wtorek, 5 grudnia 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 17

Wpatrywali się w okno na pierwszym piętrze, jakby mieli tam znaleźć odpowiedź na dręczące ich pytania. Wszystko tutaj wydawało się takie spokojne... dalekie od problemów współczesnego świata. Niedaleko nich na drewnianej ławce siedziała staruszka, ubrana w biały sweterek ze złotą broszką, nieco dalej bawiła się dwójka dzieci w czerwonych czepkach. Jakaś nastolatka siedziała pod drzewem, trzymając za rękę chłopaka w kapturze.

Wkroczyli do środka, ściskając w dłoni swoje różdżki. Schody skrzypiały pod naciskiem butów, a balustrada wydawała się zaraz odpaść i zwalić aż do piwnicy. Budynek robił zdecydowanie lepsze wrażenie od zewnątrz, z tej perspektywy wydawał się zaniedbany i naznaczony upływem czasu. Odpadająca ze ścian jasnożółta farba osadzała się na brudnej posadzce, w niektórych miejscach widniały wulgarne napisy, przypominające, że francuscy wandale niewiele różnili się od tych angielskich.

Stanęli przed drzwiami mieszkania na ostatnim piętrze, które równie dobrze mogłoby zostać uznane za strych. Wydawały się najbardziej zniszczone ze wszystkich, ale oni doskonale wiedzieli, że było to tylko złudzenia. Farsa stworzona przez Salima Norana, który postanowił ukryć swoją tożsamość w mugolskim świecie.

Syriusz zastukał w drzwi, podczas gdy James ukrył się za jednym z filarów. Przez jakiś czas nikt nie odpowiadał, mimo że wyraźnie było słuchać nerwowe kroki po drugiej stronie. Stali cierpliwie, czekając na odpowiedź ze strony mieszkańców, chociaż ostatecznie przyjmowali wersję włamania... woleli jednak tego uniknąć.

Otworzyła im kobieta o specyficznej urodzie, która z pewnością wzbudzała zainteresowanie okolicznych mężczyzn. Wszystko to za sprawą wyrazistych, ciemnych oczu, w których widniała pustka. Próżno szukać tam jakichkolwiek iskierek, blasku czy też mroku charakterystycznego dla frustracji, czy przygnębienia. W jej spojrzeniu nie można było znaleźć absolutne nic, jakby w oczodołach znajdowała się próżnia, pochłaniająca wszystko wokół. Syriusza uderzyło to do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Opanował się, gdy poczuł lekkie pieczenie w kręgosłupie – to James rzucił na niego niewidoczny urok porażający. Siła zaklęcia sprawiła, że otrząsnął się z szoku, nie dając jednocześnie znać, że coś poszło nie tak, jak powinno.

– Je cherche Arthur Toutaut – powiedział, siląc się na jak najbardziej naturalny akcent. Nie skorzystał jednak z nazbyt bogatego słownictwa, więc kobieta z pewnością wyczuła w nim obcokrajowca... i z pewnością dostrzegła w tym coś podejrzanego.

– Mon mari est en voyage, je suis desole – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. Była zdenerwowana, Syriusz wyczuł to bez problemu. W takim układzie nie mógł dłużej zwlekać.

– Vraiment? Je nai su pas, mon ami a dit moi, je trouve lui ici. Quand Arthur rentrera?

– Je ne sais pas – powiedziała, przygotowując się do zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem
.
– Quel domagge! Petryficus totalus!

Kobieta padła na podłogę, a on wkroczył do mieszkania, nie tracąc czujności. Zaraz za nim pojawił się James, spoglądając na twarz, która w stanie petryfikacji wyrażała dokładnie to samo co kilka chwil wcześniej... czyli absolutne nic.

Znajdowali się w ciasnym korytarzu i dosłownie ledwo się w nim mieścili. Syriusz z trudem obrócił się w stronę wejścia do pozostałej części domu, a kiedy próbował się tam dostać, omal nie rozdeptał leżącej kobiety. W ostatniej chwili złapał się komody, która zajmowała przynajmniej połowę przestrzeni. Chwilowa utrata równowagi mogła kosztować go aż nazbyt wiele, bo nim zdążył choćby podnieść rękę, w jego stronę pomknęło zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie widział i nawet nie wiedział, jak się przed nim bronić. W ostatnim momencie James rzucił leżącym na podłodze wazonem, który przyjął zaklęcie na siebie, tym samym roztrzaskują się w drobny mak. Kilka odłamków trafiło w twarz Syriusza, tworząc dosyć głębokie rany, ale na całe szczęście żadne nie trafiło w oko, ani inne bardziej delikatne miejsca. Czuł krew spływającą mu z czoła i policzka, jednak ten ból nie tylko go nie sparaliżował, ale nawet dodał pewności, że trafił w odpowiednie miejsce, a mieszkańcy tego domu nie należeli do niewinnych owieczek, atakowanych przez zgraję złych wilków.

Przeskoczył przez nieruchome ciało kobiety i mocnym kopniakiem otworzył drzwi przytrzymywane przez osobę znajdującą się po drugiej stronie. Najpewniej nie była ona przygotowana na taki atak fizyczny, bo usłyszeli jak postać upada na podłogę z głośnym jękiem. Obydwoje wskoczyli do malutkiego salonu, trzymając w dłoniach swoją najlepszą broń.

Pomieszczenie to wyglądało dokładnie tak, jak sobie wyobrażał – nie znajdowało się w nim nic, co świadczyłoby o przywiązaniu mieszkańców do tego miejsca. Kilka mebli stało pod ścianą, ale oszklonym regale nie znaleźli żadnej książki, ramki ze zdjęciem czy nawet pocztówki. Gdyby nie kolorowa narzuta na starej sofie, pomieszczenie wydawałoby się niemalże gotowe do sprzedaży.

Zanim się zorientował, zobaczył kolejny atak, tym razem o wiele mniej skuteczny. Syriusz bez problemu zmienił tor jego lotu, tak że jedyny mebel w salonie został podzielony na kilka części. Dostrzegł, że uroki, o ile to w ogóle była magia czarodziejów, nie były nazbyt silne, ale dosyć tragiczne w skutkach.

Salim Noran podniósł się z podłogi, wciąż napierając na nich wszelkimi możliwymi sposobami. Miał jednak spory kłopot z celnością, a wynikało to najpewniej z próby znalezienia wyjścia z tej przykrej sytuacji. Syriusz dostrzegł, jak ten niezbyt wysoki, ciemnowłosy mężczyzna przenosi swoje spojrzenie na uchylone okno, dlatego kolejny urok wystrzelił w tamtym kierunku. Była to sekunda, która pozbawiła go obrony i zapewne gdyby przebywał w mieszkaniu sam, prowadząc z fałszywym Francuzem równy pojedynek, leżałby nieprzytomny na ziemi. Jednak na całe szczęście miał przy sobie Jamesa, który w pewnym momencie wszedł na starą kanapę i odbijając się od starej ławy, skoczył na ich przeciwnika, powalając go tym samym na ziemię. Niezbyt stabilny stół pod wpływem ciężaru Jamesa przekrzywił się lekko, ale ku zdumieniu Syriusza nie połamał. Noran szarpał się z Potterem przez dłuższą chwilę, ale ostatecznie skapitulował, kiedy młodszy od niego mężczyzna uderzył go porcelanową figurką w twarz. Musiał być niegdyś silnym mężczyzną, o czym świadczyły instynktowne ruchy walki, ale zapewne już od dawna nie miał do czynienia z pracą fizyczną. Sam był zadziwiony własną słabością, bo kiedy krew zalała jego niezbyt przyjazne oblicze, zaklął głośno w języku, który z pewnością nie był ani angielski, ani francuski.

Syriusz wyczarował magiczne więzy, które oplotły kostki i nadgarstki Norana. James odetchnął ciężko, siadając po turecku na ziemi tuż przed nosem swojego przeciwnika. Nic nie mówiąc, masował sobie bark, który musiał nadwyrężyć w czasie walki. Związany mężczyzna wpatrywał się w niego z mieszaniną niechęci i ciekawości.

– Nie sądziłem, że taki cherlawy chłopiec może mieć w sobie tyle siły – powiedział zdawkowo, jakby w ogóle mu nie przeszkadzał fakt, iż leży związany na ziemi, a jego żona pozostawała nieprzytomna w przedpokoju. Syriusz otworzył z wrażenia usta, a kiedy James zaśmiał się wesoło, ręce mu opadły. – Czemu zawdzięczam zaszczyt tych odwiedzin?

"Tego było za wiele..."

– Jesteś Salim Noran, członek grupy badawczej Ernesta Clode'a spokrewniony z ludźmi Synjys i współpracownik Lorda Voldemorta – wycedził groźnie, patrząc prosto w jego oczy koloru wody.
– Mylisz się w każdej z tych kwestii...

– Nie chrzań... – przerwał mu ze złością, zaciskając palce na różdżce. Nie miał humoru na żarty, cała ta wycieczka zaczynała go męczyć.

– Nie jestem Salin Noran – kontynuował mężczyzna, ignorując słowa Syriusza – ale Saliem Noran, to znaczna różnica. Nie należałem oficjalnie do grupy badawczej Clode'a, jedynie raczyłem ich swoim wsparciem, mój związek z Synjys nie nazwałbym spokrewnieniem, a wspomnianego przez ciebie czarnoksiężnika nigdy nie widziałem na oczy.

– Też mi różnica – burknął pod nosem Syriusz, czując się zbity z tropu.

– Jeśli nie przywiązujesz wagi do szczegółów, twoi ludzie nie powinni wysyłać cię na zwiad. Ostatecznie prawdy dowiesz się tylko, szukając jej między wierszami. Gdyby...

– Gówno mnie to obchodzi – wtrącił się w jego monolog, który z całą pewnością nazwałby durnym, gdyby tylko ktoś nakazał mu wystawić taką ocenę.

Usiadł na kanapie, kładąc nogi na stole. Musiał się uspokoić, inaczej rozmowa nie miała szans przynieść żadnych efektów. Najwyraźniej James odkrył to dużo szybciej, bo oparł się o połamaną komodę i zaczął bawić się własną różdżką, wyczarowując z niej jakieś drobne przedmioty i układając przed sobą.

– Czego chciał od ciebie Voldemort? – zapytał powoli, ale twardo, zaznaczając tym samym swoją przewagę.

– Nic ponad to co wszyscy inni – odpowiedział mężczyzna, starając się wygodnie ułożyć na podłodze, ale niespecjalnie mu to wyszło. Charknął głośno i splunął na podłogę, przez co James spojrzał na niego z niesmakiem.

– To czego chcą wszyscy inni? – zadał kolejne pytanie. W jego głosie można było dosłyszeć nutę zniecierpliwienia, chociaż tak starał się jej uniknąć.

– Twoja zdolność zdobywania informacji aż poraża - westchnął z dezaprobatą Salim... a raczej Saliem Noran, jakby był nauczycielem rozmawiającym z wyjątkowo durnym uczniem. – Atakujesz mnie w moim domu, wiedząc, że najpewniej to twoja jedyna okazja na takie posunięcie i jednocześnie nie masz zielonego pojęcia, kim jestem i jaki mam w ogóle związek z twoją historią. Sam nie wiesz, czego masz ode mnie oczekiwać i gdybym chciał, mógłbym bez problemu zbyć cię jakąś żałosną historyjką, w którą zapewne byś uwierzył. W końcu nawet nie orientujesz się na tyle w temacie, by wyłapać moje kłamstwa. Ile masz lat? Dwadzieścia? Wyglądasz na tyle... chociaż nie. Daję ci dziewiętnaście. Operujesz zdolnościami magicznymi na poziomie absolwenta całkiem niezłej szkoły magii, umysł pozostał na etapie nastolatka.

– Dziwnie wyglądają twoje aroganckie wywody, kiedy leżysz związany na ziemi – zauważył James, uśmiechając się pod nosem. – A jednak taka pozycja nie utrudnia ci raczenia nas swoimi mądrościami.
– Zawsze dzieliłem się wiedzą i doświadczeniem. Już taki ze mnie uczynny człowiek.

– Moja propozycja jest taka – rzekł Syriusz, z przyzwyczajenia chowając dłonie w kieszeniach kurtki. – Rozwiążemy cię, zadamy pytania, a ty odpowiedz na nie lub nie, wedle własnej woli. Jeśli skłamiesz, znajdę cię i wywlekę choćby spod ziemi. Może nie jestem typem zwiadowcy, ale potrafię być natrętny. Kiedy dowiemy się tego, czego chcemy, wyjdziemy. Po prostu.

– Rozumiem, że jeśli nie zignoruję zadane pytanie, będziecie mnie raczyć swoją obecnością do usranej śmierci?

Nie musieli odpowiadać, wszystko z łatwością można było odczytać na ich twarzach. Noran westchnął, ale nie wyglądał na zdenerwowanego... prędzej zaciekawionego, może trochę poirytowanego.

Rozwiązali go i pozwolili usiąść na kanapie. James stanął przy oknie, blokując tym samym drogę ucieczki. Syriusz usiadł w fotelu naprzeciw Norana, trzymając różdżkę w pogotowiu, gdyby mężczyzna postanowił jednak walczyć. Zastanawiało go, dlaczego ani razu nie padła żadna forma troski o nieprzytomną żonę, ani nieobecnego syna.

– Zacznijmy w takim razie od początku – powiedział spokojnie Saliem, masując swoje nadgarstki. – Co wiecie o ludziach Synjys?

Nie musiał nawet na nich patrzeć, żeby wiedzieć, że nic. Dlatego im opowiedział, wszystko po kolei. Ostatecznie zawsze lubił być centrum zainteresowania.


Tłumaczenie francuskich zwrotów
– Je cherche Arthur Toutaut
– Szukam Artura Toutaut.

– Mon mari est en voyage, je suis desole.
– Mąż jest w podróży, bardzo mi przykro.

– Vraiment? Je nai su pas, mon ami a dit moi, je trouve lui ici. Quand Arthur rentrera?
– Naprawdę? Nie wiedziałem, mój przyjaciel powiedział mi, że znajdę go tutaj. Kiedy Artur wróci?

– Je ne sais pas.
– Nie wiem.

– Quel domagge! Petryficus totalus!
– Jaka szkoda! Petryficus totalus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz