnacyjnych.

– Intymna... też mi coś – odparł, ziewając. Przez chwilę leżał, wpatrując się w sufit. Już dawno przyzwyczaił się do wymalowanych na nim bukietów kwiatów różnej maści, jednak wciąż czuł się przytłoczony ich "obecnością". Rośliny bowiem nie tylko wyglądały jak żywe, ale budziły w nim niepokój, jakby wijące się pędy miały opuścić swoje więzienie i zacząć go dusić w chwili, w której nie będzie się tego spodziewał.

Zmarszczył brwi, przypominając sobie ostatnie wydarzenia. Ostatnio nic nie układało się po jego myśli i wątpił, by szczęście zaczęło mu sprzyjać. Czuł, że z jakiegoś powodu los sobie z niego kpi, a nawet do tej pory oczywiste sprawy wydawały mu się skomplikowane i nie do rozwikłania. Starał się odrzucić myśl o budzącym się do życia bólu głowy, który ostatnimi czasy dokuczał mu nazbyt często. Splątana roślinność na suficie tylko to nieprzyjemne uczucie pogłębiała, więc zmusił się do wstania.

– Już idziesz? – zapytała kobieta, wciąż wpatrując się w lustro. Najwyraźniej skończyła pielęgnować włosy, bo malutkie flakoniki zniknęły ze stolika. – Mógłbyś chociaż powiedzieć, co u ciebie słychać.

– Interesuje cię to? – zaśmiał się. Sięgnął po leżące na podłodze skarpetki i obejrzał je z każdej strony. Starał się wymusić w miarę neutralny wyraz twarzy, chociaż ucisk w czaszce doskwierał mu coraz bardziej.
– To chyba oczywiste.

Wstała i podeszła powoli do Syriusza. Nie miał pojęcia, czy dostrzegła w jego oczach dyskomfort. Wolał, by nie widziała. Nie chciał jej niczego tłumaczyć... nawet jeśli nie musiał.

– Nie poznaję cię, Aileen – powiedział, kiedy kobieta usiadła obok i dotknęła jego policzka. Na jej twarzy zakwitł tajemniczy uśmiech.

– To co u ciebie... słychać?

Poczuł jej oddech przy swoim uchu. Doskonale wiedział, co to za gra, ale nie miał na nią czasu. Odepchnął od siebie kobietę i zaczął wkładać spodnie. Aileen fuknęła obrażona, ale najwyraźniej się poddała.

– Jesteś taki nieromantyczny – westchnęła rezygnując ze swojego uwodzicielskiego tonu. Położyła się na plecach i zaczęła oglądać idealnie wypielęgnowane paznokcie.

– Następnym razem porozmawiamy – powiedział, starając się przyjąć pozę winowajcy, chociaż wcale nie było mu przykro.

Rzadko odwoływali się do dłuższych konwersacji. Zazwyczaj ograniczali się do kilku faktów ze swojego życia, a potem wykorzystywali czas w znacząco inny sposób. Aileen pracowała jako redaktorka kobiecego pisma "Czarownica", które swoim nakładem powoli zbliżał się do popularniejszej "Kobiety Pokątnej". Znali się jeszcze z czasów szkoły, kiedy James stosował swoje końskie zaloty wobec Lily, a Syriusz potrzebował jednej dziewczyny, by odczepiła się od niego reszta damskiego grona łowców. Aileen nadawała się idealnie: o nic nie pytała, niczego nie wymagała. Sama z pewności wierna nie była, ale ani tego Syriusz od niej nie wymagał, ani nie było mu to do niczego potrzebne. Jedyne, co mu przeszkadzało to świadomość, że ta relacja prędzej czy później będzie musiała się skończyć i nie miał na to zbyt wielkiego wpływu – nie on podejmował tutaj decyzję. Zastanawiał się tylko, kiedy to "prędzej czy później" spotka i jak się w tym odnajdzie.

– Następnym razem, to ja mogę nie mieć czasu na rozmowy – rzuciła Aileen, przesuwając palcami po zgrabnej nodze.

– Tak jak i tym razem – odparł Syriusz, wpatrując się w jej wędrującą dłoń, która bynajmniej nie zatrzymała się tam, gdzie w zasadzie powinna, gdyby Aileen nie była sobą. Westchnął ciężko, walcząc z samym sobą, ale w końcu podszedł do kobiety i pocałował ją w policzek.

– Zostań – rzuciła, przyciągając go do siebie.

– Nie.

Chwycił ją za nadgarstek, uśmiechnął się przepraszająco i skierował w stronę wyjścia.



Był w środku ciemnego, gęstego lasu. Snująca się mgła tworzyła atmosferę żywcem wyciągniętą z horroru. Co jakiś czas słyszał szelest liści, ale nie wiedział, czy to tylko odgłos przebiegającego zwierzęcia, czy może szpiegującego go człowieka.

Obecność drugiej osoby była niemalże namacalna, jednak w żaden sposób nie potrafił wskazać, gdzież ów intruz się znajdował. Rozglądał się na boki, ale w takiej ciemności niewiele mógł zobaczyć.

W końcu dostrzegł błyszczące, żółte oczy w jednym z krzewów. Pobiegł w tamtym kierunku, po drodze potykając się o leżącą na ziemi gałąź. Niestety, nim zdążył znaleźć się na miejscu, ślepia zniknęły, a z nimi tajemnicza istota. Zaklął pod nosem, a oburzone sowy, do tej pory siedzące na jednej z gałęzi, odleciały, robiąc zdecydowanie zbyt wiele hałasu.

– Cześć Syriuszu. – Usłyszał głos za sowimi plecami. Machinalnie odwrócił się. Zobaczył znajomą twarz, chociaż była w opłakanym stanie. Ozdabiała ją masa siniaków, krwi i zadrapań.

– Caradoc? Co ci się stało? – zapytał z nutą strachu w głosie.

– Przecież wiesz...

Poczuł straszliwy ucisk w głowie. Starał się nie zwracać na niego uwagi, ale obraz jakby rozmazywał się przed jego oczami.

– Nie powinno cię tu być. Miałem to zrobić sam – powiedział, starając się skupić na otaczającym go lesie.
– Widać ktoś zmienił zdanie.

Złapał się za włosy. Teraz nie dostrzegał już nic poza gęstą mgłą i pociętą twarzą Caradocka. Spróbował ruszyć kilka kroków do przodu, ale jego nogi jakby straciły siłę, bo po chwili ugięły się pod ciężarem jego ciała. Padł na ziemię, wciąż trzymając się za włosy. Kręciło mu się w głowie, ale zdołał wykrztusić:

– Wynoś się stąd...



Tej zimy śnieg niestety nie zaszczycił swoją obecnością wyczekujące na niego dzieci, jednak nikt nie mógł mieć pretensji do ładnej pogody, świecącego słońca i bezchmurnego nieba. Przynajmniej było ciepło. Ptaki ćwierkały zdezorientowane na dachu jednego z domów w Dolinie Godryka, tworząc specyficzną i bardzo nieświąteczną atmosferę. A jednak w salonie można było dostrzec kilka zimowych ozdób, chociaż całość mieściła się w granicach dobrego smaku: pachnąca choinka, błyszczące lampki, ręcznie malowane bombki. Wszystko to sprzyjało tworzeniu rodzinnej atmosfery, chociaż z pewnością czegoś brakowało. Wiedzieli o tym jednak tylko mieszkańcy domu, a nie mieli ochoty się tym dzielić.

James Potter uderzał pięścią w radio, jakby to miało naprawić uszkodzony sprzęt. Mruczał pod nosem formuły zaklęć, jednak z głośnika wciąż wydobywał się trzeszczący, mugolski bełkot.

– Przestań już – powiedziała Lily, stawiając na stole wazę. Marszczyła nos, jakby przeszkadzał jej zapach tego, co w naczyniu pływało.

– Zdrowy tryb życia, Lily? – zażartował Syriusz, przypatrując jej się zza stołu. Zajrzał do wazy, w której znalazła się w jego mniemaniu "zielona papka", którą większość społeczeństwa pospolicie nazywała jarzynową. – Nie macie żadnego mięsa?

– Marudź tak dalej, to będziesz jadł czerstwy chleb i suchy ser – rzuciła ze złością.

James wciąż walczył z radiem, z którego wydobywał się coraz głośniejszy szum.

– Nie denerwuj się tak, przecież nie chciałem cię obrazić – powiedział Syriusz. – Wszystko w porządku?

– James, powiedziałam dość! – warknęła, nie odwracając się w stronę męża.

– No co z tym jest? – wymamrotał pod nosem James, podnosząc sprzęt do góry i przypatrując mu się z bliska. Lily podeszła do niego, szybkim ruchem wyrwała mu radio z dłoni i rzuciła nim o ścianę. James spojrzał na nią zdezorientowany.

– Zwariowałaś? To nasz jedyny kontakt z muzyką. Mam kupić gitarę?

Nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i poszła do kuchni.

– Co ją ugryzło? – szepnął do niego Syriusz, zerkając na kawałki plastiku leżące na podłodze.

– Myślisz, że wiem? Reparo – powiedział, celując różdżką w szczątki radia. Powoli wszystkie części sprzętu złożyły się w całość. Z głośnika zaczął wydobywać się czysty dźwięk piosenki "czarna chimera". James spojrzał zdziwiony i odstawił przedmiot na półkę.

– I powiedz, że od uderzenia sprzęt się nie naprawia – zaśmiał się.

– Oooo... dobra gitara...

Obydwoje zamilkli, wsłuchując się w utwór. James nucił sobie pod nosem, podczas gdy Syriusz wyciągnął z kieszeni czarny kamień zawieszony na cienkim rzemyku – lekki , niezbyt wielki, wykonany z dosyć dziwnego kruszcu, którego nie potrafił zidentyfikować. Znaki wyryte były dosyć topornie, jakby zabrało się za to dziecko. Nie określał przedmiotu jako źródła jakiejkolwiek magii, był nazbyt zwyczajny. Przypatrywał mu się przez dłuższą chwilę, a siedzący na drugim krześle Peter zaglądał mu przez ramię.

– Dziesiąty raz już go wyciągasz. Przecież ustaliliśmy, że nie mamy pojęcia co oznacza – wysapał.

– Muszę się spotkać z Dumbledorem – rzekł spokojnie Syriusz.

– To też już ustaliliśmy – dodał z przejęciem Peter. Zerknął na Jamesa, jakby szukał w nim poparcia, jednak ten milczał, kołysząc się w rytm muzyki.

– Minął miesiąc – rzucił z irytacją Black, spoglądając na przyjaciół. Podrzucił kamień kilka razu i położył go na stole. Chyba jednak nazbyt go w tym miejscu denerwował, bo po chwili ponownie chwycił go i schował do kieszeni.

Z radia wydobywał się niski głos wokalisty, który delikatnie przebijał się przez dźwięki ostrej gitary i perkusji.

A czarna bezczelna chimera,
Co drogie dziś nam zabiera.

– Tak, tak. Dumbledore traktuje nas nie w porządku – pokiwał głową Peter. James nie zwracał na nich uwagi, nucił sobie pod nosem, wyglądając co jakiś czas do kuchni.

– Ma dużo spraw na głowie – wytłumaczyła Lily wchodząca w tym momencie do salonu z naręczem talerzy. James przyciągnął ją do siebie i zaczął śpiewać jej do ucha razem z wokalistą zespołu. Lily zaśmiała się tylko, próbując utrzymać zastawę w rękach. – Głupi James Potter.

– Śliczna Lily Potter – dorzucił, biorąc od niej talerze. Pocałował ją radośnie w policzek, przez co wyraz twarzy kobiety złagodniał.

– Rzucajcie we mnie dalej tą swoją miłością, to się porzygam – powiedział poirytowany Syriusz, co James ponownie skomentował głośnym śmiechem, ale puścił swoją żonę. Peter jakby się zaciął i nie wiedział, po której stronie stanąć, ostatecznie decydując się na neutralność.

Zabrali się za obiad. Syriusz skrzywił się w pierwszym momencie, ale jako że od świtu nic nie jadł, postanowił nie marudzić – zwłaszcza, że Lily była niezwykle wrażliwa, jeśli chodzi o jej podrygi w kuchni. Peter chyba nie miał najmniejszego problemu ze smakiem zupy, bo zaraz po skończeniu jednego talerza zabrał się za kolejny. James albo już przywykł albo zwyczajnie nauczył się nie wyrażać myśli dotyczących potraw żony – z jego twarzy nie znikał pogodny wyraz twarzy, chociaż momentami wydawało się, że zaraz parsknie śmiechem. O dziwo, najbardziej krzywiła się Lily, która już po pierwszej łyżce zamarła i wpatrywała się w talerz przez dłuższą chwilę.

– Co jest ze mną nie tak? – wymamrotała do siebie. Uderzała nerwowo palcami w stół, przegryzając wargi.
– A nie możemy dać sobie spokój z Dumbledorem? – wypalił James, a Lily spojrzała na niego zszokowana. Chyba zdał sobie sprawę, że jego uwaga wywołała dosyć dziwne wrażenie, więc dodał: – Na pewno nie chce, byśmy teraz czekali nie wiadomo ile czasu. Możemy przecież sami się czegoś dowiedzieć. Ostatnio powiedział nam, że sprawdzi to, jak tylko upora się z innymi problemami. To chyba lepiej, jak trochę go w tym wyręczymy.

– Nie jestem entuzjastką działania na własną rękę – rzuciła Lily.

– To nie jest działania na własną rękę, tylko kontynuowanie zadania, które trafiła do nas wcześniej – powiedział chyba trochę zbyt ostro James.

– Tylko, że teraz mamy trochę inne zadanie...

– Które stoi w miejscu – burknął.

– Jak cały Zakon – dodał Syriusz.

Zapadła cisza. Nikt nie miał ochoty pociągnąć tematu. Walka z Voldemortem i jego zwolennikami w niczym nie przypominała wyobrażeń Syriusza. Kiedy pierwsza raz usłyszał o Zakonie Feniksa, od razu przed jego oczami stanął obraz bitwy, w której powalali przeciwników na ziemię, a rozwiązywanie zagadek trwało raptem kilka dni, niczym w książkach o szpiegujących. Jednak z każdym kolejnym tygodniem do Syriusza docierało, że błądzi po omacku, w dodatku bez żadnego wsparcia Ministerstwa Magii, które teoretycznie powinno opowiedzieć się po stronie dyrektora Hogwartu. Większość spraw, które miały ich prowadzić ku zwycięstwu, pozostawała nierozwikłana. Zaczynali coś, a potem czekali, aż wszystko samo się rozwiąże. Ostatecznie nic się nie zmieniało albo zwyczajnie przeobrażało się w coś o wiele gorszego. Śmierć Edgara Bonesa i jego rodziny dwa miesiące wcześniej wcale nie poprawiała im humoru, a brak emocji z tym związanych wpędzał ich w jeszcze większy dół emocjonalny. Wszyscy już tak przyzwyczaili się do nawiedzających ich z każdej strony wieściach na temat morderstw na znajomych im osobach, że często po takiej informacji przechodzili do codzienności. Jednak była to codzienność o wiele smutniejsza.

– No pokaż ten kamień – powiedziała Lily do Syriusza, przerywając milczenie. Ten podał jej tajemniczy przedmiot jakby od niechcenia... już nie pierwszy raz to robił.

Lily przez dłuższą chwilę próbowała odczytać znaki wyryte na kamieniu. Wyciągnęła różdżkę i cicho wymawiała nieznane mu formuły. Wokół niej zaczęły tańczyć dziwne, oliwkowe płomienie, które co jakiś czas uderzały w trzymany przez nią przedmiot. James bujał się na krześle, obserwując swoją żonę z ciekawością, podczas gdy Syriusz i Peter wymienili porozumiewawcze spojrzenie.

– Nic mi to nie mówi – rzekła po kilku minutach. – Naprawdę nic.

Bynajmniej ich to nie dziwiło. Już kilka razy przerabiali odczytywanie znaków na kamieniu, Lily nawet udała się do londyńskiej biblioteki, by sprawdzić słowniki runów, hamarów, sao czy innych starodawnych pism. Jednak w żadnym z nich nie znalazło się nic, co mogłoby stanowić jakąkolwiek wskazówkę.

– Nie pozostaje nam nic innego, jak jechać do Leonoscars – zaproponował James. – Tylko oni mogą...

– Byłem już tam, dwa razy. Ale miejscowi milczą jak zaklęci – przerwał mu Syriusz. Wstał poruszony i zaczął chodzić w kółko po salonie. Zatrzymał się przy kominku, na którym stało kilka razem ze zdjęciami. Irenaeus i Martha Potterowie wpatrywali się w niego z uśmiechem, obejmując dziesięcioletniego, rozczochranego chłopca.

– Może źle do nich podszedłeś – powiedziała Lily. – Ludzie z tej wioski chyba niespecjalnie przepadają za wywiadem. Ukrywają Leonoscars w lesie, nic nie mówią o zaklęciach, które mają ich chronić. Nic dziwnego, że nie chcieli się zwierzać.

– Tylko oni nie chcieli w ogóle rozmawiać. Nawet na niego spojrzeć – zapiszczał Peter.

– A ta Natalie? – zapytała Lily, na co James parsknął śmiechem. Syriusz spojrzał na niego z wyrzutem.

– Ona ma jajo zamiast mózgu. Nic nie rozumie z tego, co się do niej mówi – powiedział, a Peter pokiwał gorliwie głową.

– To nie ty masz do niej mówić, ale ona do ciebie – zauważyła.

– Ale jej się nie da słuchać! – zawołał ze złością, co James skwitował kolejnym parsknięciem. Syriusz spojrzał na niego zdenerwowany. – A tobie co tak do śmiechu?

– Nie, wydaje ci się. – James zrobił głupią minę. Starał się za wszelką cenę zamaskować złośliwy uśmieszek, ale niespecjalnie mu to wyszło.

– Jeśli będziesz do tego podchodził w ten sposób – mówiła Lily – nigdy niczego się nie dowiesz. Postaraj się jakoś ją podejść. Może nie powie nic ciekawego, ale chociaż zapozna cię ze znaczącą osobą. Przecież ten przywódca to jej ojciec

– Nie wiadomo, czy to przywódca – wtrącił Syriusz.

– Ale z pewnością ktoś istotny.

– Zgadzam się z Lily... – powiedział powoli James.

– Też mi nowość – mruknął Syriusz. James tylko uniósł brwi, ale nie skomentował tej uwagi. Wzruszył ramionami i rozsiadł się wygodnie na krześle. Przeczesał ręką swoje czarne włosy, paradoksalnie robiąc jeszcze większy bałagan na głowie. Przez chwilę mierzyli się z Syriuszem spojrzeniami, bezgłośnie wyrażając myśli. W końcu jednak Black ustąpił. – Świetnie, niech wam będzie. Ale tym razem nie idę tam sam... ani z Liną. Pójdziesz ze mną James i sam będziesz gadał z tą psychopatką.

– Ja też bardzo chętnie... – dodał Peter.

– No to ustalone.


Nie potrafili zdecydować się na termin ponownego wyjazdu do Leonoscars. Zwłaszcza, że już od dłuższego czasu wyczekiwali na wiadomość od Remusa, który został wysłany przez Dumbledore'a w góry, by tam interpretować nastroje wilkołaków. Peter doprawdy pochwalił pomysł dyrektora Hogwartu, ale Syriusz wiedział, że dłuższe przebywanie Lunatyka w takim towarzystwie może wpędzić przyjaciela w depresję. Zwłaszcza, że Remus miał raczej delikatne usposobienie i często pojawiały się u niego oznaki melancholii.
W końcu jednak nastał taki moment, w którym odkładanie wizyty w wiosce było już przesadą. Dlatego właśnie spakowali najważniejsze rzeczy i ruszyli w drogę, wymuszając na Lily obietnicę, że gdy tylko dotrze do niej wiadomość o Remusie, zaraz im ją przekaże.

Syriusz nie był zachwycony koniecznością ponownego wyjazdu... poprzednie nic pozytywnego nie przyniosły, nie licząc nadmiaru towarzystwa upierdliwej Natalie, która najwidoczniej obrała go sobie jako cel. Nie mógł jednak nie odczuwać pozytywnej adrenaliny związanej z wędrówką do serca lasu.
Za czwartym razem poszło mu już dużo lepiej. Nie zdziwiła go blokada magii zaraz za głazem w środku puszczy. Nie widział większego problemu w znalezieniu góry, na którą trzeba było się wspiąć, by dotrzeć do ogromnego urwiska, a sam skok nie powodował zawrotów głowy. Nawet udało mu się wylądować na nogach, a nie na twarzy. Uznał to za swój osobisty sukces, chociaż niespecjalnie podobało mu się, że James nie widział absolutnego żadnego problemu w rzuceniu się z urwiska, a nawet nazwał to "świetną zabawą". Wylądował o wiele zgrabniej niż Syriusz, chociaż była to jego pierwsza wizyta w Leonoscars. O dziwo, humoru nie poprawił mu pokraczny Peter, którego ze skały trzeba było zepchnąć siłą. W tym momencie pluł błotem na prawo i lewo, patrząc z wyrzutem na przyjaciół, jakby jego upadek wynikał z ich złośliwości, a nie jego niesprawności.

– Wstawaj, Glizdogonie – powiedział James, podając przyjacielowi rękę. Rozglądał się na boki, podziwiając otaczającą go wokół przyrodę, która od czasu wizyty Syriusza niewiele się zmieniła. Drzewa wciąż były obrośnięte liśćmi, a niemalże każdy kamień pokrywał mech – roślinność Leonoscars widać kpiła sobie z zimy.

Razem ruszyli w kierunku wioski. Peter nie wyglądał na zadowolonego, z kolei James kipiał entuzjazmem. Z uśmiechem na ustach mijał każdy krzak, z trudem powstrzymując się przed biegiem. Dla niego las zazwyczaj bezpośrednio wiązał się ze sportem, który po prostu uwielbiał. Wysiłek fizyczny sprawiał mu o wiele więcej radości niż innym ludziom, z czym Syriusz niejednokrotnie musiał się użerać...
W końcu dotarli do obozowiska, które z każdą wizytą robiło równie niezwykłe wrażenie. Tym razem jednak coś się zmieniło – od razu rzucała się w oczy ilość osób przebywających na placu. Na samym środku palił się wielki ogień, przy którym kilka osób piekło kiełbaski i kawałki mięsa. Gdzieś obok biegała banda dzieciaków rzucających w siebie kawałkami węgla. Stojąca niedaleko kobieta wrzeszczała na nich i groziła palcem. Kilku rosłych mężczyzn piło piwo z ogromnych kufli, przy czym zaśmiewali się z czegoś niezrażeni nawet latającymi dookoła czarnymi odłamkami.

– Mamo, mamo! Chyba znalazłam diament! – Jakaś śliczna dziewczynka o okrągłej buzi podleciała do ciężarnej kobiety, którą Syriusz widział podczas swojej pierwszej wizyty w Leonoscars.

– Nie, kochanie. To nie jest diament – powiedziała, biorąc od dziecka jego łup.

– Jak to nie! Przecież sama mówiłaś, że każdy kawałek węgla może być diamentem! – Dziewczynka wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.

– Tak, malutka, ale nie z węgla drzewnego...

Wszyscy najwidoczniej świetnie się bawili i nie zwracali uwagi na przybyłych obcych... z resztą nastawienie mieszkańców do gości wciąż stanowiło dla Syriusza zagadkę, której nie potrafił rozwikłać.

Zaczął się rozglądać dookoła, szukając znajomej twarzy. Był pewien, że gdzieś w środku zamieszania musiała stać Natalie, ale w tamtym momencie nie mógł jej znaleźć.

Ruszyli w kierunku jednego z namiotów, który wedle stanu wiedzy Syriusza miał prowadzić do gospody kierowanej przez Bertrama. Nie było jednak sposobu, by dostać się do środka nie zwracając jednocześnie na siebie uwagi, gdyż przy wejściu stała niemała grupa osób.

Próbował podsłuchać rozmowę dwóch mężczyzn, licząc, że dowie się w końcu z jakiej to okazji zorganizowano taką zabawę. Jednak odziani w skórzane płaszcze mieszkańcy mówili jedynie o niezliczonych litrach piwa, które wypili dzisiejszego dnia.

– To nie jest ona? – James wskazał ręką na dwójkę ludzi stojących pod drzewem. Była to Natalie w towarzystwie swojego brodatego ojca. Dziewczyna kręciła głową ze zmarszczonym nosem i tupała nogą. On chyba starał się jej coś wytłumaczyć, bo gestykulował zawzięcie.

– Chodź... – Pociągnął Jamesa za rękaw szaty i ruszył w kierunku Natalie i Raphaela. Peter pobiegł za nimi nim zniknęli w tłumie biesiadujących.

Natalie odgarnęła swoje rozwiane włosy, kiedy jej ojciec burknął pod nosem:

– Nie zgadzam się.

Wpatrując się w nich przez dłuższą chwilę, doszedł do wniosku, że właściwie nie byli do siebie podobni. Może i mieli równie jasne włosy i bladą skórę, jednak Natalie charakteryzowało coś innego, czego Syriusz nie potrafił nazwać, a jednak widział to i wiedział, że ma rację... coś, dzięki czemu ta stuknięta osoba wyróżniała się w tłumie pozostałych, chociaż tak samo czesała włosy, nosiła identyczne ubrania.

– Nie mamy wyjścia – powiedziała słodko dziewczyna. Syriusz zastanawiał się, jakim cudem miała w sobie tyle cukru, ale nie dotarł do żadnego rozsądnego wyjaśnienia.

Nie zdążyli jednak usłyszeć ani słowa więcej, bo gdy tylko znaleźli się w pobliżu ojca i córki, ci przerwali rozmowę. Mógł to być przypadek, chociaż Syriusz bardziej obstawiał na wyczucie nosem "intruza", jak go zwykł nazywać mężczyzna z brodą. Raphael odszedł od dziewczyny i przyłączył się do jakiejś grupy roześmianych kobiet. Wyraz twarzy Natalie zmienił się w ciągu kilku sekund. Dosłownie chwilę wcześniej wydawała się obrażona, w obecnym momencie na jej twarzy rozkwitł wesoły uśmiech. Obróciła się dookoła własnej osi jakby chciała ogarnąć całe zamieszanie na placu. Nim Syriusz zdołał umknąć w tłum, już biegła w jego stronę.

– Syriuszu! – krzyknęła piskliwie i wpadła mu w ramiona. Syriusz automatycznie odsunął ją od siebie na długość ramion, ale i tak mógł dojrzeć każde zadrapanie na jej bladej skórze. – Dawno cię nie było.
– Natalie, poznaj moich przyjaciół – powiedział przesadnie uprzejmym tonem. Wiedział, że musi rozegrać to w odpowiedni sposób. Natalie do tej pory nie zrażała się jego niezbyt sympatycznymi wypowiedziami, ale przecież wszystko mogło się zmienić.

Dziewczyna spojrzała z zainteresowaniem na Jamesa i Petera, przy czym Potterowi poświęciła kilka sekund uwagi więcej.

– Miło mi – zaśpiewała słodko i pocałowała jednego i drugiego w policzek, przez co Glizdogon strasznie się zarumienił.

– Możemy porozmawiać? – zapytał Syriusz, ostrożnie dobierając słowa.

– Przecież rozmawiamy – zachichotała, puszczając oko do Petera. Ten aż pobladł pod wpływem jej intensywnego spojrzenia. Syriusz zmarszczył brwi niezadowolony, ale postanowił to zignorować.

– W cztery oczy – dodał wciąż uprzejmie, chociaż w jego głosie można było, przy dużej dawce czujności, usłyszeć fałszywy ton.

– W cztery oczy? Chcesz żebyśmy byli sami? – Natalie przyglądała mu się uważnie. – Masz zamiar mi się oświadczyć?

Peterowi najwyraźniej opadła szczęka, bo otworzył usta i wyjąkał coś niezrozumiale. Zaraz jednak wyprostował się i spojrzał zirytowany w niebo. Stojący obok James z trudem panował nad mięśniami twarzy, żeby nie ujawnić swojego rozbawienia.

– Co...? – Syriusz kompletnie nie wiedział co powiedzieć. Sporo w tym swoim krótkim życiu widział, ale tego nie przewidział w żadnym razie... nawet jeśli w sytuację wmieszana była Natalie. – Nie, skąd ci to przyszło do głowy?

Chociaż nie... po niej akurat mógł się tego spodziewać.

– Szkoda... – westchnęła, po czym zgarnęła za ucho swoje poplątane blond włosy. – Mógłbyś zostać moim mężem. Jesteś bardzo przystojny...

James nie wytrzymał. Zakrztusił się i zaczął głośno kaszleć. Byłby się udusił w tym ataku śmiechu, ale w porę Syriusz zdzielił go pięścią w plecy. Spojrzał na niego ostrzegawczo, więc ten postanowił całe swoje zainteresowanie poświęcić ptakom, które fruwały nad ich głowami.

– To o czym chcesz rozmawiać? – zdenerwowała się Natalie, spoglądając na Jamesa, który już przybrał normalny wyraz twarzy, chociaż na jego policzkach można było dostrzec pozostałość po łzach spływających mu kilka chwil wcześniej. Zasychające słone krople chyba niezbyt jej się spodobały.

– Może nie tutaj... – powiedział Syriusz, unikając jej szalonych, błyszczących oczu. Sam nie wiedział, jak miał ją podejść. Nie miał żadnego doświadczenia w manipulacji, a Natalie nie pasowała do żadnego znanego mu schematu człowieka.

– Co właściwie świętujecie? – zapytał nagle James, a Syriusz posłał mu spojrzenie pełne wdzięczności.

– Dzisiaj wypuszczamy duchy lasu, żeby pomogły nam chronić wioskę – odpowiedziała powoli, wciąż nazbyt poważnie.

Syriusz rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł nic zadziwiającego... oczywiście samo Leonoscars było specyficzne, więc gwoli ścisłości nie zauważył nic wyjątkowego jak na samą wioskę. Być może biesiady nie widział, ale jednak słyszał o ich wspólnych ogniskach. Nic jednak nie wskazywało na to, by za chwilę miała odbyć się jakakolwiek uroczystość.

– Mogłabyś coś dla mnie zrobić? – zapytał Syriusz, modląc się w duchu, by jego głos pozostał ciepły i nie zawiódł go w tej wyjątkowej chwili.

– Co tylko chcesz – odpowiedziała słodko, wyciągając sobie jednocześnie z włosów kilka suchych liści.

– Naprawdę? – zapytał, starając się ukryć zdenerwowanie. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo... próbował znaleźć jakiś haczyk, ale nie musiał czekać zbyt długo.

– Pod jednym warunkiem – dodała Natalie. Podeszła tak blisko, że gdyby była kilkanaście centymetrów wyższa, najpewniej zetknęliby się nosami... Tak blisko, że nie mógł dostrzec uśmieszku, który pojawił się na jej ustach.

– Chcę porozmawiać z tym dziwnym, wytatuowanym człowiekiem – wypalił trochę nazbyt szybko. – Wiesz o kogo chodzi, prawda?

Pokiwała energicznie głową, niemalże uderzając jej czubkiem o jego brodę. Uśmiechnął się triumfalnie. Ta dziewczyna mogła mu zapewnić rozmowę z kimś ważnym. Być może nie należała do nazbyt bystrych, ale z pewnością znała każdą osobę w wiosce. Zerknął na Jamesa, a ten pokiwał mu zachęcająco głową.

– Co to za warunek?

– Musisz ze mną zatańczyć – wyrzuciła z siebie dziewczyna, robiąc dosłownie minimalne pauzy między poszczególnymi słowami.

– CO? – Syriusz odskoczył od niej, z trudem hamując chęć sięgnięcia po różdżkę. Sam nie wiedział, jak odebrać tę dziwną propozycję. Natalie potrafiła wyskoczyć z czymś jak filip z konopi, ale tym razem najwyraźniej sobie z niego kpiła. – Nie, nie, nie, nie...

– Nie bądź taki skromny, Syriuszu – zaśmiał się James, mierzwiąc włosy. Pod tym względem mógł bez problemu znaleźć wspólny język z ludźmi Leonoscars. – Przecież wszyscy wiedzą, jak kochasz taniec.
Peter zarechotał złośliwie pod nosem, ale pod wpływem wściekłego spojrzenia Syriusza zaraz przybrał poważny wyraz twarzy.

– Ale tutaj nie ma nawet żadnej muzyki, bądź poważna – powiedział, starając się zmusić Natalie do rozsądnego myślenia.

– Muzyka powinna wydobywać się prosto z twojego serca – wyjaśniła, wyglądając przy tym jak osoba potrzebująca pomocy uzdrowicieli z oddziału zamkniętego Szpitala Świętego Munga.

– Jakiego serca... – wybełkotał, ale Natalie chyba go już nie słuchała. Spojrzał z rozpaczą w oczach na Jamesa, który tylko uśmiechnął się do niego znacząco.

Tańczenie z pokręconą dziewczyną na środku placu tylko po to, by sprawić jej niczym nieuzasadnioną przyjemność, wydawało się być najgłupszą rzeczą, jaką kiedykolwiek wymyślono. Syriusz nawet nie brał na poważnie prośby Natalie, bo jej słowa wydały mu się absurdalne, pozbawione jakiejkolwiek logiki. Nigdy nie miał problemów z odmawianiem dziewczynie, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem może to przynieść dosyć negatywne konsekwencje. Był pewien, że dziewczyna się nie obrazi i zapewne porozmawia z nim tak czy inaczej, ale wtedy zapewne wyciąganie od niej czegokolwiek okazałoby się stokroć bardziej męczące.

Dlatego właśnie pozwolił się wciągnąć w tłum ludzi bujających się w rytm niczego, bo przecież żadnej muzyki nie było. A może tak naprawdę nie znał przyczyny swojego zachowania, tylko próbował znaleźć wyjaśnienie dla zagubionej asertywności, której w towarzystwie Natalie nie potrafił odszukać? Samo tańczenie wymagało po prostu morza cierpliwości i dystansu, a z każdą kolejną sekundą Syriusz czuł się coraz gorzej. Na całe szczęście pary tańczące obok w ogóle nie zwracały na nich uwagi, sami wyglądali prawie tak samo beznadziejnie. "Prawie", bo Syriusz na domiar złego nie czuł w sobie żadnej muzyki i pogrążony w zażenowaniu nawet nie potrafił sobie żadnej przypomnieć.

Stracił z oczu swoich przyjaciół, ale właściwie lepiej się z tym poczuł. Odetchnął kilka razy, żeby odebrać swoje działania jako zwykły żart, a nie upokarzającą żenadę.

Natalie wtuliła się w niego, jakby co najmniej tworzyli parę zakochanych, którzy spotkali się po bardzo długim czasie. Syriusz nie potrafił za nią nadążyć i w takich chwilach tęsknił za normalnymi, londyńskimi kobietami.

– Już? Wystarczy? – Odsunął ją od siebie po dłuższej chwili. W odpowiedzi Natalie zaśmiała się i pocałowała go. W usta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz