wtorek, 31 października 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 14

Dwa tygodnie później świat wydawał się o wiele przyjemniejszy, na drzewach pojawiały się kolorowe kwiaty, wprawiające w zachwyt przechodzące kobiety. Wczesnowiosenne płaszcze mogły wreszcie wylądować w ciemnych szafach, aby pozostać tam aż do jesieni. Najwyraźniej Matka Natura postanowiła wynagrodzić im chwile żałoby i smutku, chociaż okrucieństwo Śmierciożerców nie malało. Pojawiały się kolejne doniesienia o nagłych zaginięciach, a zwolennicy Czarnego Pana, najwyraźniej czując rosnącą przewagę, powoli przestawali się ukrywać. Nad wieloma domami pojawił się Mroczny Znak – informacja, że już nie ma do czego wracać. Nie brakowało jednak i pozytywnych wieści: biuro aurorów z dodatkowymi uprawnieniami funkcjonowało nadzwyczaj sprawnie, a do jego szeregów przyjmowano coraz to nowych absolwentów szkolenia. Kolejni Śmierciożercy lądowali za kratkami, a stawało się to głównie za sprawą Alastora Moody'ego, Franka Longbottoma i Doriana Rogersa.

Mimo niechęci do każdego sukcesu aurora, piętrzących się problemów i długiej nieobecności przyjaciela w obecnym czasie Syriusz Black dosyć często wstawał w dobrym humorze. To była zaskakująca zmiana, bo zazwyczaj młody mężczyzna wydawał się wiecznie niezadowolony, szukał zaczepki i izolował się od wszystkiego, co mogłoby w nadmiarze wpłynąć na jego życie. Mimo to z jakiegoś powodu czuł się niestabilnie. Rutyna kiepskiego humoru dawała swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, jakąś normę, której mógł się trzymać bez niepotrzebnego stresu. Pozytywne nastawienie dawało większe prawdopodobieństwo bolesnego uczucia rozczarowania, a to wcale Syriuszowi humoru nie poprawiało. Doszedł do wniosku, że jego sfera emocjonalna nie ma żadnego sensu i tylko czekał, aż znowu zrobi coś głupiego. Przy czym ten czas oczekiwania upływał mu w zmieniających się falach przyjemnych dreszczy i ataków złości. James z pewnością znalazłby słowo na określenie jego zachowania i zapewne za zwerbalizowanie tego dostałby czymś ciężkim w głowę, ale Potter przebywał aktualnie za granicą i Syriusz od dawna nie otrzymał od niego żadnych wieści. Być może dlatego postanowił szukać kontaktu z bliskimi mu ludźmi... albo bliskimi ludźmi bliskich mu ludzi, co czyniło ich równie bliskimi ludźmi. W każdym razie miał w planach zajrzeć do Lily. Wpadł na ten cudowny pomysł podczas zupełnie innej wizyty, która pierwotnie wcale nie miała go skłonić w żadnym kierunku.

– Nie potrzebujesz pomocy? – zapytał Liny, kiedy ta usiadła spokojnie w fotelu i przymknęła na chwilę oczy. Zaraz potem pokręciła powoli głową i wskazała mu miejsce naprzeciw siebie.

– Masz dziwną minę – stwierdziła. – Coś się dzieje?

– A powinno? – starał się odwrócić temat. Wbił spojrzenie w zdjęcia stojące na kominku, które w większości przedstawiały kilkuletnią blondynkę o błyszczących, radosnych oczach.

– Dostałeś jakieś wieści od Jamesa?

– Nie – odburknął obrażony. – Widać sam świetnie się bawi.

– Dziwnie, że mówisz o tym w ten sposób. Nie pojechał przecież na wakacje...

– Tak, wiem! – wybuchnął, wstając gwałtownie, jakby właśnie miał zostać zaatakowany przez grupę Śmierciożerów. Zignorował to, że jego słowa zabrzmiały, jak wypowiedziane przez rozchwianego emocjonalnie nastolatka. – Pojechał sobie, jakby nigdy nic, kiedy ja... ona... Wiesz, że Lily będzie miała dziecko?

– Chcesz powiedzieć, że ona i James będą mieli dziecko, tak? – zaśmiała się, chociaż można było dosłyszeć tutaj fałszywą nutę. – Aż tak cię to przeraża?

– Nie – powiedział szybko. – Po prostu nie powinien jej zostawiać samej, to wszystko.
Spojrzała na niego wymownie, doskonale przecież wiedziała, że to wcale nie wszystko. Nie naciskała jednak, bo myśli Syriusza były nazbyt chaotyczne, aby mógł je w tak krótkiej chwili sprecyzować i wyrzucić z siebie.

– Możesz ją odwiedzić, to nic złego – rzekła po dłuższej chwili milczenia. – Nie jest przecież twoim wrogiem. Jeśli coś się stanie Jamesowi, będziesz musiał się nią opiekować. Nawiązanie przyjaźni proponuję zacząć teraz.

Odwrócił się w jej stronę zdezorientowany. Lina uniosła brwi, najwyraźniej nie miała żadnych problemów, żeby wniknąć w jego myśli.

– Wypluj te słowa...

– Jest wojna, Syriuszu... nic już nie jest pewne – szepnęła, podczas gdy on skupił swoje spojrzenie na zdjęciu, które ozdabiało kominek.



Spoglądał na małą dziewczynką o złotych włosach, wpatrującą się we własne odbicie w lustrze. Nakładała na buzię kolejne warstwy kosmetyków należących do jej mamy, przypinała kolorowe spinki, obwieszała się koralami, wokół bioder przewiązała czerwoną chustkę, na nogi założyła o wiele za duże szpilki.

– Jak wyglądam? – zapytała głosem małej damy, chociaż jej wygląd jawnie temu przeczył. Z trudem odwróciła się w jego stronę, a kiedy rozłożyła ramiona, najwyraźniej chcąc dokonać pełnej prezentacji, zachwiała się niebezpiecznie.

– Jak klaun – odpowiedział, łapiąc ją za dłonie i tym samym ratując przed upadkiem.

– Powinieneś powiedzieć, że pięknie – odparła, przeciągając ostatnie słowo Trzymała się jego rąk, przez co wisiała kilka centymetrów nad ziemią. Najwyraźniej jej to nie przeszkadzało. – Nie umiesz obchodzić się z kobietami, dlatego nie masz dziewczyny.

– Ledwo to od ziemi odrosło, a już takie cwane – parsknął, stawiając ją na podłodze obok butów.
Zerknął w stronę kuchni, gdzie Lina najprawdopodobniej starała się przygotować obiad. Uśmiechała się do siebie, kiedy spróbowała czegoś, co wyglądało jak zielony klej.

– Chciałbyś zostać moim ojcem? – wypaliła dziewczynka, wieszając się na błękitnej zasłonie, która pod wpływem jej ciężaru spadła na ziemię wraz z całym karniszem.

– Trzeba było mi o tym powiedzieć – mówił, hamując różdżką ciężki przedmiot, aby nie zrobił nikomu krzywdy – jakieś sześć lat temu, kiedy doszło do twojego zapłodnienia.

– No przecież nie biologicznym! – żachnęła się, kręcąc potem głową z dezaprobatą. – Oni są beznadziejni. Ty mógłbyś być moim ojcem chrzestnym!

Spojrzał na nią, śmiejąc się z fanatycznego błysku w oczach. W tamtym momencie wyglądała jak mała wariatka, która należy natychmiast hospitalizować. Była to jednak część jej teatrzyku, który skrupulatnie przygotowywała dla niego a propos każdych odwiedzin. Lubił tego szkraba, co wydawało się dosyć dziwne, biorąc pod uwagę, że większość dzieci zwyczajnie go przerażała. Nigdy nawet nie miał na rękach niemowlaka.

– No weź! Będzie fajnie! – wrzasnęła mu do ucha, kiedy już udało jej się wspiąć na komodę, aby zrównać się z nim wzrostem. – Nic nie będziesz musiał robić... tylko się mną opiekować jakby mama gdzieś pojechała i dawać mi prezenty...

– Mogę to przemyśleć? – zaśmiał się, myśląc o jest prostolinijnym, dziecięcym myśleniu.

– Możesz... ale masz siedem dni.

– Roboczych? 

– Przecież ty nie pracujesz...



Uśmiechnął się do siebie, patrząc na wesołą dziewczynkę, machającą do niego ze zdjęcia.
Nic nie jest pewne... odwrócił się w stronę Liny, na której twarzy nie można było dostrzec nawet śladu bardziej znaczących emocji.

Dwie godziny później teleportował się do Doliny Godryka. Wylądował na niewielkiej polanie tuż za jednym z mniej okazałych domów. Rozejrzał się dookoła siebie, ale oprócz grubego kota o żółtych oczach, nikogo nie dostrzegł. Zwierzak podbiegł do niego i zaczął ocierać się o kolana, jakby witał się z dobrym przyjacielem.

– Nie mam nic dla ciebie – powiedział Syriusz, na co kot prychnął obrażony i odskoczył kilka metrów dalej.
Ruszył przed siebie, starając się unikać bardziej mokrych kawałkowi ziemi. Posesja, na której się znalazł, należała najpewniej do starego mugola, bo ogród sprawiał wrażenie zaniedbanego i pozbawionego troskliwej ręki kobiety. Syriusz zazwyczaj teleportował się w to miejsce – prawdopodobieństwo zdemaskowania przez ludzi nie magicznych było bardzo niskie.

Przeskoczył przez niski, drewniany płot i podążył zadbaną ścieżką w kierunku domu swojego przyjaciela. Odczuwał lekki stres, którego istnienia nie potrafił wytłumaczyć. Ulica wydawała się być opustoszała, oświetlona tylko przez powoli zachodzące słońce.

Zapukał do drzwi z lekkim ociąganiem, a wtedy już nie było odwrotu. W progu stanęła wyjątkowo ładna kobieta o kasztanowych włosach opadających jej na ramiona. W migdałowych, zielonych oczach dostrzegł oznaki zdziwienia, kiedy przed domem ujrzała Syriusza Blacka. Ubrana była w wytarte dżinsy i flanelową koszulę w kratę, co niespecjalnie zgadzało się z jej codziennym stylem.

– Cześć – powiedział nerwowo, wkładając ręce do kieszeni. Chyba dostrzegła bijącą od niego niepewność, bo zaraz jej twarz przybrała łagodny wyraz, a na drobnych ustach zakwitł delikatny uśmiech. Zaprosiła go gestem do środka, a on podążył za nią aż do salonu.

Nic się nie z zmieniło od jego ostatniej wizyty, chociaż właściwie wcale tego nie oczekiwał. Wszak nie widzieli się kilka tygodni, a nie dziesięć lat. Jedynie obrus na stole miał kolor fiołkowy... czego zapewne nawet by nie skojarzył, gdyby z poprzednim nie wiązała się idiotyczna historia, której nigdy w życiu by Lily nie zdradził.

– Mogłeś napisać, że wpadniesz – powiedziała w końcu. – Ugotowałabym ci coś do zjedzenia, a tak mam tylko herbatę.

– Chciałem ci zrobić niespodziankę – rzucił z przekąsem. – Dawno sobie nie gawędziliśmy.

– Co jest zabawne, bo na ogół rozmawiamy – zauważyła. Syriusz nie miał pojęcia, jak powinien odpowiedzieć na takie spostrzeżenie, które przecież nie mijało się z prawdą. On i Lily spędzali ze sobą czas tylko jeśli między nimi stał James... a teraz odwiedził ją jak gdyby nigdy nic, bez powodu, ot tak. To nie miało sensu.

– Nie przejmuj się tak – dodała po chwili, dostrzegając jego nietęgą minę. – I tak wiem o tobie więcej niż myślisz, prawie jakbyśmy ze sobą mieszkali.

– Bo ten kretyn wszystko ci gada – burknął Syriusz, zastanawiając się, ile rzeczy James opowiada swojej żonie.

– Strasznie przeżywa to, co robisz. Jest z tobą związany, cały jego świat kręci się wokół ciebie.

– Mógłbym powiedzieć to samo o tobie...

Już od pierwszej klasy James nie mógł sobie poradzić z obecnością Lily. Syriusz uznawał ją za zarozumiałą, wiecznie skrzywioną dziewuchę, która bez powodu uważa się za lepszą od innych. Nie lubił jej, ale przy przyjacielu nie mógł tego powiedzieć głośno, ten bowiem nawet jako dzieciak pragnął aprobaty dziewczyny, której zresztą nie uzyskał, głównie ze względu na głupie żarty, przed którymi nie mógł się powstrzymać. W końcu przyszedł i czas na końskie zaloty, ale Syriusz tkwił w przekonaniu, że Lily była dla Jamesa czymś w rodzaju trofeum, które za wszelką cenę musiał zdobyć. Nadszedł taki dzień, w którym jego przyjaciel skończył ze swoim "Evans, umówisz się ze mną?" i w ten sposób James upolował dziewczynę. Z czasem jego relacja z Lily nie tylko nie osłabła, co przepowiadał dla nich Black, ale stawała się coraz silniejsza, tak że ślub był już tylko formalnością. Dlatego właśnie słowa "jego świat kręci się wokół ciebie" pasowało w stu procentach do Lily... z pewnością nie do niego, taka uwaga wydawała mu się wręcz niepoważna.

Zaśmiał się, chociaż nie był pewien czy z jej stwierdzenia, czy z własnych myśli. Wkrótce potem rozsiadł się na wygodnej kanapie w salonie, wyrzucając z siebie potok słów. Rozmowa poszła mu o wiele łatwiej niż zakładał na początku. Mieli z Lily cały szereg wspólnych tematów, które zapewne nie skończyłyby im się nawet po kilku godzinach. Sam jej głos był niezwykle przyjemny, nie męczył go po kilku minutach słuchania, jak w przypadku większości kobiet. W gruncie rzeczy spędzili ze sobą mnóstwo czasu, nie cierpiąc na nadmiar swojego towarzystwa, więc może nawet byli...przyjaciółmi?

Postawiła przed nim kubek z zieloną herbatą, którą Syriusz uwielbiał, a nigdy nie miał czasu kupić. Najprawdopodobniej z tego właśnie wynikała jego psychiczna więź z tym napojem. Pojawiał się w jego życiu tak rzadko, a wydzielał tak kosmicznie przyjemny zapach...

– James wrócił wczoraj – powiedziała nagle, kiedy Syriusz odstawił do połowy opróżniony kubek.

– Co?

Spojrzał zszokowany, czekając, aż w końcu padną słowa "żartowałam". Nic jednak takiego się nie stało, a zamiast tego, Lily zerknęła na niego z lekkim niepokojem i rzekła:

– Wczoraj wpadł i prawie od razu zasnął. Nic mu się nie stało, z samego rana pojechał do Dumbledore'a. – Zamilkła na chwilę, widząc, jak Syriusz marszczy ze złością brwi.

– Kiedy się tam wybrał? – zapytał nadzwyczaj spokojnie, aż sam się zdziwił, że tonu jego głosu nie przepełniał gniew. Ponownie sięgnął po herbatę, chociaż w tamtym momencie wolałby dostać chyba jakiś eliksir spokoju... który może nawet tam był. Lily pod tym względem potrafiła zaskakiwać.

– Kilka godzin temu – odpowiedziała, patrząc na niego badawczo. – Masz zamiar tam jechać?

– Nie chcę zrobić z ciebie wdowy – odparł niezbyt przyjemnie. Po krótkiej chwili uśmiechnął się sztucznie i dodał – Mimo to przysięgam, że jak go znajdę, to zabiję.

– Nie wierzę, że byłbyś do tego zdolny – stwierdziła, krzyżując ręce na piersi. – Dużo mówisz głupot, ale w ostateczności potrafisz się zachować... czasami.

– Dzięki za twoje uznanie, pani Potter – wycedził. – I za herbatę.

Wstał i odwrócił się w stronę wyjścia, bo mimo swoich morderczych planów chciał się dowiedzieć, co tak pospieszyło jego BYŁEGO przyjaciela. Nie dawał znaku życia przez kilka tygodni, w jakim celu chciał udać się aż do Hogwartu? Przecież wszystko można było omówić a propos zebrania Zakonu Feniksa.

Zatrzymał się tuż przy drzwiach, tknięty uczuciem, że nie załatwił tego, co powinien. Przecież przyjechał do Doliny Godryka w konkretnym celu... a nie był nim wcale James. Podrapał się po czole, próbując rozgryźć, co mu chodziło po głowie, że w konsekwencji dotarł aż tutaj. W końcu wrócił do salonu, gdzie stała skonsternowana Lily i wyrzucił bez zastanowienia:

– Właściwie jak się czujesz?

Najwyraźniej rozbroił ją tym pytaniem, bo w odpowiedzi zakrztusiła się i zaczęła kaszleć głośno, jakby miała zaraz wypluć płuca. Kiedy tylko uspokoiła własny oddech, zaśmiała się głośno i Syriusz był pewien, że za chwilę wygłosi mu jakąś fascynującą, złośliwą odpowiedź... na przykład: "chcesz mi powiedzieć, że przyjechałeś tu tylko po to, żeby zapytać, czy jestem zdrowa? Nie masz lepszych rzeczy do roboty?". On wtedy nie będzie miał zielonego pojęcia, co odpowiedzieć, bo w zasadzie taka była prawda i wydała mu się co najmniej żałosna.

– Bardzo dobrze – odpowiedziała, rujnując tym samym wizję Syriusza. – To miłe, że pytasz.

Uśmiechnęła się do niego w typowy dla siebie sposób... jakby zdążyła go przejrzeć na wylot. Zawsze czuł się przy niej jak otwarta książka, być może dlatego tak ciężko było mu znieść jej związek z Jamesem. Chociaż z drugiej strony każda kobieta potrafiła go z łatwością rozpracować, to było irytujące jak cholera. Z tego powodu nie chciał się wiązać... albo z innego... albo to wcale nie tak, że nie chciał się wiązać.

– W porządku – rzucił głupio po chwili milczenia. – Cieszy mnie to.

Stał w miejscu jak kompletny kretyn i zapewne tak spędziłby cały dzień, gdyby w końcu Lily nie powiedziała:

– Możesz już iść, twoja misja spełniona.

Wtedy też pożegnał się z nią w możliwie najmniej wylewny sposób i opuścił dom, żeby znowu poczuć rosnącą w nim irytację wywołaną zachowaniem przyjaciela.

Nie zadał sobie trudu, żeby stanąć za doskonale znanym mu domen starego mugola i od razu teleportował się do Hogsmeade. Było to o tyle nierozważne, że mógł zobaczyć go mieszkający w Dolinie Godryka mugol, ale w tamtym momencie nie miało to znaczenia.

Znalazł się na zatłoczonej uliczce w wiosce czarodziejów, w której spędził kawał swojej młodości... zakładając, że obecny moment jego życia nazwać można było starością. Niemalże z każdej strony otaczały go wesołe grupki uczniów Hogwaru, więc najprawdopodobniej zorganizowano w szkole wypad. Z tej perspektywy wszyscy wyglądali dla niego na wyjątkowo niskich – nawet osoby z siódmej klasy. Poza kilkoma wyjątkami, niemalże każdy sięgał mu najwyżej do ramion. Niektórzy rozglądali się zadziwieni, w końcu nagła teleportacja była co najmniej nietypowa. Jakieś dwie nastolatki uśmiechnęły się do siebie, wskazując na siebie ręką, więc postanowił szybko zmienić miejsce swojego przebywania.
Najgorsze okazało się to, że w takim tłoku prawdopodobieństwo znalezienia Jamesa było znikome. Właściwie... ogólnie miał nikłe szanse na spotkanie przyjaciela, ale teraz spadły one do zera. Zaklął głośno, a przechodząca obok kobieta spojrzała na niego z dezaprobatą.

Ruszył przed siebie, a nogi mimowolnie poniosły go w kierunku Gospody pod Świńskim Łbem. Jak mógł przewidzieć – Jamesa tam nie było. Zacisnął ręce w pięści, czując jak złość opanowuje go już w pełni. Kopnął wściekle jeden z kubłów, który przewrócił się, wyrzucając na ulicę całą zawartość.

– Syriusz! – usłyszał znajomy głos po swojej prawej stronie. Odwrócił się szybko i zobaczył zmierzającego w jego kierunku Jamesa. Jak mógł się spodziewać, przyjaciel nie nosił na sobie żadnych znaków walki... wyglądał jedynie na nieco zmęczonego, jakby od wielu dni nie miał kontaktu z porządnym łóżkiem ani jedzeniem. Włosy sterczały mu w niemalże każdym kierunku, tworząc komiczny obrazek, który w tamtym momencie Syriusza jedynie rozdrażnił. Zanim James zdążył zbliżyć się do niego na odpowiednią odległość, wyciągnął różdżkę i skierował w jego stronę.

– Dla ciebie, panie Black, zdrajco – powiedział oschle, na co James wywrócił oczami. Uniósł obie dłonie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przyjaciel nie zaatakuje go, jeśli on nie będzie miał w dłoni różdżki.

Przez dłuższą chwilę stali w bezruchu, mierząc się spojrzeniami. W końcu Syriusz prychnął wściekle, po czym obrócił się w miejscu gotowy do teleportacji i zapewne tak też by zrobił, gdyby James nie zdążył chwycić za swoją magiczną broń i rzucić na niego zaklęcie antydeportacyjne.

– Mogę chociaż wiedzieć, o co ci chodzi? – zapytał zdawkowo James.

Kilka przechodzących osób spojrzało na nich z niepokojem. Dwóch mężczyzn celujących w siebie różdżkami nie zwiastowało niczego dobrego, zwłaszcza na świeżym powietrzu.

– Wracam do domu – powiedział Syriusz obrażonym tonem, bo i tak nie potrafił się wyrazić. Wolał już udawać, że znalazł się tutaj przypadkiem.

– Dobra. Już wiem – stwierdził James, ignorując słowa mężczyzny, który schował dłonie do kieszeni, chociaż wciąż ściskał w jednej z nich różdżkę. – Nie musisz nic mówić.

– Akurat – burknął Syriusz.

– Nie wiedziałem, że tak tęskniłeś – dodał ze złośliwym uśmieszkiem.

– Do reszty cię pogrzało – powiedział, starając się przybrać chłodny ton. – Szkoda, że już wróciłeś.

– Następnym razem napiszę.

– Nie rób tego... jeszcze pomyślę, że jesteś moim przyjacielem.

Zabrzmiało to żałośnie, ale w tamtym momencie w ogóle to Syriusza nie obchodziło. Czuł, że stworzył problem z niczego, ale niefrasobliwość Jamesa po prostu wytrącała go z równowagi. Wiele razy mówiono mu, że on jest kompletnie nieodpowiedzialny i nie potrafi sam o siebie zadbać... czasami jednak wydawało mu się, że James pod tym względem znacznie go wyprzedzał. Nie potrafił zrozumieć jego zachowania, wydawało mu się wręcz przerażające. Nie mógł jednak tego powiedzieć... znowu wyrzuciłby o wiele za dużo słów, co zapewne zakończyłoby się dokładnie tak jak kiedyś.

– Będziesz się tak obrażał do końca świata, czy zajmiemy się ważnymi sprawami? – zapytał już normalnym głosem. Jego twarz również przybrała naturalny wyraz, więc, chcąc nie chcąc, Syriusz musiał zahamować w sobie złość. Wzruszył jedynie ramionami z pozorną obojętnością, tym samym rezygnując z walki. – Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz