środa, 12 lipca 2017

W poszukiwaniu zakończenia - rozdział 5

Godwin Mesterelonos Nastiwarinauseros. Tak się nazywał i tak kazał do siebie mówić. Żadnych skrótów, żadnych ułatwień. Siedział na fotelu przed kominkiem niczym król, który przyjmował na audiencji wieśniaków i plebs. Odrobina pogardy, kapka wyższości i kropelka politowania jak to się powiadało w Killearn.

– Tyle razy ci mówiłem, głupa dziewczyno, że pijam kawę z ziaren indyjskich a nie z jakiegoś peruwiańskiego syfu! - krzyczał do swojego wnuka Godwin Mesterelonos Nastiwarinauseros. Chłopiec cofnął się o kilka kroków, wzdychając ciężko. Zerknął na myjącego szklanki barmana i na jego twarzy zakwitł rumieniec.

– To są ziarna indyjskie, dziadku – skłamał chłopiec. Przetarł pot z czoła i odgarnął swoje długie włosy.

– Co tam mamlesz pod nosem? Mów głośniej! – wrzasnął starzec. Zaczął dłubać w uchu, jakby poszukiwał tam skarbów... i najwyraźniej coś znalazł, gdyż po zakończonej czynności przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje palce.

– Kawa jest indyjska! – krzyknął głośno chłopiec, wciskając starcowi kubek z napojem.

– Co?!

– Jesteś upierdliwy i do tego głuchy, dziadku...

– Ja ci dam zaraz głuchy! Co za młodzież dzisiaj rośnie. Za knuta szacunku!

Czwórka osób obserwowała tę scenę z kąta gospody. Mieli niewyraźne miny, jakby wahali się między współczuciem, a rozbawieniem. Jednak nawet i bez przytłaczającej rozmowy dziadka w wnukiem, atmosfera wśród nich była uciążliwa i wcale się to nie zmieniło, kiedy jedna z osób opuściła pomieszczenie tanecznym krokiem. Wręcz przeciwnie – pozostali mężczyźni utknęli w ciszy, a gdy najbardziej rozczochrany spośród nich spróbował się zaśmiać... choćby najciszej... jego przyjaciel posyłał mu groźne spojrzenie. Sam zresztą zaczął rozglądać się dookoła, chociaż nie wiadomo z czego to wynikało – faktycznego zainteresowania miejscem czy też chęcią znalezienia sobie jakiegokolwiek zajęcia do powrotu Natalie.

Gospoda nic się nie zmieniła od czasu ostatniej wizyty Syriusza w Leonoscars, chociaż za każdym razem młody mężczyzna dostrzegał więcej szczegółów. Wśród kobiet największą popularnością w tym nietypowym namiocie cieszyły się dwa fotele przy kominku, mężczyźni z kolei woleli okrągły drewniany stół w kącie, przy którym grali w karty albo planszówki – najlepiej w trolojada, chociaż nie zabrakło zabaw, których ani Syriusz, ani Peter, ani już tym bardziej James nie znali. Sam barman Bertram wydawał się w gospodzie postacią niezwykłą, bowiem pojawiał się i znikał jak za machnięciem różdżki. Niewiele mówił, ale każdy traktował go z wyjątkową sympatią, jakby człowiek ten był duszą towarzystwa. Tylko Godwin Mesterelonos Nastiwarinauseros zwracał się do niego jak do lokaja, ale Bertram widać był już do tego przyzwyczajony, bo w ogóle nie reagował. W tamtym momencie zresztą przebywał na zapleczu, które Syriuszowi kojarzyło się z tajnymi korytarzami w Hogwracie – tylko dla wybranych.

– Wszystko tu jest inne – zauważył James, a w jego głosie wciąż można było dostrzec nutkę ekscytacji. Siedział na jednej z ławek, trzymając w dłoniach wypełniony kufel. – Kobiety jakieś takie nieangielskie, piwo gorzkie jak cholera jasna, ciekawe jak smakuje ich żarcie...

– Nie jesteśmy tu na wycieczce krajoznawczej – powiedział oschle Syriusz i wbił spojrzenie w Godwina Mesterelonosa Nastiwarinauserosa, który groził palcem swojemu wnuczkowi. James tylko wzruszył ramionami i wymienił rozbawione spojrzenie z Peterem.

Siedzieli tam jeszcze z dobrą godzinę, nim do gospody wkroczyła kolejna osoba. Syriusz wstał szybko... być może nazbyt szybko, aby jak najszybciej określić tożsamość przybysza. Jego intencje były czyste jak woda źródlana, ale James i tak wybuchnął głośnym śmiechem, przez co przyjaciel zdzielił go łokciem w twarz.

– Sprowadzasz same problemy, Syriuszu Black – przemówił wchodzący do izby Raphael, po czym powiesił na jednym z wieszaków swój ciężki, skórzany płaszcz. – Nie sądzę, by Mauron chciał z tobą rozmawiać.

– Do twojej wioski zawitał Śmierciożerca – powiedział Syriusz. – Nie z mojej strony powinieneś doszukiwać się zagrożenia.

Mężczyzna skwitował to uniesieniem swoich krzaczastych brwi, a Syriusz prychnął cicho. W tamtym momencie mógłby wyłożyć dziesiątki przykładów ataków zwolenników Voldemorta, których nie spodziewali się nawet tak zarozumiali i pewni siebie ludzie jak mężczyzna z brodą, tylko po co? Raphael stosował dosyć prosty podział na Leonoscars i resztę świata, i był święcie przekonany, że reguły obowiązujące w tej drugiej kategorii w żadnym razie nie dotyczą jego ukochanej wioski.

– Nas nie interesują wasze ministerialne wojny – dodał po chwili ciszy Raphalel. – Niech sobie ten Lord robi, co mu się podoba. W Leonoscars nie ma czego szukać. Tutaj nie ma magii.

Syriusz zaśmiał się krótko. Doskonale wiedział przecież, że brak możliwości korzystania z czarów wynika z niczego innego tylko właśnie samych czarów.

– Ciekawe jak Voldemort potraktuje zdrajców własnego pochodzenia – wtrącił James. – Którzy zamiast dzierżyć w dłoni różdżki i razem z nim budować nowy porządek świata, wolą żyć w lesie jak prymitywni mugole.

– To, że nie żyjemy jak wy, wywyższający się ponad innych gamonie, nie znaczy, że preferujemy życie mugoli. Nasza wioska, nasza sprawa – odparł twardo mężczyzna, drapiąc się nerwowo po brodzie.

– Powiedz to Voldemortowi – rzucił kpiąco James. – Na pewno zrozumie.

Przy każdym dźwięku imienia Czarnego Pana Raphael zaciskał pięści, ale nie wzdrygał się, jak to miało miejsce w świecie poza Leonoscars. Najwyraźniej sam Voldemort wywoływał u niego złość i irytację, a nie strach. Nie do końca jednak można było określić, z czego to wynikało – odwagi, męstwa, a może po prostu ignorancji, niewiedzy?

– Z tego, co wiem, na razie nie jest w stanie nawet postawić się Albusowi Dumbledore'owi. Z jakiego powodu miałby atakować naszą puszczę? – zapytał Raphael, patrząc Jamesowi prosto w oczy.

– Z dokładnie tego samego, z jakiego morduje mugoli, szlamy i osoby postronne – wycedził, wytrzymując spojrzenie mężczyzny. – Nie pasujecie mu do obrazka.

W tym momencie Natalie wkroczyła do izby w towarzystwie człowieka, który był dla Syriusza kwintesencją Leonoscars – miał niezwykle bladą, prawie białą skórę, na której jawiła się cała masa czarnych znaków. Każdy z nich charakteryzował się dziwnym, niepowtarzalnym kształtem, którego młody Black nie potrafił w żaden sposób zinterpretować. Najprawdopodobniej był to właśnie Mauron, który, wedle Raphaela, miał nie zechcieć z nimi rozmawiać. On i mężczyzna z brodą przez chwilę taksowali się spojrzeniem, aż w końcu ojciec Natalie spoczął na fotelu usadowionym niedaleko starca, który poruszał się niespokojnie na swoim "tronie", poprawiając o wiele za duże spodnie. Chyba chciał wyjść na kogoś, kto miał ważniejsze sprawy na głowie, ale czujne spojrzenie jawnie temu przeczyło.

– Natalie wspominała, że macie jakiś problem – rzekł Mauron, rozglądając się po całym pomieszczeniu. Ian podbiegł do zgromadzonych i zaczął nasłuchiwać, ale po groźnym spojrzeniu Raphaela wycofał się. Syriusz wymienił spojrzenie z Jamesem, który kiwnął mu zachęcająco głową.

– Podczas mojej pierwszej wizyty w Leonoscars spotkałem się tutaj z pewnym mężczyzną – zaczął swoją opowieść Syriusz. Chciał jak najdokładniej przedstawić powagę ostatnich wydarzeń, dlatego już kilka dni wcześniej przygotował sobie przemowę. Jednak w tamtym momencie miał w głowie pustkę, kompletnie nie mógł sobie przypomnieć, jak to wszystko wyglądało... nawet nie potrafił znaleźć przyczyny swojego rozkojarzenia.

– A kim ty u diabła jesteś? – zaskrzeczał staruszek, wtrącając się tym samym do rozmowy.

– Nie pamięta mnie pan? – zapytał Syriusz, chociaż znał odpowiedź. W końcu rozmawiał z osobą, która myliła własnego wnuka z dziewczyną. – Jakiś miesiąc temu odwiedziłem Leonoscars.
– Nic nie pamiętam.

– Chodzi o to – tłumaczył głośno młodzieniec, starając się ignorować Godwina – że tamtego dnia był tutaj pewien człowiek. Wyglądał, jakby stoczył walkę z hipogryfem. Był cały poobijany.

– Tylko im walki teraz w głowach. Z kim się biłeś? – ponownie wtrącił Godwin Mesterelonos Nastiwarinauseros. – Z Hipokrytem?

– Co...?

Próbował być cierpliwy. Próbował, ale chyba nie należał do mistrzów ukrywania swoich emocji. Pulsowała mu skroń, nad czym nie potrafił zapanować. Była to oznaka rozdrażnienia, póki co subtelna i znajoma tylko takim osobom jak chociażby Peter.

– Często pojawia się ktoś obcy w Leonoscars? – wtrącił James, zwracając się do wytatuowanego mężczyzny.

– Każdego dnia ktoś nawiedza naszą wioskę – rzekł powoli, akcentując chyba każdą możliwą sylabę. – Jednak zazwyczaj są to goście, znają tego czy innego mieszkańca.

– A ten poobijany mężczyzna? – pytał wciąż James, ale tym razem odpowiedział mu Raphael.

– Nie mamy pojęcia, kto to był, ale nawet gdybyśmy wiedzieli, to nic byśmy ci nie powiedzieli, jasne? – zdenerwował się. Nie jestem jakimś plugawym szpiegiem. Jak sobie ktoś chce wchodzić do wioski, to sobie włazi, mnie to obchodzi tyle, co rozmnażanie chochlików. To ten tu – Wskazał palcem na Syriusza. – Zrobił zamieszanie, atakując siedzących w gospodzie.

– Jednym z nich był Śmierciożerca – warknął Black.

– Powiadali nam – zaczął mówić staruszek – strzeżcie się mężczyzny w czerni, bo przyniesie on wam trzynaście zatrutych ziół, które zdziesiątkują plemię wasze. A wtedy z popiołu odrodzi się feniks...

– To nie ma sensu – mruknął do Petera James. Ten tylko kiwnął powoli głową, patrząc zszokowany na Godwina Mesterelonosa Nastiwarinauserosa.

Zirytowany Syriusz wyciągnął z kieszeni czarny kamień na rzemyku i postawił go na stole.
– ... który łzami swymi skropi, co to jest?

Wszyscy zebrali się wokół kamienia. Nawet Natalie, do tej pory niezainteresowana rozmową mężczyzn, podeszła do stołu. Spojrzała zdziwiona na Syriusza i wypaliła:

– Nie mówiłeś, że jesteś już żonaty...

– Nie mówiłem, bo nie jestem – powiedział chłodno. – Ten kamień zgubił poobijany mężczyzna. Są na nim wyryte jakieś znaki. Potraficie je odczytać?

– To przecież Synis – wybąkał Godwin obrażonym tonem.

– Jakie Synis, dziadku – wtrącił się znienacka chłopiec. – Nie istnieje coś takiego.

Natalie zachichotała i poklepała staruszka po plecach.

– To pewnie pismo sao – rzekł Raphael, przyglądając się z bliska kamieniowi. – Wygląda dosyć podobnie. Te same charakterystyczne półokręgi.

– Nie – powiedział Syriusz, przypominając sobie słowa Lily. – Oni nie zapisywali niczego na kamieniu. Poza tym wyklucza je ta charakterystyczna lina. – Pokazał mężczyźnie pionową kreskę, która w swojej dolnej części tworzyła ostry kąt z pokracznie wydrążoną ośmioramienną gwiazdą.

– Co mają z tym wspólnego żony? – zapytał James, spoglądając na stojącą z boku Natalie.

– To jest znak więzi – powiedziała dziewczyna z charakterystyczną dla niej ekscytacją w głosie. – Kiedy mężczyzna spotyka kobietę swojego życia, otrzymuje od niej właśnie taki wisior. Ma on oznaczać, że od tej pory należy on tylko do niej.

– Ależ Natalie, to jest bajka – fuknął Raphael.

– Ale jaka piękna! Poza tym stara Emma mówiła, że Cashile i Nyah...

– To nie jest bajka, tylko legenda – rzekł Mauron. – W Księdze Ostatnich Niepokojów zawarto kilkaset opowieści o starych czarnoksięskich plemionach. Pismo doprawdy zostało już dawno temu zniszczone, ale historie przetrwały wieki. Nawiązują one do kultury i sposoby życia poszczególnych ludów, w tym wypadku dotyczą konkretnie...

– Surrgów – dokończyła za niego Natalie.

Syriusz i James wymienili zdziwione spojrzenia.

– Co to za bajka? – zapytał James z ciekawością w głosie. Usiadł na jednym z krzeseł, gotowy do wsłuchania się w opowieść.

– Nie mamy teraz czasu... – zaczął Syriusz, ale przyjaciel uciszył go gestem. Zdezorientowany padł na wolny fotel, jego śladem podążył również Peter.

– O miłości – prychnął chłopiec.

– Ja opowiadam to najlepiej – powiedziała z przejęciem Natalie. – To było bardzo dawno temu. Jeszcze przed tym, kiedy na świecie pojawił się Godwin Mesterelonos Nastiwarinauseros. W jednym z najbardziej tajemniczych ludów, jakie kiedykolwiek się pojawiły, urodziła się śliczna dziewczyna...



W tamtym czasie poczciwy Boipelo i jego dobra żona Lungile mieli już jedną córkę, ale była ona chorowita, słaba – kilka lat później zmarła na gorączkę. Nic więc dziwnego, że widok zdrowej i pełnej życia istoty napawał małżeństwo radością, której nie sposób opisać w zwykłej opowieści.

Dziewczynka okazała się jednak nie tylko silna, ale również niezwykle zdolna. Szybko uczyła się szycia, gotowania i ziołolecznictwa, co napawało jej rodziców dumą. Niestety los nie poskąpił jej również wad. Nie należała ona do osób skromnych, a tym bardziej posłusznych. Z każdym rokiem okazywała coraz mniej szacunku dla swojego ojca, co nie podobało się ludziom w wiosce.

– Musisz wydać swoją córkę, wtedy pozbędziesz się hańby – mówili do Boipelo ludzie z wioski.
Jednak nikt nie chciał pojąć za żonę złośliwej i bezczelnej dziewuchy. Mijały lata, w rodzinie pojawiały się kolejne dzieci. Jednak według tradycji Surgów ojcu nie wolno było wydawać młodszych córek, dopóki nie znajdzie się wybranka dla starszej. Siostry strasznie cierpiały, ale nic nie wskazywało na zmiany. W końcu wściekły Boipelo zagroził najstarszej, że jeśli nie zgodzi się wyjść za wojownika o imieniu Buru, a tylko taki wyraził chęć poślubienie dziewczyny, to porzuci ją i wyda każdą kolejną siostrę. Jak się można domyślić, pewna siebie córka odmówiła – zwłaszcza że niedoszły kandydat należał do najbardziej tchórzliwych osób w wiosce.

Boipelo spełnił swoją groźbę. Najstarsza pozostawała bezimienna i samotna. Pozostałe cztery siostry cieszyły się swoimi pierwszymi synami, kiedy ona pozostawała pod opieką ojca jako ta skalana i niegodna.
Aż pewnego dnia do wioski trafił młody mężczyzna. Nosił na sobie wiele blizn po czarnoksięskim zaklęciach, z trudem udało się go uratować. Lungile razem ze swoimi dziećmi robiła co w jej mocy, by jakoś postawić gościa na nogi.

– Jak cię nazywają? – zapytała najstarsza córka, przemywając wywarem paskudne rozcięcie na brzuchu obcego.

Nie odpowiedział.

– Masz jakieś imię, człowieku? – ponowiła pytanie.

– A ty? – przemówił bardzo powoli i bardzo słabo. Wpatrywał się w nią swoimi błyszczącymi od trwającej kilka dni gorączki oczami.

Zaśmiała się. Obcy nie wiedział, że w plemieniu Surgów kobiety zyskują imiona dopiero po zaślubinach. Nie chciała jednak dzielić się tą informacją.

Więcej nie rozmawiali. Obcy powoli wracał do zdrowia, chociaż niektóre blizny miały szpecić jego ciało aż do śmierci. Z czasem nawet zaczął rozmawiać z mieszkańcami wioski, ale wciąż pozostawał pod czujnym okiem Lungile i Boipelo. Wszyscy zazdrościli im takiego gościa, bowiem posiadanie w domu obcego czarodzieja stanowiło dla tutejszych powód do dumy. Próżno szukać dla tego wyjaśnienia, wypadałoby wtedy sięgnąć aż po księgi dotyczące początków tamtejszych ludów, kiedy biali czarodzieje wydawali się skarbnicą wiedzy i źródłem wielkiej magii.

Dlatego właśnie młody mężczyzna traktowany był jak najważniejszy gość z tym, że prawo pierwszego ratunku nakazywało obcemu, aby poślubił dziewczynę wybraną przez człowieka, który go ocalił. Biali czarodzieje nierzadko brali za żony kobiety z dzikich plemion, jednak przy pierwszej sposobności opuszczali wioski i wracali do swych europejskich domów. Tylko nieliczni pozostawali w wioskach i przyjmowali nowo poznane prawa i zwyczaje. Jednak nawet porzucenie nie zmieniało statusu kobiety, która wciąż chwaliła się posiadaniem w rodzinie obcego. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy robili wiele, aby przekazano im prawa pierwszego ratunku. Boipelo jednak nie miał zamiaru rezygnować, nawet jeśli w zamian oferowano mu skrzynie wypełnione złotem. Sam miał w planach wydać najmłodszą ze swoich córek. Była to słodka i delikatna osoba, jednak pozostająca pod ogromnym wpływem najstarszej siostry.
– Chcesz go zobaczyć? – pytała z ironicznym uśmiechem.

Mała kiwnęła głową, zakrywając twarz białą siatką. Trzymając starszą siostrę za rękę ruszyła w kierunku namiotu, w którym spał biały czarodziej. Nie odważyła się jednak wejść, zaglądała tylko do środka z ciekawością.

Obcy przybysz spał, trzymając spoconą dłoń na zranionym brzuchu. Miał otwarte usta i mocno zaciśnięte powieki. Starsza siostra podeszła powoli i dotknęła jego policzka.

– Cashile – wyszeptała przesuwając swoją dłoń po jego wilgotnej skórze.

– Jak do mnie powiedziałaś? – wysapał biały czarodziej, na chwilę odzyskując przytomność.

Nadszedł dzień zaślubin. Wokół zabranych tańczyły błękitne płomienie drzewa życia. Wciąż osłabiony mężczyzna czekał na wybrankę, chociaż nie wiedział, jak ta wygląda. Kiedy zobaczył kroczącą ku niego drobną postać zawiniętą w białą jak śnieg chustę, poczuł mieszaninę fascynacji i zdenerwowania. Chwycił ją i podprowadził do kapłana, który dzierżył złotą różdżkę. Cashile znał ten dotyk, znał tę dłoń... mimo to milczał, pogrążony we własnych myślach.

Nie słyszał słów kapłana. Wciąż skupiał się na uścisku drobnej rączki, ciepłej i silnej.

– Jakie imię nadałeś swojej wybrance? – usłyszał pytanie, które wyrwało go z zamyślenia. Przyjrzał się drobniej dłoni dziewczyny. Był to jedyny kawałek skóry, który mógł w tamtym momencie podziwiać. Przyłożył jej palce do swoich ust. Czuł zapach granatu i olejku różanego.

– Nyah – powiedział spokojnie.

Nikt nic nie mówił. Zebrani wpatrywali się w dziewczynę, która w tamtym momencie wyciągnęła z sakiewki przyszytej do pasa zdobiącego jej szatę drobny kamień na rzemyku. Zawiesiła go na szyi wybranego.

- Jesteś mój - powiedziała, a on poznał ten głos.



– Delikatny, ale zabarwiony specyficzną nutą, która dodawała mu nieco nieprzyjemny wyraz... – mówiła Natalie, a Syriusz z trudem opanował ziewanie. Położył głowę na stoliku, ale pod wpływem groźnego spojrzenia Raphaela podniósł się szybko. Historia opowiadana przez dziewczynę strasznie go nużyła i nie był w stanie tego ukryć Peter również nie wyglądał na zainteresowanego w przeciwieństwie do Jamesa, który wpatrywał się w dziewczynę z nieudawaną ciekawością.

– To była ona, tak? – zapytał. Odgarnął z czoła czarne jak smoła włosy, ale po chwili jakby się rozmyślił i zmierzwił je z wyjątkową i niezrozumiałą dbałością. Natalie posłała mu wesoły uśmiech, ale nie zdążyła odpowiedzieć.

– Jakie to ma znaczenie? – wycedził znudzony Raphael. – Co ma do tego kamień?

– Jeszcze nie skończyłam! – oburzyła się dziewczyna, ale w tym momencie usłyszeli głośne chrapanie staruszka siedzącego na fotelu przy kominku. Ślina wylewała mu się z otwartych ust i spływała po brodzie.
– Dla mnie może to być najstarsza, najmłodsza, sąsiadka a nawet jakaś inna wiedźma. Na cholerę mu ten kamień? Coś ty znowu wymyśliła?

Wpatrywał się w córkę ze złością. Drapał się po gęstej brodzie, jak to miał w zwyczaju, ale na jego twarzy można było dostrzec poważną irytację

– Nic nie wymyśliłam. To opowieść Emmy!

– Czy ta historia ma jakiś koniec? – wtrącił James, marszcząc brwi. On chyba jako jedyny chciał wysłuchać całej opowieści.

Natalie usiadła obrażona na stole i skrzyżowała ręce.

– To co z tym kamieniem? – zapytał Syriusz, zwracając się bezpośrednio do dziewczyny. Na odpowiedź długo nie musiał czekać. Trzymanie buzi na kłódkę chyba nie było jej najmocniejszą stroną.

– Kobieta, wychodząc za mąż, ofiarowuje mu talizman. Ten talizman musi być przez nią ręcznie wykonany i w jakiś sposób wiązać się z ich miłością...

– Jak można mówić o miłości między ludźmi, którzy się nawet nie znają? – zdziwił się Raphael. Spojrzał na córkę, zastanawiając się zapewne, gdzie popełnił błąd.

– ... po zaślubinach mężczyzna nie ma prawa go ściągnąć – ciągnęła Natalie. – Tracąc swój talizman, traci swoją wybrankę... traci życie – zakończyła dramatycznie.

– Dla mnie to jakaś bajka – prychnął Syriusz.

– Masz ciasny umysł – powiedziała, wbijając w niego spojrzenie swoich jasnych oczu.



Stali razem na środku ogromnego placu, przypatrując się kolorowym kształtom jaśniejącym na niebie. James powiedział, że przypomina mu to zorzę polarną, ale Syriusz nigdy jeszcze nie widział tego zjawiska. Miał zamiar wybrać się kiedyś na północ, ale raczej nie myślał o tym w kontekście tego roku... ani następnego. Były to bowiem tego rodzaju plany, których zrealizowanie należało do "kiedyś", jeśli znajdzie się odpowiednią ilość czasu, chęci i zdrowia.

Natalie trzymała za rączkę małą dziewczynkę, która uśmiechała się na widok pięknego obrazka kreującego się tuż nad ich głowami. Źródło światła stanowiło tutaj ognisko – jeszcze kilkanaście minut wcześniej ugaszone tajemniczymi substancjami, których znaczenia, pochodzenia nie znał ani Syriusz, ani James, ani tym bardziej Peter. Zamiast ogni z poukładanych kawałków drewna wydobywał się błyszczący setkami kolorów dym, który tworzył wokół nich serię niepodobnych do niczego kształtów, by ostatecznie unieść się ku górze, czemu towarzyszyły oklaski mieszkańców Leonoscars.

– To Perun! – krzyknął chłopiec o piegowatej buzi, a jego ojciec chwycił go pod pachami i usadowił na swoich ramionach.

– Duchy lasu będą chronić przed złymi mocami nawiedzającymi nas z zewnątrz – powiedział do nich Mauron, zakładając swój kaptur na głowę. Syriusz wymienił spojrzenie z Jamesem, na którego twarzy zakwitł pogodny uśmiech. Do tej pory wydawało mu się, że cała ceremonia jest tylko okazją do wypicia niezliczonych litrów alkoholu, jednak teraz miał pewność, iż wypuszczanie duchów lasu to nic innego jak coroczne odnawianie magicznej bariery, która czyniła wioskę Leonoscars tak wyjątkową. Nie wiedział doprawdy, w jaki sposób powstaje to tajemnicze zjawisko, jednak nie miał to dla niego wielkiego znaczenia – tańczące kłęby dymu wydawały mu się wręcz hipnotyzujące i wymywały z umysłu wszelkie pospolite myśli.

Do Natalie podbiegł jeden z młodych mężczyzn, uśmiechając się przy tym wesoło. Dziewczyna objęła go mocno, mówiąc coś, czego Syriusz w żadnym razie nie mógł dosłyszeć.

– Dostałem wiadomość od Lily – powiedział James, nie odrywając wzroku od świateł tańczących na niebie.


– No? – zapytał Syriusz, bowiem na nic bardziej kreatywnego nie było go stać. W jego głowie nie znalazło się miejsca dla niczego, co nie było kolorowym dymem wydobywającym się z ogniska.

– Jeszcze nie teraz – odparł James. Powoli odwrócił się w stronę przyjaciela i dodał: – Wrócisz tu jeszcze?

– Nie wiem – odpowiedział, chociaż gdzieś w jego podświadomości z kłębów dymu ukształtowała się postać, której nigdy wcześniej nie widział, a jednak z jej ust wydobywał się cichy głos...


"Przecież wiesz"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz